poniedziałek, 25 lutego 2008

Italiano vero


Na weekend przylecieli do nas Kasia i Diego (obywatel IT). Maks w swoim słowniku ma wiele słów włoskich, bo zanim jeszcze przyszedł na świat, chodził z mamą na włoski i ponoć zawsze reagował żywo na tutte le parole italiane. Nie można się dziwić, bo to język piękny i śpiewny.

Taka wizyta łączy się oczywiście ze wzmożoną aktywnością gastronomiczną, dla nas właściwie wcale nie świąteczną, bo na codzień prowadzimy dom pół włoski, w którym nigdy nie brakuje kawałka świeżego parmezanu, pomodori secchi, że o włoskim winie i makaronach nie wspomnę. Na dodatek mama pracuje, a tata gotuje i odkurza, choć w tym przypadku nie jestem do końca pewny, czy to typowo włoskie.

Chcemy, żeby Maks w przyszłości nie krzywił się na żadną kuchnię, wliczając włoską. Ponieważ na razie jego dieta nie przewiduje pokarmów dla dorosłych, dostarczamy strawy dla ducha. Raz dziennie oglądamy wiadomości na RAI1, a nowinki motoryzacyjne czerpiemy z miesięcznika Quattroruote. Na dodatek przeklinamy tylko po włosku, bo Diego nauczył kiedyś tatę paru zwrotów uważanych powszechnie za obelżywe w Italii. Ponieważ Maks najczęściej jeździ samochodem z tatą, zaznajomił się przede wszystkim z użytecznymi podczas jazdy zwrotami, które w wolnym tłumaczeniu na polski brzmią jak: „hej, człowieku nierozsądny, co do diaska robisz?”, „uciekaj stąd w trymiga, ty gapo” i tym podobnie. Przyznaję, za kierownicą jestem jak prawdziwy Italiano...

Brak komentarzy: