piątek, 28 listopada 2008

Zakaz gadania

Taki Maks to właściwie cały czas nadaje. Bez końca mieli językiem, bulgocze, ślini się, mruczy i papuguje. Zwłaszcza to ostatnie nasilił niedawno i stara się powtarzać pojedyncze słowa. A że kiepsko mu to idzie, śmiechu u nas, jak to mawiają, co nie miara.

Bo np. słowo skarpetka wychodzi mu jak 'pepka', potem 'atka', a przy kolejnej próbie 'babka'. Próby nr. 4-10 kończą się takim samym rezultatem, co można tłumaczyć tylko tym, iż Maks uznał tę wersję za najbliższą oryginałowi.

Słuchać można tego bez końca, zupełnie jak jakichś Duńczyków albo Norwegów, których język nie różni się od tego, którym posługuje się nasz syn. Przez kilka dni obserwowałem wikingów i kropka w kropkę mówią po maksiowemu. Natomiast wysłuchanie choć krótkiej rozmowy w telewizji z udziałem tęgich głów jest dla mnie ostatnio nie do zniesienia.
Dlatego postuluję wziąć przykład ze Skandynawów. Nie proponuję drastycznych kroków i objęcia nauką szwedzkiego czy duńskiego wszystkich w tv. Ale tak jak w tamtejszych pociągach można by wprowadzić strefy ciszy. To by było. Ciiiiii.....

sobota, 22 listopada 2008

Królowa śniegu


Maks popisuje się od wczoraj przed babcią, która nas odwiedziła. Babcia - to w pewnym sensie Królowa Śniegu. Kiedy była u nas 3 lata temu, wtedy nie było Maksa, więc babcia nie przyjechała jako babcia, no ale przyjechała i przywiozła ze sobą największą od kilkudziesięciu lat zimę. 30cm śniegu sparaliżowało cały kraj, a nasza ówczesna sąsiadka - od dziecka na tej ziemi - powiedziała mi, że czegoś takiego na oczy nie widziała, a widziała sporo sądząc po siwym włosie.

Tym razem śniegu spadło nie więcej niż 10 cm, ale i tak jest radość przeogromna. Po południu poszliśmy z Maksem na spacer i po raz pierwszy w życiu bawił się na śniegu. Ulepiłem mu kilka śnieżek i pokazałem jak rzucać w okna. Maks oniemiały nie mógł wprost wyjść z podziwu dla tej całej bieli.

A można się było domyśleć, że tak będzie, bo rano opadła mu kopara, kiedy tradycyjnie stanął na parapecie, żeby spojrzeć na ogródek i barany. Nie chciał zejść, a mama, która stała przy nim i go asekurowała, miała prawdziwe łzy w oczach... bo tak śmierdziała kupa w jego piżamie.

wtorek, 18 listopada 2008

Kieł

Na załączonym obrazku widać zadowolonego z życia brzdąca, który nie musi ani odrabiać lekcji, ani chodzić do pracy, żeby utrzymać rodzinę. Jest za młody na szkołę i jeszcze długi czas pozostanie na garnuszku swoich rodziców.

Widać też lokomotywę, jakie sto lat temu jeździły po Europie w tempie umożliwiającym wsiadanie i wysiadanie bez zatrzymywania, czego nie poleca obsługa pociągów TGV.




To, czego na zdjęciu nie widać, to uzębienie malucha. Pozwala mu pogryźć podstawowe produkty spożywcze, tak by nie udławił się ćwierćkilowym kawałkiem warzywa. Dzieciom poniżej 2 lat nie poleca się spożywania nawet stugramowych kawałków bez wcześniejszego rozdrobnienia, ale najwidoczniej do tego jedynki, dwójki i czwórki nie wystarczają. Maks właśnie wydobywa powoli ze swoich dziąseł trójki, czyli kły, a te ponoć wychodzą najboleśniej.

W związku z powyższym uprasza się mieszkańców okolicznych wsi i miasteczek o bezwarunkową akceptację wycia w godzinach nocnych do odwołania. Ponadto informuje się wszystkich zainteresowanych o możliwości bezpłatnego wypożyczenia Maksa do czasu pojawienia się kompletu kłów.

piątek, 14 listopada 2008

Tylko mama



No i dopadła nas typowa dziecięca, histeryczna, żałośnie wredna, paskudna, nie do zniesienia dla taty i w ogóle jakaś taka obrzydliwa postawa młodego pacholęcia, która objawia się w bezwarunkowym uwielbieniu rodzonej matki przy jednoczesnym, całkowitym odrzuceniu miłości ojcowskiej.

Owszem, tata jest cool, jak przyjedzie po południu zabrać ze żłobka, poprzewraca się na dywanie i pomoże wejść na zjeżdżalnię. No i w niedzielę, kiedy zabierze na huśtawkę.

A pomyśleć, że jeszcze do niedawna miałem dalekosiężne plany wspólnego wypadu na ryby (choć jak do tej pory nie łowię), na grzyby (na razie byłem tylko raz, dlatego mogę mieć wątpliwości przy każdym znalezisku), albo przynajmniej do baru na zimne piwo i partyjkę bilarda (w tym mam ogromne doświadczenie ze studiów). Ale jak można z takim mazgajem, maminym przylepą wybrać się na męską wyprawę? Co będzie jeśli złowimy rekina, przywali nas dwustukilowy prawdziwek, albo biała bila zniknie w barowym dymie, a Maks najzwyczajniej zacznie: mamaaaaaaa?

piątek, 7 listopada 2008

Uwaga chodzę!

Uważny widz telewizyjnych reklam wie, że duma rozpiera tatę dzięki dokonaniom potomstwa przynajmniej w 3 przypadkach. Od końca zaczynając:

3) potomstwo kończy szkołę (zwykle jakaś renomowana uczelnia, gdzie absolwenci mają na głowach futrzane czapy, które po uroczystym wręczeniu dyplomu wyrzucają w górę, by przez kilka godzin ich szukać na drzewach, w pobliskim stawie lub najzwyczajniej w barze)
2) pierwszy publiczny występ potomstwa (dla dziewczynek teatrzyk szkolny i typowa rola królewny, dla chłopców zwycięska bramka w meczu z reprezentacją konkurencyjnej podstawówki)
1) potomstwo stawia pierwsze samodzielne kroki (w telewizji często na boso, aby poprawić przyczepność i zwykle po dywanie, żeby zapewnić miękkie lądowanie)

Obydwoje z mamą jesteśmy za demokracją, więc nie przymuszamy Maksa ani do wyboru renomowanej uczelni, ani pozycji napastnika w drużynie. Oczywiście, jak w każdej demokracji, trochę mu pomagamy (tzw. ‘ręczne sterowanie’) i np. proponujemy spacery od mamy do taty po jednym metrze bez podpierania, wszystko po to, żeby zaczął chodzić przed Nowym Rokiem, najpoźniej na Wielkanoc. Jednak to on sam musiał któregoś dnia zdecydować, że chce iść tam, gdzie go nogi poniosą. No i wczoraj ruszył! Polały się łzy, a wieczorem butelka dobrego wina. 6 listopada to początek nowej ery!

A już za rok będzie grał w miejscowej drugoligowej drużynie i strzelał kapitalne bramki. Po wakacjach rozpocznie studia na uniwersytecie, który sąsiaduje z boiskiem. Ależ ten czas leci, rany...


Chodzę!!!

środa, 5 listopada 2008

Lecieć albo nie lecieć?


"Co robimy? Mam lecieć do niego?" - co noc, kiedy Maks wylewa swoje żale zastanawiamy się, czy to niegroźny przypadek i można go zostawić, czy trzeba akcji ratunkowej. Nie my jedni mamy dylematy. Hamlet nie wiedział czy ma być, czy nie być. Chcący zarobić na giełdzie, czy mają już inwestować, czy jeszcze poczekać.

W naszym domu dylematy mają tylko dorośli. Obok wspomnianego na początku, typowe przypadki związane są z Maksem. Gorące czoło - jedziemy do lekarza (mama) albo czekamy na rozwój wypadków (tata). Znowu marudzi - damy mu zjeść (mama) albo oddamy sąsiadom (tata). Mnóstwo pytań, wątpliwości, dylematów.
A Maks? Choć nie obce mu są intensywne procesy myślowe, które sygnalizuje swoim gudigudigudkutku i wystającym językiem, generalnie nie marnuje czasu na rozmyślania "to albo tamto".

Stuknąć pięścią w szybę? STUK!
Zjeść ciastko bez przegryzania na pół? CHRUM!
Puścić bąka? LEĆ BĄKU, LEĆ!
Żadnego albo.

sobota, 1 listopada 2008

Motoryzacja

Nie było taty przez parę dni, bo pojechał prostować krzywą wieżę; swoją drogą, jak można nie rozebrać tej stojącej od kilkuset lat katastrofy budowlanej w Pizie, to nie wiem. W tym czasie Maks z właściwą dla siebie beztroską olał bloga i nic nie napisał.
A mógłby napisać np. o tym, że w tym tygodniu okazało się, że w żłobku jest jedna Polka, Emilka, starsza od Maksia o 2 tygodnie. Już niedługo, kiedy zaczną obydwoje mówić, będą mogli swobodnie wymieniać uwagi na temat obiadu bez narażania się na gniew kucharki. Co za swoboda, co za wolność słowa!


Przyjacielskie więzi trzeba utrzymywać również z młodszymi. W sobotnie popołudnie trafiliśmy do Mikołaja, który patrzył na Maksa, jak przedszkolak na palącego papierosy bez filtra gimnazjalistę. Z nieukrywanym podziwem. A w trakcie wizyty Maks dostał w prezencie prawie prawdziwy wóz strażacki! Nawet Mikołaj wie, jak taki wygląda, choć ma dopiero 8 miesięcy. Tylko mama uparcie mówiła do Maksa: "popatrz jaką ciężarówę dostałeś od Mikołaja!". No nie zna się na motoryzacji nasza mama. Oj, nie zna.