piątek, 25 grudnia 2009

Święta

Po kilkunastu godzinach jazdy w kilkunastostopniowym mrozie dotarliśmy do PL, gdzie świętujemy kilkanaście dni. Oczywiście, że w rezultacie przybędzie kilkanaście kilogramów tu i ówdzie, ale od czego jest Nowy Rok, jeśli nie od noworocznych postanowień poprawy, ćwiczeń i wyrzeczeń, więc przed latem powinno być ok.

Mamy Wigilię za sobą, okazało się, że wszystkie dzieci były grzeczne i trafiło się im to i owo. Może być kłopot z przetransportowaniem tego do domu, ale skoro już jest cieplej, możemy co dłuższe i większe zabawki wystawić przez okno.

Maks pierwszy raz widział pływające karpie w wannie a tata pierwszy raz wysyłał karpie do krainy wiecznych łowów. Na szczęście Maks nie dopytuje, co się stało z rybkami, a tacie apetyt dopisuje jak co roku.

W imieniu Maksa i karpi życzę Wam spokojnych Świąt, nieco szaleństwa w Nowy Rok i bezbolesnego powrotu do poświąteczno-wakacyjnej rzeczywistości.

czwartek, 17 grudnia 2009

Nie wolno rzucać


Dojrzewanie niesie za sobą najbardziej niespodziewane doświadczenia i nie odwołuję się tutaj do trądziku czy mutacji, bo te zjawiska społeczeństwo akceptować musi bezwarunkowo. W końcu trądzik spłynie z twarzy niezależnie od jego leczenia lub nie, a mutacyjny sopran zostanie zastąpiony przez kontrabasowe dudnienie.

To, z czym trzeba się zmierzyć to bunt, wściekłe przeciwstawianie się dorosłym, zbyt długie włosy, zbyt krótkie włosy, kolczyk w nosie, kolczyk w d…, ślepa złość, która przysparza samych kłopotów. Maks właśnie teraz przechodzi dojrzewanie (o dobre 10 lat za wcześnie) bez fizycznych oznak, ale zachowanie wskazuje na bunt absolutny. Nieskończone non!, które pojawia się czasem już po przebudzeniu i o czym zdaje się już Wam wspominałem. Nowy element to zachowanie pierworodnego w żłobku. Pod nieobecność Diego, który zdaje się przeskoczył do przedszkola, Maks dzielnie walczy o tytuł Le terrible de la creche (powiedzmy: żłobkowy super rozrabiaka) i ponoć ma duże szanse na złoto.

Wczoraj przed wyjściem ze żłobka siedział na karnym krześle, bo ‘przerzucał taboret z jednego pomieszczenia do drugiego’. Skąd taki pomysł, skoro w domu rzucamy najwyżej piłeczką pingpongową?

Albo dzień wcześniej w drodze do domu Maks zaczyna:
- Emilia płakała.
- Dlaczego płakała?
- Maksio rzucił klockiem Emilkę.
- W Emilkę, mówi się rzucić klockiem w kogoś… Rany Maks! Nie wolno rzucać klockami w dzieci!
- Nie wolno rzucać klockami w dzieci. Maksio wyrzerzucał klockiem, nie wolno Emilkę klockiem… dzieci… nie wolno... O!!! Ale duuuuzia kopara!!!

niedziela, 13 grudnia 2009

Dawniej 'lokotototywa'


Przed pójściem spać Maks życzy sobie wysłuchać dwie bajki. Pierwsza to Mała Żółta Książeczka. Rymowana, krótka, zapada szybko w pamięć, dlatego czytamy na spółę: ja jeden wers, Maks drugi.

Sprawa się komplikuje przy drugiej lekturze. Do niedawna było pod górkę, bo no stop musieliśmy przerabiać jedynego Franklina, jaki do nas trafił. Po paru tygodniach zaczęliśmy go dramatycznie skracać, z około 7-8 minut, przez 5-minutówkę do rekordowych 2 minut. Wystarczy najpierw nie czytać co drugiego zdania (pewnego słonecznego dnia mała żółwinka wybrała się...), a potem w ogóle pomijać całe, mniej ciekawe fragmenty (droga nad jezioro zajmuje cały dzień...). Być może nie jest to dobry przykład dla Maksa, bo jak będzie czytał Orzeszkową, to w naturalny sposób opuści opisówkę, czego nauczyciele mogą nie zaakceptować.

Na ratunek pośpieszył nam Tuwim i jego nieśmiertelna Lokomotywa (dawniej Lokotototywa). Jaka to radość dla taty zmierzyć się z tym wierszem, najpierw powoli, jak żółw ociężale, potem ruszyła maszyna i potem turkoce i puka i stuka, ciągnie ze czterdzieści lat minęło wagonów, których nie uniosłoby nawet 1000 Pudzianów, tłusta oliwa i pot spływa, to tak to, to tak to, to tak to, to tak...
Pięć minut po wyjściu z pokoju Maksa, zza drzwi dobiega jego głos: Cięęęężka, ogroooomna... uffffff - jak gorąco...

sobota, 5 grudnia 2009

Kto pyta, nie błądzi

Dziatwa na około człapiąca, pełzająca, skacząca i zasmarkana powoduje, że budzą się we mnie pytania, na które niestety nie zawsze dostaję odpowiedź. Np.:
- dlaczego Maks zanim usiądzie na nocniku, ustawia go przodem do toalety?

- dlaczego mały Adam potrafi nie wysiadać podczas kilkunastogodzinnej podróży samochodem, a jego mała siostra Zośka nie może przejechać paru kilometrów na spokojnie, jeśli nie trzyma taty za rękę?
- dlaczego mały Mikołaj smutnieje na widok gości w swoim domu, a Maks w takiej samej sytuacji gości olewa i idzie się bawić gdzie indziej?
- dlaczego Mateusz (rówieśnik Maksa) kupę robi do ubikacji oszczędzając przy tym roboty tacie Mateusza, a nie tak jak Maks do nocnika, co wymaga od taty Maksa wielkiego poświęcenia?
Zwłaszcza na to ostatnie chciałbym znaleźć odpowiedź, ale na razie się nie udaje.

Po stronie plusów przy okacji jutrzejszego święta wypada zapisać, że Maks w odróżnieniu od piątkowego Mikołaja w żłobku, tego dzisiaj (nie wiadomo, skąd się znalazł na imprezie u małego Mikołaja, ale jeden z wujków spotkał go na korytarzu) nawet polubił i podziękował za prezent staropolskim merci.
Czuwaj!

niedziela, 29 listopada 2009

Tata obraca panią

Maksio (przy okazji informuję, że Maks już od paru tygodni wymawia wyraźnie MaKSio - wcześniej Masio) ma nieco dziecinne spojrzenie na świat. Nie dziwi to, bo ma przecież tylko 2 lata z okładem. To wystarcza, żeby przewidzieć z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, kto będzie tańczył z gwizdami w finałowym odcinku, ale już żeby dać się przekonać, że sen to zdrowie - zwłaszcza w weekendowe poranki - to zbyt wiele.

Jest coś, co jednak już teraz wskazuje na to, że Maks ma poczucie humoru, o które trudno podejrzewać takiego malucha. W naszej sypialni, mamy wieszak w postaci drucianej ... powiedzmy 'pani'. Jak każda rzecz w naszym domu (oj napiszę o tym kiedyś) i wieszak musi stać tam, gdzie zawsze, zgodnie z Maksymalizacją naszego życia.
Co zarekomendował dziś, kiedy zauważył, że ją przesunęliśmy? 'Tata, obróć panią!'


niedziela, 22 listopada 2009

Chłopaki mają ...

Każdy 'posiadacz' małych dzieci wie, że są one nieocenionym źródłem inspiracji, wzruszających bon-motów i szczerej do bólu prawdy życiowej.

Cierpiąc nad ranem, kiedy małolat się budzi świeżutki do życia, powtarzam sobie: Kto rano wstaje...

Albo kiedy po raz tysięczny do znudzenia powtarzam 'Co się mówi, jak ciocia daje ci prezent? Co się mówi, jak chcesz, żebym puścił bajkę?'. Bo przecież, czym skorupka za młodu...

Jednak najważniejszego odkrycia ostatnich tygodni, a co za tym idzie wygłoszenia najprawdziwszego w dziejach ludzkości zdania, dokonał Maks. Otóż po wnikliwej obserwacji w łazience zmartwił się początkowo, że mama nie ma siusiaka. Nieszczęście nie trwało długo. Po pedagogicznej interwencji i krótkim wykładzie z anatomii Maks od dzisiaj wie i powtarza wszem i wobec: 'Chłopaki maja siusiaki'!

poniedziałek, 16 listopada 2009

Nie boimy burzi

Na pół weekendu zostaliśmy z Maksem sami. Strachu nie ma, bo tata jest doświadczonym, świadomym swojej roli, kochającym ojcem. Samotny bój tata stoczył w piątkowy wieczór. Powracającym problemem jest Maksiowy sen przerywany, zmącony, niespokojny i – co tu dużo mówić – upierdliwy dla współmieszkańców. Przy czym ostatnio najwięcej kłopotu jest z zasypianiem. Z powodu jakiejś burzy. Wyglądało to mniej więcej tak:

Godz. 19.55 – 20.15 kąpiel – bezproblemowo, kiedy temperatura wody spadnie poniżej 25 stopni, Maks sam prosi, żeby już wyjść.
20.15 – 20.25 – wycieranie, piżama, mycie zębów. Tradycyjnie skaczemy z Maksem na kanapie, bo łatwiej mu ubrać piżamkę w locie. Zęby myjemy różową pastą, potem niebieską, potem znów różową. Na szczęście płukanie z pluciem do wanny jest na tyle ciekawe, że nie sięgamy drugi raz po niebieską pastę.
20.25 – pada pytanie: ‘tata pocita bajke?’. Ponieważ Franklin leży pod ręką, zaczynam lekturę, spokojnym, monotonnym, usypiającym głosem.
20.40 – po skończeniu bajki, Maks – rześki jak nigdy – wyskakuje z łóżka, żeby zanieść Franklina do szafki mamy, bo tam kiedyś znalazł książeczkę.
20.41 – ‘tata pikrije?’
20.42 – ‘nie boimy burzi, nie boimy burzi i aji, nie boimy burzi’, czemu akompaniuje, waląc piętami po ścianie.
20.44 – ‘do nocnika!’ – tu tradycyjnie reaguję, bo nie po to uczyliśmy go załatwiać się jak człowiek, żeby teraz pozwolić mu lać do łóżka.
20.46 – ‘tata pikrije?’/ ‘Kładź sie na bok i śpij już’/ ‘pić’/ ‘Proszę, napij się. A teraz już śpij.’
20.48 – ‘tata usiądzie blisko? tata usiądzie na kanapie?’/ ‘Ciiii, tata jest obok, śpij synku’
20.51 – ‘do nocnika?’/ ‘przecież już sikałeś!’/ ‘do nocnikaaaa?’
20.52 – ‘tata pikrije? tata usiądzie na kanapie?’/ ‘nie, jestem obok, ciiii, dobranoc, zamykam drzwi’/ ‘nieeeeeeee, tata zostaw. Drzwi na ścianeeeee, buuuuuuu’
20.54 – 21.00 – ‘nie boimy burzi, nie boimy burzi i aji, nie boimy burzi’
21.01 – ‘tata pocita bajke?’/ Maks, do ciężkiej... kładź się, już czytałem książkę, jest późno, jest ciemno, wszystkie dzieci już śpią o tej porze’/ ‘dzisiaj jes temno...’
21.03 – 21.20 – ‘nie boimy burzi, nie boimy burzi’
21.21 – ‘do nocnikaaaaa?’

Zwarte piet (nl.)

piątek, 13 listopada 2009

Uwaga na uszy


Nie dalej jak w środę przed kąpielą potraktowaliśmy Maksa czuprynę maszynką. Zupełnie jak tata, Maks wyznaje zasadę, że na zimę włosy skracamy, bo pod czapką czaszka się grzeje. W żłobku pani zapytała, czy aby Maks nie wpadł pod kosiarkę.
Baaardzo zabawne, sama spróbuj coś lepiej wykosić na kręcącej się głowie. Poza tym uważam, że efekt końcowy jest mimo wszystko wręcz rewelacyjny, biorąc pod uwagę, że strzyżenie trwało 34 sekundy, po upływie których Maks zorientował się, że być może chcemy obciąć mu uszy...
A to że grzywkę ma postrzępioną. Nie czepiajmy się, naprawdę, nie czepiajmy.

niedziela, 8 listopada 2009

W drodze

Tydzień temu jechaliśmy do. Dziś wróciliśmy z. Jak w każdą podróż i w tę zabraliśmy koła ratunkowe na wypadek awarii z Maksem. Przede wszystkim zestaw płytowy. W dalekiej podróży Maks akceptuje jedynie 'Tik-Taka' i 'Akademię Pana Kleksa'. Po kolejnej podróży, uszami wychodzi dzik jest dziki, szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, słoń zagra na fujarce, duchy łakomczuchy, zmora z telewizora, kaczka dziwaczka, a nawet księżyc, który raz odwiedził staw.
Dwie płyty nie starczają na długo. Tata zwalnia do 160km/h i pomaga mamie zainstalować odtwarzać dvd na wprost Maksa. W torbie przygotowane: 'Tomek i przyjaciele', 'Strażak Sam' i 'Reksio'.
Zaczynamy z grubej rury, wiadomo Tomek. Jest dobrze. W dwadzieścia minut na niemieckiej autostradzie o dobrej porze (bez korków) można przejechać grube kilkadziesiąt kilometrów. Potem mały zaczyna dyrygować: "pusimy osama? pusimy stażak sam?". Dobra, choć zmiana płyty to prawdziwa gimnastyka dla mamy - tata ciągle trzyma kierownicę.
Po 15km: "pusimy tomek i pijaciele?".
"Synku, przecież już oglądałeś Tomka, on musi sobie odpocząć. W sumie to poszedł spać, więc teraz oglądaj strażaka Sama."
"Nieeeee. Tomek obudził! Pusimy Tomek i pijaciele!!!"
"Niech będzie. Oglądaj."
2 minuty (5km) później: "pusimy leksia?"
"Puścimy później. Teraz oglądasz Tomka. Obejrzyj do końca i potem zmienimy płytę, ok?"
"Pusimy Leksiaaaaaaaaaaa!!!!".
Po zmianie dvd, w połowie pierwszego odcinka (jakieś 7-8 km bliżej celu): "pusimy stażak sam?".

Aby odwrócić jego uwagę od bajek mama wyciąga pitny jogurt. Maks pije łapczywie, ale kiedy rezygnuje w połowie i oddaje go do przodu, nie jesteśmy w stanie przejąć butelki na czas. Na szczęście siedząc za kierownicą, nie widać jogurtowej katastrofy na tylnim siedzieniu. Zresztą... przecież mydło wszystko umyje...

czwartek, 29 października 2009

Niech się mury pną do góry...

Podczas ostatniej wizyty u lekarza okazało się, że Maksymalny ma już 94,5 cm wzrostu. To oczywiście cieszy, że chłopak pnie się w górę i za chwilę będzie mógł przygotować tacie kolację, nie lewitując nad blatem w kuchni.
Wydłużający się Maks to, obok za krótkich nogawek, nowe doświadczenie z sektorem budowlanym. Na całym świecie w zapaści kryzysowej, ale nie u nas. Klocki to jedna z jego ulubionych zabaw: ‘tata buduje garaż?’. Co ciekawe Maks nie angażuje taty do budowy bardziej ryzykownych konstrukcji – kominów. Tata potrzebny jest tylko do pozamiatania…

Od rocznych dzieci oczekuje się, że połączą 2-3 klocki, co ma być oznaką prawidłowego rozwoju. Maks już wtedy nie był usatysfakcjonowany takim rezultatem, stawiając przynajmniej 10-12 klocków, aż przychodziło zmęczenie i znudzenie. Dziś buduje kominy wyższe od niego, czego nie przewidzieli producenci Lego.


I tu gorący apel do nich: domagamy się poprawy jakości waszych produktów, w przeciwnym razie zapraszamy do nas na poszukiwanie fruwających po każdej katastrofie klocków. My z Maksem obstawiamy duży pokój i kuchnię. Wam zostaje reszta.

poniedziałek, 26 października 2009

Masio bawi teraz



Jak przystało na towarzyskiego człowieka, Maks zaprosił do nas Maję i Stasia z rodzicami – bo Stasiek nie potrafi zmieniać biegów, a Maja nie dosięga do sprzęgła. Nie mamy tutaj takich atrakcji jak plaża, na której bawiliśmy się z nimi w Hadze, ale za to nawet najmniejsze wzniesienia odgrywają rolę alpejskich szczytów w ich wyobraźni. W końcu mieszkają na poziomie morza…
To spotkanie było przełomowe, bo ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, Maja z Maksem wydawali z siebie niezrozumiałe dźwięki, podczas gdy teraz sprawnie się dogadują:
- To je moje!
- C’est moi!
- Daj!
- Masio bawi teraz!

Ponieważ kontrolę rodzicielską delegowaliśmy na Stasia, można było się zrelaksować w kuchni, podczas gdy dzieci roznosiły ciastolinę po całym domu, rzucały klockami, skakały po sofie i sprawdzały, czy długopis jest zmywalny jak flamastry.


Najweselej było wieczorem w restauracji, bo dołączył jeszcze Mikołaj. Chyba dlatego kiedy rezerwowaliśmy stolik, pani – słysząc, że przyjdziemy z czwórką maluchów – niepewnie oddała słuchawkę szefowej. Ale udało się! Wpuścili nas. Zgoda, obrusy mają do wymiany, ale nie stłukliśmy żadnego talerza.

Tradycyjnie wieczorem odbyła się oszczędnościowa kąpiel: do wanny wrzuciliśmy całą trójkę. Do spania już oddzielnie, bo tak jak (zapewne) za kilkanaście lat, tak i na razie Maks z Mają tylko by sobie przeszkadzali spaniu. O dziwo, rozłączeni, wcale nie tęsknili za sobą. Z obydwu pokoi dobiegało chlipanie ‘mama’. To był bardzo fajny łikent.

Nie muszę wspominać, że Maks z Mają nie dostosowali się do zmiany czasu…
Aha, a gdyby ktoś Was pytał, to jutro wtorek przyjedzie golfem…

niedziela, 18 października 2009

Sobota przyjeżdża passatem


Maksio bystrzak uczy się dni tygodnia. Najlepiej mu idzie po francusku - zatrzymuje się dopiero przed weekendem. Z kolei po polsku używa je z głową. Jedziemy rano do żłobka, a on: 'dziś jest środa, jedziemy do dzieci!' (w domyśle podczas weekendu dajemy odetchnąć paniom w żłobku). Najgorzej było w piątek. Przez całą drogę próbował mi wmówić, że 'jutro wtorek!'.
'Nie bądź wredny Maks, jeżeli jutro byłby wtorek zamiast soboty, to tatuś musiałby iść do roboty i byłby bardzo nieszczęśliwy, że po tylu latach znowu nie ma wolnych sobót.'
'Jutro sobota'.
'No widzisz. To naturalna kolejność. Dziś jest piątek, a jutro będzie sobota.'
'Sobota będzie...'

Mija doba, zrywamy sie z Maksem z łóżek, kiedy jeszcze na dworze jest ciemno, żeby nic nie tracić z wolnego dnia... Kiedy już zjedliśmy we dwóch śniadanie (mama spała), obejrzeliśmy 'Tomka i przyjaciół', zbudowaliśmy jeden garaż z klocków i przekartkowaliśmy parę książek, zrobiło się gdzieś tak po ósmej, więc z czystym sumieniem mogliśmy pojechać do sklepu po świeże pieczywko i na stację zatankować.
'Dziś jest sobota' - wygarnął.
'Brawo Maksiu, pamiętałeś!'
'Sobota pijechała!'
'Jak to przyjechała? Czym?' - zapytałem zaintrygowany.
'Sobota pijechała pasiatem'.

czwartek, 15 października 2009

Bęben

Padła nam pralka. Nie jest to bardzo zła wiadomość, bo gwarancja wygasa za 2 tygodnie, a bebechy pralki będą nowe! Stary bęben zastrajkował i trzeba będzie go wyciągnąć. Jeśli tylko starczy miejsca w graciarni, to go zostawimy i będziemy trenować z Maksem 'Moby Dick' z repertuaru wielkiego Led Zep.

Brak czynnej pralki spowodował, że wróciliśmy do epoki kamienia łupanego, kiedy ubrania prało się w zimnej, rwącej rzece. Ręce marzną, ryzyko, że skarpetka czy inna koszulka zwieje z prądem dość wysokie, więc generalnie odechciewa się człowiekowi przepierać.

Co innego wylegiwać się w ciepłej wodzie. Albo najlepiej - wierzgając nogami - wodę rozchlapać po całej łazience, zwłaszcza kiedy tata woła: ‘już dosyć Maks!’ Wtedy można się wylegiwać w ciepłej wodzie bez względu na to, czy się jest w wannie, czy nie. I to jest nasz opatentowany sposób na przepierki. Wystarczy po takiej rozchlapanej akcji Maksa pokręcić się trochę po łazience w ubraniu, zrobić rowerek, zanurkować w umywalce i podskoczyć 3 razy. Następnie rozwiesić mokre ubranie na kaloryferze i rano jak znalazł: pachnące mydełkiem świeże wdzianko.


Operację powtarzamy co wieczór, do czasu, kiedy w domu pojawi się nowy bęben.

niedziela, 11 października 2009

Zbychu, nie pękaj!

Kiedy tata był mały, jego uwagę zaprzątało dwóch Zbigniewów. Po pierwsze Boniek. Trzeba trafu, że jeden z moich wujków - Zbigniew - to niemalże rówieśnik piłkarza, na dodatek bardzo podobny do Bońka, a przynajmniej tak było podczas mundialu w 1982. Fizyczne podobieństwo i to samo imię upoważniało mnie do wmawiania wszystkim naokoło, że Boniek należy do naszej rodziny. Wierzcie, lub nie, ale przedszkolanki pytały moją mamę, czy Boniek to jej brat.

Z kolei drugi wirtualny Zbigniew był niemal na wyciągnięcie ręki. Znajomy moich rodziców na początku lat osiemdziesiątych nosił przyciemniane okulary, dłuższe włosy (pozostałość po bujnych latach siedemdziesiątych). Za każdym razem, kiedy do nas przychodził, prosiłem go, będąc przekonanym, że to Wodecki, o odśpiewanie mojej ulubionej "Pszczółki Mai". Przez dobry rok lub dwa zwodził mnie chrypką, kaszlem, póki mi mama nie wyjaśniła, że o żadnym śpiewaniu mowy być nie może.


Na cały tydzień rzuciło tatę na zieloną wyspę, co tłumaczy brak wpisów na blogu. Tradycyjnie Maks z tęsknoty zachorował na chwilę, ale może chodziło o to, że wpadli dziadek z babcią i chciał nieco odsapnąć od żłobka. Maksio po krótkim pobycie w domu zaczął nareszcie mówić 'samolot' zamiast 'lalolot' albo 'avion' i to zapisuję na końcie tegotygodniowych wygranych.
przykład przedsiębiorczych Irlandczyków - najważniejsze, to szeroki wachlarz wzajemnie uzupełniających się usług

Jest i porażka. Podczas pobytu na wyspie, tata dowiedział się przez przypadek, że pewien Zbigniew pracujący w XYZ zdecydował się na zmianę imienia na Oscar, aby współpracownikom łatwiej było się do niego zwracać. Przypomniał mi się wtedy wujek Boniek i znajomy Wodecki.
Zrobiło mi się przykro w ich imieniu, stąd mój apel do Zbigniewa (Oscara): Zbychu, nie pękaj!

niedziela, 4 października 2009

Zmywalny


Żeby wytrzymać z dziećmi pod jednym dachem, dorośli wynaleźli zmywalne flamastry. Zasada jest prosta: malec kreśli po wszelkich powierzchniach pionowych i poziomych, a rodzic przy użyciu wody i detergentów doprowadza wszystko do porządku.

Ciągle mamy nadzieję, że jak już ściągniemy obrus ze stołu i wsadzimy do pralki - którą miejmy nadzieję, w międzyczasie naprawi jakiś serwisant, to Maksiowe autografy spiorą się za pierwszym podejściem.

Najważniejsze jednak, żeby udało się wyprać Maksa, bo w żłobku jest zdaje się paru małych Niemców... po co tlumaczyć, że nie jesteśmy pamiętliwi, że pojednanie i w ogóle tyle lat minęło...

wtorek, 29 września 2009

Jabłka


Jak co roku we wrześniu pojechaliśmy w sobotę na jabłka do niedalekich (parę kilometrów) sadów jabłczanych. Tym razem Maks nie czołgał się po trawie – tak jak w zeszłym sezonie – tylko pomagał tacie i mamie znaleźć najlepsze jabłka na nisko zawieszonych gałęziach.
Oczywiście nie okradaliśmy nikogo z owoców – takie numery z Maksem przerabiać będziemy dopiero za parę lat, jak będzie mógł o własnych siłach uciekać po ciemku przez 2-metrowe płoty.
Wzięliśmy udział w zoorganizowanej akcji obrywania jabłek, za które na samym końcu i tak trzeba płacić, do tego wzięliśmy świeży sok, a Maks wmłócił muffinkę. Chcieliśmy nieco ograniczyć zbiory, ale Maks tak się rozochocił w zrywaniu, że wyszło tego 30 kilogramów. Wiedzieć Wam trzeba, że skubany mały je jabłka w ograniczonej ilości, dlatego to tata musi teraz dziennie konsumować parę, żeby tylko do świąt zrobić miejsce na pomarańcze w kuchni...

piątek, 25 września 2009

Twardy dowód

Kiedy tylko wychodzi na jaw jakaś grubsza afera, politycy poszukują tzw. 'twardych dowodów'. Przy czym, mało kto się orientuje, jak rozumieć to wyrażenie. Może to się teraz zmienić...

Jakiś czas temu Christine powiedziała, że jeśli chcemy, to mogą w żłobku sfilmować Maksa, cobyśmy mogli zobaczyć, jaki jest nasz syn od poniedziałku do piątku w godzinach pracy. Okazało się, że:

- Maks potrafi zjeść cały talerz zupy, nie odchodząc od stołu i nie wdając się w zbędne dyskusje,

- po zjedzeniu zupy, Maks potrafi wmłucić drugie danie, oczywiście przy użyciu widelca, nie odchodząc od stołu i nie wdając się w zbędne dyskusje,

- mało tego, po obiedzie, nie odchodząc od stołu i nie wdając się w zbędne dyskusje, Maks pożera deser,

- i najlepsze: jak już mu się w brzuchu ułoży, Maks bez ociągania się i nie wdając się w zbędne dyskusje, udaje się na zasłużoną drzemkę, przy czym włożenie go do łóżka i przykrycie kołdrą trwa 3 milisekundy. Poza tym chyba przez całą drzemkę, Maks ani śmie ruszyć palcem u nogi! I to w zwyczajnym żłobku, a nie w jakims więzieniu.

Tym samym, zapis twardego dysku kamery dowodzi, że Maks to naprawdę grzeczny dzieciak. I to się nazywa 'twardy dowód'!

...tylko, czy to na pewno był nasz syn?

poniedziałek, 21 września 2009

Wygadany

Rzadko zdarza się, żeby Maksowi się buzia zamykała. Jak wiecie, nawet gdy śpi, bywa, że gada. Zupełnie bez sensu przecież, bo kto chciałby z nim konwersować np. o trzeciej nad ranem?

Lubi się droczyć. Parę miesięcy temu nauczył się wyliczanki: mama Ola, tata Łafał, Masio syn. Teraz najczęściej w rozmowie ze mną wyskakuje z hasłem "tata Masio, syn Łafał". Mądraliński jeden.

Dlatego z wielką przyjemnością wspominam naszą wizytę w myjni samochodowej. Maks oniemiał widząc - ale też i nie wiedząc - co się dzieje.



Nie pozostaje nam nic innego jak wykupić abonament i jeździć tam co sobotę, po bezcenne chwile milczenia...

piątek, 18 września 2009

Do bałagana?

Jedną z ostatnich zmian w ramach przygotowania Maksa do samodzielnego życia było odebranie dziecinnego łóżeczka i zastąpienie go meblem młodzieżowym (160cm dług.). To zdarzenie miało miejsce w zeszłym tygodniu po kolejnych samobójczych próbach wyskoczenia z łóżeczka. Nie jest łatwo kupić stosowne łóżko w niebieskim sklepie z żółtym logo. Nie wiedzieć czemu sprzedają je na części, tak jak gdyby ktoś chciałby spać na ramie łóżka, bez materaca i szczebli … Cudem udało nam się kupić każdy z elementów i zmieścić zakupy do samochodu. Uroczyście oświadczyliśmy Maksowi, że taki duży chłop jest za duuuuzi na łóżeczko i właściwie niech sobie sam skręci nowy mebelek, za który zresztą sam zapłaci, bo jego koszt potrącać będziemy z kieszonkowego do osiągnięcia 160cm wzrostu.

Jakkolwiek Maksiowi spodobało się pożegnanie łóżeczka (poklepaliśmy i pogłaskaliśmy)…



…i dzielnie natrudził się przy skręcaniu nowego…


… nijak nie chciał w nim potem zanocować. Kiedy obudził się w pierwszą noc, nie wiedząc, co się dzieje ('gdzie je kok?'), postanowił dopomnieć się o towarzystwo i oznajmił, że idzie do nas. Ponieważ zabawa w chowanego na naszym łóżku o trzeciej w nocy to zajęcie równie relaksujące jak rozmowa z prezydentem USA w piżamie, wytłumaczyłem mu, że za żadne skarby mu nie pozwolimy do nas wejść, bo mamy na łóżku bałagan (‘popatrz jaki tam bałagan, musisz spać u siebie, wiesz?’).

I nie pamiętam już jakiego argumentu wtedy użyła mama przed piątą nad ranem, ale pozbyliśmy się gada. Być może to było zmęczenie materiału. Pewnie tak, bo Maks nie odpuszcza i gdy tylko budzi się nocy, zaczyna wyć ‘do bałagana!’.

poniedziałek, 14 września 2009

Karuzela


Maksio ma nowego kolegę. Mierzy ok. 100 cm, ma odblaskowo niebieski kolor i waży -10dkg, bo jeśli go nie trzymać za wstążkę, ucieka do góry. Generalnie śpi cały dzień na suficie.

Zaczęło się od tego, że byliśmy niedawno na karuzeli. Ponieważ z dwojga rodziców Maksa, mama jeszcze gorzej znosi kręcenie na karuzeli, to tata musiał z Maksem wołać ‘wio koniku!’, podczas gdy konik rytmicznie się trząsł do przodu i tyłu pokonując razem z innymi jeden karuzelowy obrót na 7 sekund. Jeśli dodać do tego dźwięk zdartej katarynki i piski innych dzieci – wyłania się oto obraz pełni szczęścia... Maksa.
Chłopak się tak rozochocił, że żeby ratować zielonego na twarzy tatę musieliśmy zmienić karuzelę, na taką, na której Maks sam może bezpiecznie siedzieć. Znaleźliśmy. Niestety, dwulatek nie ma poczucia upływającego czasu, nie wie też skąd się biorą na świecie bilety na karuzelę. Żeby go wyciągnąć z tej drugiej musieliśmy odegrać scenkę typu ‘atak nuklearny obcych mocarstw + najazd wikingów + jeszcze mniej prawdopodobne zdarzenia’ wspomagani przez kręcone lody i delfina w formie balonu, czy też balonu w kształcie delfina.
Udało się!Po powrocie do domu, Maks dumnie powtarzał ‘karuzela’, a tata zieleniał na widok niebieskiego delfina parkującego nad kanapą.

piątek, 11 września 2009

Nocnik




Odkąd zaczęliśmy sadzać Maksa na nocniku, mamy z tym mnóstwo zabawy. Bywa, że idę z nim 3 razy, żeby raz się przejął i zrobił to co trzeba. Bywa, że obaj siedzimy – ja wyżej, on niżej, bo przecież raźniej jest w towarzystwie. Najlepsze SA jednak nasze rozmowy. Oto przykładowy dialog ojca z synem:

- Pamiętaj, że masz na pupie majtki, a nie pieluszkę, więc jak będziesz chciał …
- Nie peluszke
- Tak. Nie pieluszkę, tylko majtki.
- Majki Masio ma.
- Tak. I jak będziesz chciał zrobić siku albo kupę…
- Duuuzia kupa!
- Tak miśku, albo siku, albo kupę, to masz wołać mamę, albo tatę i mówić ‘do nocnika!’. Nie załatwiamy się w majtki, tylko do nocnika, tak?
- Do nocnika, do nocnika!
- Chcesz teraz zrobić siku? To siadaj... Nie? OK. Ale pamiętaj, jak będziesz chciał to wołaj mamę i mów ‘do nocnika’
- Mama! Mama! Wołaj do nocnika!

niedziela, 6 września 2009

Trudno uwierzyć

Trudno uwierzyć, ale wakacje się skończyły. A trudno o wakacjach zapomnieć, bo na przedniej szybie brakowało miejsca na kolejne winietki. Autostrada tu, autostrada tam. Zwariować można było od tych naklejek. Ale dojechaliśmy.


Na miejscu okazało się, że 'plaże piaszczyste' reklamowane w przewodniku mają więcej kamieni niż piasku, temperatura przypomina tę z piekarnika, a w telewizorni ciężkawe dwa kanały polskojęzyczne sąsiadują z tysiącem włoskich i tureckich reklamujących jakieś dziewczyny gadające non-stop przez telefon. Ale za to mieszkamy 60 metrów od najlepszej restauracji w miasteczku.

Po paru dniach Maks sprawnie się komunikuje z tubylcami ('dzień dobry', 'dziękuję'). Chodzimy co rano po dużą bułę pletenicę, która wygląda jak warkocz Janosikowej Maryny i smakuje wyśmienicie (pewnie jak i Maryna Janosikowi).
Trudno w to uwierzyć, ale nareszcie udało nam się przekonać Maksa do bliższej znajomości z nocnikiem! Możnaby wręcz powiedzieć, że się z nim zaprzyjaźnił! Siada częściej niż potrzeba, czasem rzadziej niż mógłby, ale kto się lubi - ten się czubi.
Najtrudniej jednak uwierzyć w to, że od powrotu nie ma z nami smoczka. Kiedy wyruszyliśmy w drogę do domu i Maks z tyłu zaczął jęczeć po 2 kwadransach "gdzie je kok?", rzuciliśmy: "smoczek został w hotelu, jest teraz potrzebny mniejszym dzieciom". O dziwo uwierzył. Żeby uwiarygodnić historię wyrzuciliśmy tego kauczukowego potwora do kosza przy autostradzie. Udało się. Dojechaliśmy do domu, tragedii nie było. Trudno w to uwierzyć, ale poszedł spać bez smoka. A my zlani potem zaczęliśmy przeczesywać dom w poszukiwaniu zapasowych.
Bo co mu powiedzieć, jeśli za parę dni znajdzie jakiegoś smoczka? Że niby dzieci odesłały, bo im zaczęły zęby krzywo rosnąć? W to będzie mu naprawdę trudno uwierzyć...

środa, 19 sierpnia 2009

9,58

Są rodzice, którzy nie opuszczają swoich pociech do 18-tego roku życia. Przypomnijcie sobie kolegów ze szkoły, którzy nigdy nie pojechali na kolnie. Niektórym zostaje to na dłużej i świętują swoje 30-te albo 40-te urodziny w domu u mamusi i tatusia.

My z mamą jesteśmy kochający inaczej i dajemy Maksowi możliwość odpoczynku od rodziców. W zeszłym tygodniu wcisnęliśmy Maksa babci i dziadkowi (nr 1), którzy czmychnęli z nim na Jurę i pojechaliśmy z babcią i dziadkiem (nr 2) pozwiedzać piękne okolice Sandomierza, Kazimierza i inne mierza.



My się wybyczyliśmy i wyspaliśmy (teraz tęsknimy do tego 'wyspaliśmy się'), a Maks zaprzyjaźnił się z jakimś królikiem i ponoć zrobił furorę wśród miejscowej ludności, wzbudzając niekłamany podziw, że mały szkrab potrafi się witać prawą ręką, powiedzieć 'cześć' albo 'dzień dobry. Proszę, proszę, jaki grzeczny, skubany mały. Ciekawe co wymyśli nad morzem...

Aha! Bolt potrzebuje tylko 9,58 sek do mety. Maks ostatniej nocy tylko tyle potrzebował do kompletnego wyspania! Iście olimpijska forma!

piątek, 7 sierpnia 2009

Przed wyjazdem

Spakowaliśmy chyba wszystko, co trzeba było. Jeszcze tylko Maks, ale z nim poczekamy do rana, wtedy go wyciągniemy z łóżeczka. Już teraz idę o zakład, że wcześniejsza pobudka bardzo mu się spodoba, dostanie wczesne śniadanie, bo skoro nie ma zegarka, to jak ma rozróżnić 5.30 od 7.30?

Czarował nie będę, mamy ambitny plan na najbliższe wakacyjne tygodnie. Zakładamy, że Maks przekona się do chodzenia bez pieluchy, co miałoby go skłonić do korzystania z nocnika, którego nie traktuje na poważnie. Wczoraj ganiając nago podlał nam szafkę pod telewizorem, przy czym, żeby było jasne, program nadawany w tamtym czasie w tv nie mógł w żaden sposób zachęcać do takiego zachowania.
Tradycyjnie do listy pobożnych życzeń wrzucamy to o przespanych nocach, bo na wyjeździe jego nocna upierdliwość jest bardziej kłopotliwa niż w domu.

Ponieważ połowę wakacji spędzimy nad morzem, jest szansa, że Maks nauczy się pływać kraulem, lub przynajmniej żabką - to zależy w większym stopniu od fal niż samego Maksa, bo ten zawsze jest w formie. Przy czym nie zdzwiwiłbym się, gdyby zaczął pływać stylem pełzającym, bo parę dni temu nie mógł oderwać wzroku od dżdżownicy. Słowo daję, jakbym jej nie zakopał w ogródku, Maks by się z nią zaprzyjaźnił i zaprosił do swojego pokoju.

Zobaczymy jak to będzie z tym pływaniem.

środa, 5 sierpnia 2009

Tzw. sezon ogórkowy

Na dobre szaleje ogórszczyzna. Gdzie okiem nie rzucić: w prasie, tv czy internecie, gwiazdą zostać może nawet konik polny. Z ciekawszych rzeczy, o których pewnie by i było słychać poza sezonem to bańka Schumachera za każdy wyścig w F1. Ponoć za wygrany wyścig przeleją mu kolejną bańkę. A my z Maksem się zastanawiamy, jaki rachunek bankowy mógłby tyle baniek przyjąć na klatkę… Nie ulega wątpliwości, że zarówno Maks, jak i ja wystartowalibyśmy za ćwierć bańki – a sukces propagandowy dla F1 byłby jeszcze większy. Dodatkowo zaoszczędziliby na premiach za wygraną, chyba żeby wypłacać za nieukończony wyścig.


U nas też sezon ogórkowy - żłobek zamknięty, wszystkim kazali wyjechać na wakacje. Nic się nie dzieje. Brak akcji. Za parę dni wyjeżdżamy, póki co z Maksem w domu siedzi babcia, bo nijak nie dajemy się przekonać, że jest wystarczająco „dudy” [tłum. duży] na to, żeby samemu gospodarzyć.

I jak na sezon ogórkowy przystało, największą sprawą ostatnich dni była u nas mata do kąpieli. Bez maty w naszej wannie kręcimy piruety. Starą musieliśmy wyrzucić, więc mama kupiła super kolorową z rysunkami ośmiornicy, rybek itp. Maks z rykiem chciał wyskoczyć z wanny, za żadne skarby nie chciał w niej usiąść. Po paru dniach negocjacji i coraz grubszej warstwie brudu kupiliśmy kolejną matę – białą, bez wzorków. Jak tylko Maks znalazł się w wannie, kategorycznie zażądał włożenia również kolorowej maty, zupełnie jakby się stęsknił za ośmiornicą. I weź człowieku takiego zrozum. Po zainstalowaniu dwóch mat antypoślizgowych, kąpiel przebiegała bez zakłóceń.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Bizie

Jeśli myśleliśmy, że to szczekających psów boi się Maksio najbardziej, to wiemy, że do ostatniej niedzieli byliśmy w wielkim błędzie. Szczeknięcie psa ma się nijak do parskającego konia. Trzeba było widzieć Maksa zwiewającego ze stajni…Wybraliśmy się do naszych znajomych koniarzy zobaczyć śliczną Bizie, która przyszła na świat 2 miesiące temu i jest rodzoną siostrą Hamiltona. Nie pytaliśmy, kto jest ojcem, ale mama to poczciwa i dobrze nam znana Piwonia. Maks starym zwyczajem wałęsał się wszędzie, gdzie tylko było możliwe, m.in. w stajni, gdzie koniecznie chciał posprzątać. Kiedy usłyszał parskającego konika – nie jestem pewien, który to był – prawie że odleciał na miotle, takiego przyspieszenia dostał chłopina.

Nie byłby sobą, gdyby nie chciał się odegrać na końskim środowisku. Upatrzył sobie Bizie – najmniejszą w zagrodzie i Bogu ducha winną istotę - jako ofiarę i wrzucił jej na poletko nadmuchany balon, który ta zaczęła oblizywać. Balon pękł i wystraszył ją tak mocno, że pognała hen jak w Wielkiej Pardubickiej. Oj, zdobędzie kiedyś sporo medali…

z balonem...

i po balonie

wtorek, 21 lipca 2009

Koza i autobus

Co można robić w weekend? Wszystko, byleby tylko rozerwać Maksa. Z perspektywy czasu wydaje się, że tym razem nam się udało. W sobotę nareszcie dojechaliśmy do Brukselki; mimo że nie mamy daleko, od roku nam nie wychodziła wizyta u Litwinów. W międzyczasie Dominikas zaczął gadać po francusku, a na świecie pojawił się Gabrielus. Wizyta u D&G obfitowała w niezapomniane zdarzenia, w tym wizytę na placu zabaw, przy którym mieszkają żarłoczne kozy.

koza brukselka

W niedzielę rano przyjechał, w drodze z wakacji, mały Iwo z tatą. Miło zjeść śniadanie w towarzystwie starych przyjaciół. Gorzej zobaczyć Maksa boksującego się z Iwo. Cóż, każdy chłopak kiedyś musi zacząć walić pięścią.

Najlepszy jednak był autobus. Mama wymyśliła, żebyśmy pojechali do miasta, było nie było stolicy, na spacer i lody. Niby nic takiego w niedzielne, leniwe popołudnie, ale... Zamiast naszych czterech kółek pojechaliśmy autobusem - a trzeba wiedzieć, że zaraz po pociągu, koparce i śmieciarce, to jest ulubiony pojazd Maksa. Ile radości z kilkunastominutowej jazdy. Pomyślicie, że to dlatego, że z racji wieku załapał się na darmowy przejazd. Nie, wcale nie. Żeby się tak cieszyć z jazdy jak Maks, trzeba przede wszystkim przesiadać się z siedzenia na siedzenie na każdym przystanku. 15 razy! Oczywiście zapinając pasy.

wtorek, 14 lipca 2009

Łołełek

Każde urodziny w życiu człowieka mogą być przełomowe. Np. stulatek domaga się na swojej imprezie odśpiewania innej piosenki niż ‘Sto lat’. Osoby wkraczające w dorosły wiek mogą nazajutrz po ukończeniu 18 roku życia przystąpić do różnorodnych, dotąd zakazanych, zakupów w sklepach monopolowych, z bronią, tudzież sprzętem sado-maso.

Maksowi stuknęły dwa lata i też postanowił pokazać, jak się zmienił. Od dwóch nocy chce koniecznie udowodnić, że potrafi sam wyjść z łóżka, przerzucając najpierw nogę, a później resztę ciała przez bok dziecięcego łóżeczka, by hukiem wystraszyć i tak niewyspanych rodziców. Zabezpieczyliśmy już teren miękką matą i kołdrą na wypadek powtórek, które, jestem pewien, nastąpią, bo Maks nie przestaje powtarzać ‘tutaj bam ja’.

Oczywiście nie jest to tak bardzo zły chłopak, bo po sobotniej imprezie urodzinowej, na której było sporo innych dzieciaków pod kontrolą sporej ilości dorosłych, spał jak zabity do 9 rano, prawdopodobnie pod wpływem wielkich emocji i radości z nowego rowerka. Wniosek nasuwa się prosty: jeśli chcemy pospać, musimy wszyscy imprezować. Stara studencka prawda…

Maks i jego "łołełek"

czwartek, 9 lipca 2009

2 lata

Dokładnie jutro (piątek) mijają 2 lata, odkąd Maks narzuca nam swoje towarzystwo, domaga się posiłków, wymaga opieki i całodobowej troski. Ufff. Zdaję sobie sprawę, że najgorsze dopiero przed nami. Np. prezenciki dla żłobkowych kumpli.

Tutejszy zwyczaj nakazuje solenizantowi, a właściwie jego rodzicom, obdarować symbolicznymi - na szczęście - prezentami wszystkie dzieci w żłobku. Niewielka to instytucja, ale pakowanie słodkości i something for fun do dwudziestu paru torebek zabiera nieco czasu. Ważne, żeby skończyć przed północą, bo kilka minut po dwunastej, Maks starym zwyczajem może się obudzić i z marszu będziemy zmuszeni świętować jego urodziny.

A jeśli wredne psy mieszkające po sąsiedzku będą miały w tym czasie swoją szczekającą imprezę, my będziemy musieli z małym tchórzem zapalać i dmuchać w dwie świeczki do 7 rano, kiedy otwierają żłobek. Potem tylko poczwórne espresso i do pracy.

Sto lat synku! I dobrej nocy!

PS. A impreza w żłobku mogłaby wyglądać tak:
http://www.youtube.com/watch?v=XQcVllWpwGs&feature=player_embedded

poniedziałek, 6 lipca 2009

Gruby zawiadowca


Odzwyczailiśmy się od tego, że Maks może chorować. Tzn. jeśli przyjąć, że nocne pobudki są normalne, a powracająca co jakiś czas marudność - odświeżająca jak pasta do zębów reklamowana przez którąś z piosenkarek.

Maksa rozpaliło zeszłotygodniowe słońce i dziś zamiast z dziećmi bawi się w domu z ojcem. Dzięki temu mogłem obejrzeć "Zaczarowany ołówek", który nadają o 8.35. Maksa to nie wzrusza, bo jego faworytem jest lokomotywa Tomek. Widziałem już parę odcinków "Tomka i przyjaciół" i ja z kolei najbardziej lubię Grubego Zawiadowcę. Wożą go limuzyną, wyluzowanego, z solidnym brzuszkiem i stałą obstawą. Ech, co za życie!

Jak się w tygodniu zostaje w domu, można rano zobaczyć przez okno śmieciarę i to bez pomocy zaczarowanego ołówka. Kiedy staliśmy w oknie, zobaczyłem błysk w Maksiowym oku! Uważnie się przypatrywał pomarańczowemu pojazdowi, a zwłaszcza jego kierowcy. Choć nie siedział w limuzynie, obaj widzieliśmy, że to ten sam, kropka w kropkę, wyluzowany Gruby Zawiadowca.

czwartek, 2 lipca 2009

Żar z nieba


Przy takim upale jaki nam serwuje słońce od paru dni, bez wody ani rusz. Wypijam w biurze przynajmniej 2 litry. Maks też nie odrywa się od wodopoju, ale na dodatek może ganiać w krótkich spodenkach i moczyć stopy w małym basenie.

Skoro wspomniałem o basenie, muszę pochwalić Maksa za spryt i umiejętność współpracy z koleżeństwem. Otóż, w pogodne dni dzieci w żłobku spędzają praktycznie cały dzień w ogródku, gdzie rozstawiony jest basen, wypełniony wodą do 10 cm (dla bezpieczeństwa). Basen jest jeden, a nóżek kilkadziesiąt. Co robi Maks? Razem z Diego (pani mówi że to le terrible de la crèche – czyli taki największy rozrabiaka w złobku) cwanie pozbyli się basenowej konkurencji. Kiedy już dzieci weszły do wody, ci dwaj mali nicponie zaczęli z całą mocą piszczeć, krzyczeć, drzeć się w niebogłosy, by po kilkunastu sekundach cała grupa zapłakanych i wystraszonych dzieci ewakuowała się.


Wszyscy teraz wiedzą, że korzystanie z basenu to prawdziwy przywilej. Ciekawe, który z nich wpadnie wcześniej na to, że można pozwolić się kąpać kolegom po uiszczeniu opłaty…

sobota, 27 czerwca 2009

Cieka aja [szczeka pies]

Okazuje się, że Maks to taki mały Stefek Burczymucha. Odważnie kroczy naprzód nawet w ciemnościach, kiedy w bezpiecznej odległości idzie tata, albo mama. W wannie kręci piruety nie przejmując się ryzykiem rozwalenia głowy. W kuchni nie boi się sięgnąć po talerz ciepłej zupy i wylać go na siebie, pardon, wziąć na klatę.

Ale od kilkunastu dni, lękliwie reaguje na szczekanie okolicznych psów. Kiedy wychodzi do ogródka i zauważy go pies sąsiadów naszych sąsiadów, którego dzielą od nas 2 płoty, Maks staje po jednym szczeknięciu, zakrywa oczy i ryczy.

Najgorsze jednak, że nawet w domu może się przestraszyć. Maks, znany z super czujnego snu, zrywa się w sekundę słysząc swojego ulubieńca buszującego w ogródku. Lecimy do niego, a on w amoku: 'Cieka aja, hoł hoł!'. Jak mawia stare przyszłowie - nie da ci ojciec, nie da ci matka, tego co dać ci może sąsiadka.
Sąsiadom serdecznie dziękujemy.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Ste morda kaj pozabili?



Jeśli tylko czegoś zapomniałeś, to pewnie w Ljubljanie. Oj wiedzą, jak się tu bawić. Ktoś powiedział, że studenci to największa grupa społeczna w tym mieście i widać to na każdym kroku. A doświadczenie własne podpowiada mi, że to najlepsza rekomendacja do zabawy. A czyż może być lepsze miejsce niż nad rzeką, pod parasolem jednego z tysiąca barów opodal placu Prešernov, na którym w czerwcu wystawiają Jezioro Łabędzie Czajkowskiego. I to wszystko w tygodniu, nie czekając na weekend.

Z domu mama donosiła, że Maks jak tylko wstał po moim wyjeździe od razu: "papał tata!" - skąd wiedział? Mały skubany sporo czai, nie wiedzieć skąd. Dużo też miesza, bo jak się nauczył "idziemy na lody" to teraz lody to dla niego "nalody".

W takiej Ljubljanie nawet Maksio by sobie dał radę, bo woda to voda, chleb to chlieb a duże piwo to velke pivo. Trzeba, oj trzeba, uważać na ulicy, bo np. polskie k.mać brzmi identycznie. Gorzej, że nie można by się z Maksem wybrać na tutejsze wyśmienite "nalody". Ale tylko dlatego, że sprzedają je na kupy...

czwartek, 18 czerwca 2009

Plaster

Młodzież nastoletnia może być dumna, jeśli uda się w końcu puścić kółka z dymu papierosowego. Dziatwę szkolną rozrywa duma wtedy, kiedy np. dostaje świadectwo z paskiem. Z czego dumny ma być Maks? Czy jeśli uda mu sie podprowadzić buty taty, to wystarczy? Moim zdaniem nie. Trzeba czegoś więcej.

Ulubionym zajęciem pierworodnego jest skakanie z krawężników, schodków, przez kamienie i gdzie tylko jest to możliwe. Np. 10 metrów przed wejściem do żłobka - 'hop-pa!'. Wczoraj podbródek wylądował na murku i stało się. Krew siknęła, łzy pociekły. Panie żłobkowe przystąpiły szybko do akcji ratunkowej i po chwili Maks uspokoiwszy się, jak paw dumnie prezentował wszystkim plaster na brodzie.

W południe mama zabrała go do lekarza na szczepienia, po których dostał kolejne dwa plastry, na nodze i przedramieniu. "Plasterka" ponoć wołał uradowany jakby się bawił apteczką. Nie dziwi więc, że kiedy odbierałem go po południu, Cindy, rozglądając się za Maksem, mruczała pod nosem: gdzie ten Rambo?

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Problem pieluchowy

Nie wiem jak u Was, ale tutaj w niedzielę mieliśmy prawdziwe lato. Jeszcze w sobotę wujek Paweł wpadł na pomysł, żeby pojechać nad wodę. To jeden z tych pomysłów, którego się żałuje na drugi dzień, kiedy człowiek chciałby poleniuchować w domu, ale my i tak nie mamy nic do stracenia, bo nie zwykliśmy z Maksem wylegiwać się w niedzielę do południa.

Kiedy w końcu udało się nam spakować leżaki, kocyk, piłki, samochodzik, książeczki, zestaw do piachu (choć wiadomo, że nad tą wodą nie ma piasku) i wsiedliśmy do samochodu, Maks nauczył się nowego zwrotu: "Nad wodę!" albo raczej "Na bode!".

Słonko przygrzewało, więc wujek Paweł wpadł na kolejny genialny pomysł: wchodzimy do wody! Weszliśmy, ale po krótkim zmrożeniu ciała od szyi w dół trzeba było się grzać z kiełbaskami na grilu. Przy okazji słonka gorącego postanowiliśmy, że Maks mógłby w końcu poczynić jakieś postępy w załatwianiu niektórych potrzeb (nocnik znów w odstawce). Wszyscy rodzice twierdzą, że najlepiej latem puścić dzieciaka w majtkach bez pieluchy i bardzo szybko mały się zorientuje, że trzeba wołać przed, a nie po. Oczywiście, nie pozbawiamy dziecka pieluchy na czas snu/drzemki.
Tyle teoria. W praktyce wygląda to mniej więcej tak: Maks - twardziel - w majtkach nie popuszcza ani kropli. Zgodnie ze swoją strategią całość potrzeb załatwia w pieluchę, którą w trosce o jego sen założyliśmy na czas drzemki. Oczywiście drzemka trwała nie dłużej niż 5 minut, mniej więcej tyle, ile potrzebował na spokojne załatwienie sprawy.
Maks generalnie olewa problem pieluchowy.

piątek, 12 czerwca 2009

Reportaż

W życiu każdego chłopaka musi przyjść taki moment, kiedy oderwie się od mamy i taty i ruszy w świat. Ewentualnie, to mama i tata ruszą w świat, a on ląduje w Rabce.

Nasz eksperyment się chyba udał: zaproponowaliśmy babciom wyjazd w góry z Maksem, jedna z babć dorzuciła 4-letnią Matyldę - kuzynkę Maksa, a my w tym czasie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość za ocean. Było z tym trochę kłopotu, bo mama przez to, że nie je mięsa, nie akceptuje świńskiej grypy, poza tym w ostatnią noc, kiedy kładliśmy Maksa, powiedziała, że chyba nie jest gotowa go zostawić, Maks jakby podskórnie czuł, że go opuścimy i trochę potrząsał łóżeczkiem zanim zasnął, a ja byłem chory, tak jak przed wakacjami 3 lata temu, podczas których złapałem ospę.

Mimo wszystko wyjechaliśmy do kraju, w którym zamawiając kawę ryzykuje się otrzymanie 4-litrowego wiaderka, sztućce nawet w hotelu są plastykowe, croissant jest wielkości przyzwoitego bochenka chleba, a każdy kierowca musi przejść kurs szybkiego czytania, bo żaden ze znaków drogowych nie przypomina europejskich symboli, tylko jest pełen opisów.

Podczas gdy my byliśmy zajęci oblatywaniem muzeów, wdychaniem miejskiego powietrza, leżakowaniem w parku, objadaniem się NAJLEPSZYMI NA ŚWIECIE ciachami sernikowymi w Magnolia Bakery


Maks najzwyczajniej w świecie zapomniał, że ma mamę i tatę i w ogóle nie przejawiał oznak tęsknoty - tu opieram się na babcinej relacji.

Nasz syn stworzył z Matyldą (ku wielkiej radości obu babć) grupę taneczno-wokalną pod nazwą "Bawimy się od rana do wieczora". Kakilka, jak nazywa ją Maksio, była odpowiedzialna za jego rozwój językowy i ruchowy. Maks rozgadał się na całego, zdania coraz częściej składają się z 3 słów, z których przynajmniej 2 są w miarę zrozumiałe.
Maks z wdzięczności pokazał jej, co to znaczy mieć koński apetyt i od teraz mała Kakilka, kiedyś niejadek, nie odmawia zupy, parówek czy chleba.
To dowodzi, że nasz eksperyment się udał.

Również nam, bo od 2 lat nie czuliśmy się tak swobodnie. Do tego stopnia, że sam B.O. pozazdrościł nam wakacji i zaprosił małżonkę na sobotnią randkę do NY. Zrobiło się dość głośno niedaleko naszego hotelu i chyba pierwsza para przeciągnęła tę randkę do późnego ranka, bo jeszcze w niedzielę, parę pobliskich ulic było zablokowanych. Ech chłopie, jak się bawić, to się bawić!

środa, 10 czerwca 2009

wszystko przez krówki

Jesteśmy pratiquement au rez-de-chaussée – mówi opalony koleś z wyraźnym akcentem hiszpańskim, czyli na parterze. Ale te pratiquement robi różnicę i to dość sporą, bo drzwi tej cholernej windy nie otworzyły się. Słychać rozmowy szczęściarzy, którzy nie wsiądą do windy nr 6, ale odjadą za chwilę na któreś tam piętro. Tylko ja, cholerka, któremu zachciało się wpaść na kawę do innej kafeterii i jeszcze się zatrzymałem skuszony prawdziwymi polskimi krówkami u znajomego, muszę kiblować w tej windzie.

Wszystko przez panią, która jak sama przyznaje, przynosi pecha. Niedawno rozwaliła samochód, kupiła nowy - nie wiedziała, zdaje się, gdzie jest wskaźnik zużycia paliwa i stała jak ta trąba gdzieś na trasie 6 godzin, czekając na przyjazd pomocy drogowej (mieli chłopaki pewnie tęgi ubaw). Ale, co ważniejsze, w ciągu ostatnich 2 lat, owa dama już czwarty raz siedzi w zaciętej windzie. Ta ma limit 1300kg, ja co prawda przytyłem na wakacjach, ale daleko mi do pani madame...

Wentylator działa tylko na obrazku, oddychamy ciężko jak sprinterzy po finałowym biegu. Zaczyna brakować powietrza, jest gorąco, obluzowuję krawat, ach żeby z kim innym utknąć w windzie…

Idą w ruch komórki, madame spieszy się do znajomej, która za chwilę rodzi i potrzebuje wsparcia przyjaciółki, a pan … też się spóźni, ale na co to nie wiem, bo po hiszpańsku potrafię co najwyżej zapytać „jak się masz?”. Zaczynam wstukiwać treść tego bloga, chcąc wykorzystać sposobność i powoli odliczam kolejne minuty - z jednej strony chcąc się jak najszybciej wydostać, z drugiej przeciągnąć gdzieś do 16, by już nie wracać do biura.

Wychodzimy po 32 minutach. Ochrona spisuje nasze nazwiska do jakiegoś raportu. Jeśli spróbują mnie obciążyć odpowiedzialnością za tę sytuację, zwalę na Pawła. I jego krówki.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Wakacje

Sprawa sie rypla. Mama Rysia od razu wyniuchala, o co chodzi z ta przerwa i powiedziala, ze na pewno wybyli.

Nie mogla wiedziec, ze wybylismy rock'n'rollowo! Zmienilismy strefe czasowa (na taka bez polskiej czcionki) - kiedy Wy wstajecie rano, my przewracamy sie na drugi bok. Ale, co najwazniejsze, wysypiamy sie we dwojke za wszystkie czasy... bo podczas przygotowan do podrozy zapomnielismy zapakowac Maksa...

Z Maksem wszystko w porzadku - uspokajam - jest pod opieka swoich dwoch wspanialych babc.

Relacja z przebiegu tego eksperymentu wychowawczo-wakacyjnego w przyszlym tygodniu.
[tataimama]

piątek, 15 maja 2009

Bam ja!

Chociaż słownik języka polskiego zawiera kilkadziesiąt tysięcy słów, które pozwalają na bilionową liczbę kombinacji, Maks zupełnie się tym nie przejmuje i opisuje świat z charakterystyczną dla dzieci prostotą: orzeczenie+podmiot, przy czym nawet rzeczownik może być orzeczeniem.

Jeśli go coś zaboli: Ała ja!
Albo się przewróci: Bam ja!
Chce miodu do kaszki: Ogu kaka!
Tata rozpala grila: Ogeńńń tata.

O ileż prostsze byłoby życie człowieka dorosłego, gdyby można było sobie oszczędzić tych wszystkich językowych ozdobników i porozumiewać się językiem Maksa:
- Spragniony ja...
- Piwo my?
- Racja ty!
- Mmmmm piwo...
By po paru godzinach podsumować: Bam ja!

wtorek, 12 maja 2009

Proroctwo

Gdybym miał się pokusić o przewidywanie przyszłości, to mógłbym Wam powiedzieć, że:
- do wakacji 2010 sprzed Maksiowego żłobka znikną wszystkie kamyki, bo nie ma dnia, żebyśmy nie zapakowali kilku do samochodu w drodze powrotnej,
UWAGA: ta przepowiednia może się nie sprawdzić, gdyż jeśli żłobek nie zaprzestanie wydawania obiadów w obecności Maksa, przed zimą zbankrutuje i Maks będzie zmuszony poszukać innego kamieniołomu,

- najdalej w przyszłym roku, kiedy Maks będzie mógł samodzielnie otworzyć lodówkę, rabarbarowe jogurty będą znikały, zanim tata sięgnie po nie ręką,
UWAGA: ta przepowiednia może się spełnić wcześniej, ale pod warunkiem, że wpadnie do nas w odwiedziny babcia,

- a kiedy Maks przerzuci się na zwykłą pastę do zębów (z różowej & dziecinnej), spożycie środków chemicznych w naszym domu drastycznie spadnie,
UWAGA: powyższa przepowiednia nie obejmuje pianki do kąpieli, której konsumpcji nie sposób ograniczyć, chyba żeby zaklejać usta Maksowi przed kąpielą.

piątek, 8 maja 2009

Co u Maksa?

Makaron najlepiej jeść palcami, nie widzieliście? No bo widelec nadaje się do wystukiwania rytmu na stole, ale żeby jeść?
Najlepsza ciężarówa do zabawy, to ta pożyczona na placu zabaw. Oczywiście, należy zasłonić się plecami przed młodocianym właścicielem, bo mógłby nękać niepotrzebnie jakąś wypasioną łopatką, albo grabkami.

A jeśli małe co nieco po żłobku, to oczywiście jajo-jajo! A jak jajo, to tylko takie, w którym zmieścił się kurczak z frytkami. Takie niecodzienne jaja z Maksem lubimy najbardziej.