Nasz syn lubi muzykę. Nie ma dnia, żebyśmy razem nie śpiewali. Na razie repertuar nie ma dla niego znaczenia. Maks akceptuje Sinatrę, Niemena, Rolling Stones, no i oczywiście Beatlesów. Nie ważne jaka piosenka, ważne żeby było nisko, basowo. Dlatego najżywiej reaguje na Gąsowskiego „Gdzie się podziały tamte prywatki”, którą śpiewam jak wieloryb, zwłaszcza w tej części, gdzie jest „bom-bom-bom-bom, bom-bom”. Szeroki i bezzębny uśmiech Maksa wynagradza mi wszystkie wygłupy. Być może dzięki piosenkom zaczyna coraz więcej mówić, choć jego ba-ba jest z pewnością wynikiem ostatniej wizyty teściowej.
Całkiem niedawno inna piosenka pojawiła się na Maks-liście i ma duże szanse na pierwsze miejsce. Dwa razy w tygodniu telewizja nadaje serial o Rudym 102. Choć osobiście wolę Klossa, bo sam potrafił wygrać wojnę, a pancerni potrzebowali do tego czołgu i psa, to film oglądamy z przyjemnością, ze względu na nieśmiertelną piosenkę. Sadzam go wtedy na moich kolanach i potrząsam nieco symulując jazdę czołgiem. Ale zabawa!
Kiedy miałem cztery lata, rodzice nagrali ją w moim wykonaniu (kto nie miał w domu grundiga w kształcie encyklopedi?). Ponieważ działo się to zanim poznałem logopedę w naszym przedszkolu - dzięki któremu recytowałem przed lustrem: SZafa, Żyrafa, koSZula - do dziś na taśmie wyraźnie słychać: do domu wrósimy, w piesu napalimy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz