Fakt, że ostatnio mieliśmy z Maksem mało czasu na pisanie bloga. A to dlatego, że Maks zaczął raczkować na maksa. Spodobało mu się to na tyle, że nie przeszkadzają mu poobijane kolana, ani zimna podłoga. Byle naprzód. I kiedy tylko jestem w domu, to latam za synem, pilnując żeby se gdzieś łebka nie rozwalił.
Przygotowania do raczkowania trwały kilka tygodni, bo Maks szybko opanował pozycję na czworakach. Nie wiedział tylko, jak skoordynować ruchy rąk i nóg. Któregoś dnia babcia bawiła się z nim na dywanie i skusiła go do raczkowania swoją komórką i czterema pilotami do różnych sprzętów. Wtedy ruszył ... i od tamtej pory ani myśli się czołgać. Czołganie jest najwidoczniej passé.
Najgorzej jest teraz zmieniać pieluchę, bo nasz mały smark obraca się w milisekundę i chce uciekać. Trzeba mu podać przynajmniej dwa czasoumilacze i błyskawicznie zapiąć pieluchę. Nie ma nic złego w tym, że pogania sobie z gołą pupą po domu, ale co w przypadku, gdy mu się zachce?
Prawdziwym zbawieniem dla rodziców, czy babć, które chwilowo kontrolują na zmianę wyczyny Maksa w ciągu dnia, jest kojec. Jeżeli chcesz zrobić sobie kawę, pojść do łazienki, czy w ogóle wyjść z pokoju, to najpierw musisz włożyć Maksa do klatki. Zawiesiliśmy kartkę 'nie karmić zwierząt' i konsekwentnie posiłki wydajemy i spożywamy w kuchni.
Za słoiczki Maksa jak i ten kojec, zapłaciłem mastercard. No, a te chwile wytchnienia ... bezcenne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz