To był zupełnie zwykły dzień. Prosto z pracy pojechałem do żłobka. Cindy (szkoda, że to nie TA Cindy) powiedziała, że Maks zachowywał się dziś rewelacyjnie, grzecznie spał, wszystko zjadł, nie płakał i w ogóle impeccable. Zastanawiam się, czy go nafaszerowała jakimiś pigułkami, czy po prostu już się przyzwyczaił. W sumie rano to beczy, jak go mama oddaje i nie wiadomo, czy mu przechodzi tuż przed moim przyjazdem, czy rzeczywiście chłopak sobie radzi.
To był zupełnie zwykły dzień. Zapiąłem pasy Maksowi i wręczyłem mu ulubioną pomarańczową kierownicę formuły 1, choć nie ma gdzie poszaleć, bo w drodze do domu obszar zabudowany. Kiedy przejeżdżaliśmy przez przejazd kolejowy, Maks się odezwał. Zamurowało mnie. Szybko przetarłem uszy, bo wydawało mi się, że to niemożliwe, co usłyszałem. Przecież do tej pory, mimo wielu prób, nie udało się z niego tego wydobyć. To z przepracowania, pomyślałem - ale to mało prawdopodobne. Może to ten przejazd kolejowy, albo w radio... Cholera, powienem wozić dyktafon w samochodzie i cały czas nagrywać. Ministrem nie jestem, ale nagrywać mógłbym. A tak muszę zaufać temu, co zapamiętałem, jak na sekundę wyrwało się Maksowi z ust. Spokojnie, tata, ten chłopak ma 10.5 miesięcy, jeszcze ma czas, żeby pogadać. I kiedy parkowaliśmy przed domem, Maks, jakby chciał ulżyć tacie i jego domysłom, najzwyczajniej w życiu powtórzył, a może mi się wydawało, w każdym razie brzmiało to jak to poprzednie z przejazdu kolejowego, sprzed 2 minut i jak sobie teraz pomyślę, a myślę o tym cały wieczór, to całkiem możliwe, że, choć prawdopodobnie nie miał tego na myśli, tzn. powiedział to nieświadomie, ale brzmiało to jak: ta-ta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz