niedziela, 8 czerwca 2008

Polskaaaaa-Kubicaaaa

Na szczęście nie był to mecz o wszystko, jak dwa lata temu, ale przydałoby się nie przegrać. Co ciekawe, w drodze na mecz, który oglądaliśmy z mamą u znajomej Niemki (trzeba niezłej odwagi, żeby wybrać taką kompanię do oglądania meczu) stawialiśmy zakłady dot. wyniku. Mama, kobieca intuicja przewidziała porażkę naszych 1:2, tata - jak przystało na mężczyznę - znawca futbolu, wytypował jeszcze mocniej - 0:2. Maks nie brał udziału w zabawie, ze wględu na porę został w domu z babcią, która wpadła z wizytą, bo tata wyjeżdża na tydzień.

A mogło być dobrze, bo Kubica pokazał, że Polak potrafi. Z kraju, w którym przez lata produkowano malucha i poloneza... czapki z głów Panie Robercie!
Potem pierwsza minuta meczu i ... mało brakowało. Otworzyliśmy kolejną butelkę. A potem jak zwykle, graliśmy, graliśmy, piliśmy, jedliśmy i nic z tego nie wyszło. Gdzieś potem jakieś małe piwo i końcowy gwizdek. I małe nieporozumienie. Cieszą się gospodarze, cieszę się ja.

Dopiero, kiedy wróciliśmy do domu i obejrzałem powtórki w tv, okazało się, że ten Łukasz z Gliwic nie grał po tej stronie, gdzie powinien. Dla zmyłki miał białą koszulkę zamiast czerwonej, ale się przejął rolą i strzelał w Boruca zamiast Lehmanna. No, tego nawet Maks by nie wymyślił.

Brak komentarzy: