Na miejscu okazało się, że 'plaże piaszczyste' reklamowane w przewodniku mają więcej kamieni niż piasku, temperatura przypomina tę z piekarnika, a w telewizorni ciężkawe dwa kanały polskojęzyczne sąsiadują z tysiącem włoskich i tureckich reklamujących jakieś dziewczyny gadające non-stop przez telefon. Ale za to mieszkamy 60 metrów od najlepszej restauracji w miasteczku.
Po paru dniach Maks sprawnie się komunikuje z tubylcami ('dzień dobry', 'dziękuję'). Chodzimy co rano po dużą bułę pletenicę, która wygląda jak warkocz Janosikowej Maryny i smakuje wyśmienicie (pewnie jak i Maryna Janosikowi).
Trudno w to uwierzyć, ale nareszcie udało nam się przekonać Maksa do bliższej znajomości z nocnikiem! Możnaby wręcz powiedzieć, że się z nim zaprzyjaźnił! Siada częściej niż potrzeba, czasem rzadziej niż mógłby, ale kto się lubi - ten się czubi.
Trudno w to uwierzyć, ale nareszcie udało nam się przekonać Maksa do bliższej znajomości z nocnikiem! Możnaby wręcz powiedzieć, że się z nim zaprzyjaźnił! Siada częściej niż potrzeba, czasem rzadziej niż mógłby, ale kto się lubi - ten się czubi.
Najtrudniej jednak uwierzyć w to, że od powrotu nie ma z nami smoczka. Kiedy wyruszyliśmy w drogę do domu i Maks z tyłu zaczął jęczeć po 2 kwadransach "gdzie je kok?", rzuciliśmy: "smoczek został w hotelu, jest teraz potrzebny mniejszym dzieciom". O dziwo uwierzył. Żeby uwiarygodnić historię wyrzuciliśmy tego kauczukowego potwora do kosza przy autostradzie. Udało się. Dojechaliśmy do domu, tragedii nie było. Trudno w to uwierzyć, ale poszedł spać bez smoka. A my zlani potem zaczęliśmy przeczesywać dom w poszukiwaniu zapasowych.
Bo co mu powiedzieć, jeśli za parę dni znajdzie jakiegoś smoczka? Że niby dzieci odesłały, bo im zaczęły zęby krzywo rosnąć? W to będzie mu naprawdę trudno uwierzyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz