Z Maksem i Felem mamy tzw. guys' weekend. Sami faceci. Zresztą nie tylko my, bo prawie wszystkie mamy w okolicy poleciały do Londynu zwied..., pardon robić zakupy. To oznacza, że w nocno-porannej walce z budzącym się wrednie i nie respektującym spokoju pozostałych członków domostwa Felem jestem sam. No, jest jeszcze jego odparzony tyłek po tych dziwnych kupach, ale na pomoc z jego strony liczyć nie mogę. Co najwyżej mogę go smarować.
Pobudka o 3:07. Trochę wcześnie na żarcie, ale za późno na bezproblemową pacyfikację. Daję mu butlę, choć nie jestem pewien czy do wody sypnąłem 5 czy 10 łyżeczek. Trzeba było spać dłużej.
Potem walka. Ja go kładę, ten jak pijak ciągle wstaje trzymając się łóżeczka. O 3:40 odpuszczam. Biorę kołdrę, idę do niego, wyciągam, mam ochotę udusić, kładę na kanapie przy ścianie, sam z drugiej strony się kładę, przytulam (podduszam??) i zasypia. Ja też. Gdzieś słyszę koguta. To przez okna z mojej sypialni. Mimo wszystko zapadam w sen. I śpimy tak razem do 7:02!!!!!! Najdłużej od ...cho cho cho. Prawdzwy dar roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz