Aleśmy zaczęli ten rok! Jeszcze przed powrotem Maks zapalił spojówki, a w sam dzień wyjazdu sam rozpalił się do 39 stopni. Po przyjeździe pani doktor stwierdziła wirusa i kazała mu w domu siedzieć, a nie po żłobkach się szlajać.
I tak oto koło historii zrobiło 360- stopniowy obrót. Rok temu na początku stycznia zaczęliśmy z Maksem urlop wychowawczy, a dziś znowu siedzimy razem w domu. A że minęło 12 miesięcy - siedzieć z Maksem w domu (mróz potworny na dworze i choroba uniemożliwiają zabawy na powietrzu) – to zupełnie inna sprawa...
Zmiana na niekorzyść w porównaniu z Maksem A.D. 2008 to tzw. marudność upierdliwa. Wczoraj, kiedy był z mamą w domu, pobił wszelkie marudne rekordy i mama jak wrak wykończona poszła dziś odpocząć do pracy.
Z pewną nieśmiałością przejąłem rozgorączkowanego Maksa dzisiaj, ale rekordowy mróz – chyba nawet najstarszy w naszej wiosce szaman nie widział wcześniej -18 stopni na swoim termometrze (!!!) – pomógł zbić temperaturę w Maksiowej pupie do niewiele powyżej 37 stopni, choć odkręciliśmy (wyjątkowo) kaloryfer w jego pokoju na noc. Kto jak kto, ale ja na tę zimę narzekać nie będę.
Wraz ze spadkiem temperatury marudność upierdliwa zmalała i mogliśmy z Maksem porozmawiać jak ojciec z synem. Ponieważ upodobał sobie ostatnio słowo „kakaoł”, które być może oznacza kakao – piszę być może, bo kiedy raz kupiliśmy mu puszkę rozpuszczalnego słodkiego kakao, to tata wyjadł je w całości łyżeczką – nasza rozmowa przy śniadaniu wyglądała mniej więcej tak:
- Koniec ociągania, pij mleko synku!
- Kakaoł?
- Nie, mleko.
- Kakaoł.
- Mleko.
- Kakaoł.
- Mleko.
- Kakaoł.
...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz