Na szczęście Maks już śpi, a my w pocie czoła przygotowujemy dom na przyjazd babci. Nie mamy gwarancji, że Maks rano nie zdąży w pół godziny wszystkiego obrócić do góry nogami, ale próbować trzeba.
Przy okazji widać hektary wolnej przestrzeni po wyprowadzce kojca. Coraz częściej myślę o jakimś małym samochodziku na sterowanie dla mni... Maksa, bo jest gdzie jeździć teraz. Tymczasem mama już pomyślała, jak zagospodarować tę przestrzeń.
- Kupimy namiot dla Maksa - powiedziała.
- Jaki namiot? W domu? Namiot w domu? - czuję nosem problemy.
- Taki mały, dla dzieci. Do zabawy, żeby mógł sobie tam siedzieć, wrzucać graty, wchodzić i wychodzić - tłumaczy mama.
- Ale jaki namiot? Przecież muszę wiedzieć, jak taki namiot się... np. rozkłada - ripostuję - czy trzeba go przewiązać do stołu, przyssać do podłogi, czy powbijać śledzie? - ciągnę, mając nadzieję, że to zniechęci mamę.
- A, no pewnie, że śledzie - odpowiedziała - i nie zapomnij okopać naokoło, na wypadek gdyby lało...
3 komentarze:
głos dla Was.
jestem Waszą nową czytelniczką ale juz mnie "kupiliście" sobą :)))
pozdrawiam ciepło
Wielkie dzięks Szarlotka! Nie zniechęcamy do czytania.
No tak czułem, że nie zniechęcisz żony do tego namiotu. Ja to skądeś znam, ale skąd...?
Świetnie Was się czyta.
Prześlij komentarz