czwartek, 31 marca 2011

Znak czasu

Miarą upływu czasu od ostatniego wpisu na blogu niech będą następujące wydarzenia:

- zakończony sezon narciarski, który przyniósł Maksowi puchar za zdobycie…, no… za udział po prostu,

- nadejście kalendarzowej (a w przypadku naszej okolicy najprawdziwszej, słonecznej) wiosny,

- ostatni oficjalny skok Małysza, bo nie wierzę, że chłopina nie będzie chciał od czasu do czasu wpaść do Wisły Malinki i oddać „dwa równe skoki”.

Z lenistwa tłumaczyć się nie chcę, bo każdy przeżywa na dniach wiosenne przesilenie. Wybudzenie z długiego, zimowego snu zajmuje trochę, a tymczasem Maks zmienia się w prawdziwego chłopa.

Ostatnio powalił mnie swoją groźbą, kiedy zwróciłem mu uwagę, że nie powinien domagać się słodyczy na stacji benzynowej, bo nie po to go wypuszczam z auta, żeby sobie psuł zęby, co najwyżej może powdychać nieco benzyny lub ropy.

- Maks! Więcej proszę tak się nie zachowuj! Nie możesz obżerać się czekoladą, a do tego robić sceny na stacji, kiedy usiłuję sobie przypomnieć PIN przy kasie.

- Jak będziesz tak mówił, to nigdy Cię nie zaproszę do mojego pokoju! – skąd on to wziął – nie wiem.

Ale prawdziwym kamieniem milowym w życiu naszym i Maksa był niedzielny poranek. Nie dość, że całkowicie zignorował zmianę czasu (zwykle przestawiał swój zegar biologiczny i wstawał mimo wszystko o siódmej, lub przed) to po przebudzeniu wymknął się cicho do łazienki bez typowego wrzasku: tata, ja chce siku! – załatwił, co miał załatwić i UWAGA: nie proszony WYMYŁ RĘCE! Nauka nie idzie w las J

Gdyby jeszcze po wyjściu zgasił światło…