środa, 31 grudnia 2008
To był rok
Dla nas były białe, ponieważ pojechaliśmy tam, gdzie wg jednej ze stacji tv miał spaść świeży śnieg dokładnie w Wigilię, bo Maks tak się rozsmakował w śniegu, że teraz nawet banany zagryza kostką lodu. Nie wiem tylko, czy to ten śnieg mu nie zaszkodził, kiedy w nocy urządzał koncerty, a my, żeby nie zbudzić wszystkich w pensjonacie, ugięliśmy się i Maks wylądował w naszym łóżku. Co z tego, jeśli nie potrafi z nami spać (wychodzi teraz przyzwyczajenie do własnego kąta) i widząc nas w środku nocy wolałby się pobawić przynajmniej do 3.00, no może 3.30. Na szczęście łazienka była ogromna i na ostatnie 2 noce jego łóżeczko zaparkowało między wanną a umywalką. Dla tych, co mają podobny problem powiem tak: to działa! Inna rzecz, że czuć było nieco kanalizację, ale pewnie to usypia dziecko jeszcze mocniej.
Maks zebrał pokaźną porcję prezentów, którymi bardzo chętnie bawiły się inne dzieci: Matylda, Kacper, Pola i Filip, choć wszyscy od niego starsi. Jeśli nie wygospodarujemy na nie miejsca w bagażniku, to przyczepimy z tyłu i będzie hałas jak na amerykańskim filmie z jakąś "Just married" parą.
Tata największy prezent otrzymał w kościele rano, kiedy minął się w drzwiach (nie więcej niż 3 cm) z Adamem M. z małżonką, którzy pomieszkują nieopodal! Mistrz był z wąsami ale bez nart, bo nie zmieściłyby się w drzwiach kościółka.
Przestępny 2008 dał nam jeden dzień więcej z Maksem, niż normalnie byśmy mieli. Zaliczyliśmy parę chorób, niespokojnych nocy, ale nade wszystko mnóstwo radości z tego coraz większego malca. Z nieruchomego na początku roku niemowlaka przeistoczył się w żywego łobuza, który cały dzień się bawi i podkrada jedzenie z lodówki. Musieliśmy obiecać wujkowi Łukaszowi, którego mały Rysio ma mniejszy apetyt od Maksa, że spotkamy się wszyscy znowu, ale tylko jeśli zagwarantujemy, że Maks nie zje Rysia.
Tyle że czegoś takiego nie możemy zagwarantować. Maks będzie miał 2 lata w przyszłym roku i trudno dziś przewidzieć, co mu strzeli do głowy.
Oby 2009 nie był gorszy!
środa, 24 grudnia 2008
czwartek, 18 grudnia 2008
Relacja na żywo
W dzień 3 mamusie i 3 tatusiów kombinuje na zmianę z karnetami i opieką nad bachorami niejeżdżącymi na nartach tak, żeby każdy nieco nawdychał się górskiego powietrza (dzieci), zaryzykował połamanie nóg na stoku (rodzice) i zaprotestował przeciwko zabieraniu wolnego czasu na korzyść nauki jazdy na nartach (Staś).
Po paru dniach wychodzi na jaw, że:
- Maks jest super grzeczny, kiedy zostaje w towarzystwie wujków lub cioć i nie marudzi na spacerze, tak jak wtedy, gdy poszedł z mamą, która chciała go wrzucić go potoku
- Staś twierdzi, że chwilowo woli być rycerzem niż narciarzem
- Maja nazywa Maksia MAŚ i coraz więcej spędza z nim czasu, nawet w łóżku
- Mikołaj na spacerze nie pisknie ani słówkiem, głównie dlatego, że wykorzystuje go do spania.
... poza tym jeśli na stoku jakiś narciarz rozbierze się do naga i wyziębi tyłek w śniegu ku uciesze swoich kompanów, to na 100% będzie to Angielski kawaler...
piątek, 12 grudnia 2008
Ogłoszenie
Wyjeżdżamy na chwilę. Przez parę najbliższych dni będziemy testować Maksiowe sanki i zdzierać wysłużone coraz bardziej narty. Będzie wesoło, bo znowu jest nas cała gromada!
Potem driving home for Christmas ... http://www.youtube.com/watch?v=0L6_wmwQ4Wg&feature=related
Oczywiście wrócimy i pewnie nawet jakieś zdjęcia na śniegu nam się uda pokazać. Tymczasem na pożegnanie Maks z łyżką, dla tych niedowiarków, którzy myślą, że Maks tylko palcami makaron potrafi jeść. Proszę bardzo, oto jak dzielnie walczy z łyżką:
wtorek, 9 grudnia 2008
Dlaczego ryczysz?
Albo kąpiel. Nie sposób przewidzieć, czy Maks zechce zamoczyć tyłek i usiąść w wodzie z kaczuszką, łódką i paroma innymi zabawkami, aż woda wyparuje, czy będzie chciał pokazać atomowe odbicie Roberta M. i wyskoczy z wanny wprost na kaloryfer. Oczywiście z rykiem.
Dużymi krokami zbliżają się święta, a ja zaczynam się coraz bardziej obawiać o tę huśtawkę nastrojów. Całkiem prawdopodobnie Maks, po uprzednim zainkasowaniu prezentów i pieszczot od babć i dziadków, rozryczy się na całego. Ale co zrobić potem, jeśli babcia jedna i druga też się rozryczy?
sobota, 6 grudnia 2008
Mikołaj i spaghetti, czyli 2:3
Oczywiście Maks potrafi się nieźle zemścić. Dziś rano byliśmy w sklepie, tata chciał kupić sobie dżinsy, Maks chciał sprawdzić, czy tata już się ubrał i po chwili się przekonał, że jeszcze nie, a wraz z nim parę innych osób koło przymierzalni... 1:1
Dlatego w tym roku zero Mikołajkowych prezentów. Musi być jakaś nauczka. Jedyne na co może liczyć Maks, to micha spaghetti. 2:1
Inna rzecz, że Maks je makaron palcami i potem zostawia tłuste ślady. Np. na prawej nogawce dżinsów 2:2. I lewej... 2:3
Maks atakuje spaghetti
wtorek, 2 grudnia 2008
Ma talent
piątek, 28 listopada 2008
Zakaz gadania
Bo np. słowo skarpetka wychodzi mu jak 'pepka', potem 'atka', a przy kolejnej próbie 'babka'. Próby nr. 4-10 kończą się takim samym rezultatem, co można tłumaczyć tylko tym, iż Maks uznał tę wersję za najbliższą oryginałowi.
Słuchać można tego bez końca, zupełnie jak jakichś Duńczyków albo Norwegów, których język nie różni się od tego, którym posługuje się nasz syn. Przez kilka dni obserwowałem wikingów i kropka w kropkę mówią po maksiowemu. Natomiast wysłuchanie choć krótkiej rozmowy w telewizji z udziałem tęgich głów jest dla mnie ostatnio nie do zniesienia.
Dlatego postuluję wziąć przykład ze Skandynawów. Nie proponuję drastycznych kroków i objęcia nauką szwedzkiego czy duńskiego wszystkich w tv. Ale tak jak w tamtejszych pociągach można by wprowadzić strefy ciszy. To by było. Ciiiiii.....
sobota, 22 listopada 2008
Królowa śniegu
wtorek, 18 listopada 2008
Kieł
Widać też lokomotywę, jakie sto lat temu jeździły po Europie w tempie umożliwiającym wsiadanie i wysiadanie bez zatrzymywania, czego nie poleca obsługa pociągów TGV.
To, czego na zdjęciu nie widać, to uzębienie malucha. Pozwala mu pogryźć podstawowe produkty spożywcze, tak by nie udławił się ćwierćkilowym kawałkiem warzywa. Dzieciom poniżej 2 lat nie poleca się spożywania nawet stugramowych kawałków bez wcześniejszego rozdrobnienia, ale najwidoczniej do tego jedynki, dwójki i czwórki nie wystarczają. Maks właśnie wydobywa powoli ze swoich dziąseł trójki, czyli kły, a te ponoć wychodzą najboleśniej.
W związku z powyższym uprasza się mieszkańców okolicznych wsi i miasteczek o bezwarunkową akceptację wycia w godzinach nocnych do odwołania. Ponadto informuje się wszystkich zainteresowanych o możliwości bezpłatnego wypożyczenia Maksa do czasu pojawienia się kompletu kłów.
piątek, 14 listopada 2008
Tylko mama
No i dopadła nas typowa dziecięca, histeryczna, żałośnie wredna, paskudna, nie do zniesienia dla taty i w ogóle jakaś taka obrzydliwa postawa młodego pacholęcia, która objawia się w bezwarunkowym uwielbieniu rodzonej matki przy jednoczesnym, całkowitym odrzuceniu miłości ojcowskiej.
Owszem, tata jest cool, jak przyjedzie po południu zabrać ze żłobka, poprzewraca się na dywanie i pomoże wejść na zjeżdżalnię. No i w niedzielę, kiedy zabierze na huśtawkę.
A pomyśleć, że jeszcze do niedawna miałem dalekosiężne plany wspólnego wypadu na ryby (choć jak do tej pory nie łowię), na grzyby (na razie byłem tylko raz, dlatego mogę mieć wątpliwości przy każdym znalezisku), albo przynajmniej do baru na zimne piwo i partyjkę bilarda (w tym mam ogromne doświadczenie ze studiów). Ale jak można z takim mazgajem, maminym przylepą wybrać się na męską wyprawę? Co będzie jeśli złowimy rekina, przywali nas dwustukilowy prawdziwek, albo biała bila zniknie w barowym dymie, a Maks najzwyczajniej zacznie: mamaaaaaaa?
piątek, 7 listopada 2008
Uwaga chodzę!
3) potomstwo kończy szkołę (zwykle jakaś renomowana uczelnia, gdzie absolwenci mają na głowach futrzane czapy, które po uroczystym wręczeniu dyplomu wyrzucają w górę, by przez kilka godzin ich szukać na drzewach, w pobliskim stawie lub najzwyczajniej w barze)
2) pierwszy publiczny występ potomstwa (dla dziewczynek teatrzyk szkolny i typowa rola królewny, dla chłopców zwycięska bramka w meczu z reprezentacją konkurencyjnej podstawówki)
1) potomstwo stawia pierwsze samodzielne kroki (w telewizji często na boso, aby poprawić przyczepność i zwykle po dywanie, żeby zapewnić miękkie lądowanie)
Obydwoje z mamą jesteśmy za demokracją, więc nie przymuszamy Maksa ani do wyboru renomowanej uczelni, ani pozycji napastnika w drużynie. Oczywiście, jak w każdej demokracji, trochę mu pomagamy (tzw. ‘ręczne sterowanie’) i np. proponujemy spacery od mamy do taty po jednym metrze bez podpierania, wszystko po to, żeby zaczął chodzić przed Nowym Rokiem, najpoźniej na Wielkanoc. Jednak to on sam musiał któregoś dnia zdecydować, że chce iść tam, gdzie go nogi poniosą. No i wczoraj ruszył! Polały się łzy, a wieczorem butelka dobrego wina. 6 listopada to początek nowej ery!
A już za rok będzie grał w miejscowej drugoligowej drużynie i strzelał kapitalne bramki. Po wakacjach rozpocznie studia na uniwersytecie, który sąsiaduje z boiskiem. Ależ ten czas leci, rany...
Chodzę!!!
środa, 5 listopada 2008
Lecieć albo nie lecieć?
Stuknąć pięścią w szybę? STUK!
Zjeść ciastko bez przegryzania na pół? CHRUM!
Puścić bąka? LEĆ BĄKU, LEĆ!
Żadnego albo.
sobota, 1 listopada 2008
Motoryzacja
niedziela, 26 października 2008
Powrót baranów
Jesień złocista za oknem w tym tygodniu, więc choć leniwie, wychodzimy codziennie na spacer. Dziś daleko nie zaszliśmy, plac zabaw jest parę minut od domu. Dzieciaków w okolicy mało, więc wszystko dla nas, a właściwie Maksa, bo atrakcje przewidziane są dla osobników poniżej 20kg. Leniwie wracamy do domu, mama pcha wózek, tata obok, a Maks na barana.
No właśnie. W tym tygodniu wróciły do nas barany. Kiedy wprowadziliśmy się przed rokiem tutaj, za oknem zobaczyliśmy dziewięć baranów. Codziennie rano witaliśmy je z okna Maksiowego pokoju, aż zniknęły po jakims czasie. Chyba zbiegło się to z zainstalowaniem polskiej telewizji, gdzie tata mógł oglądać sejmowe obrady. Nieważne...
Zauważyliśmy, że tym razem nasze barany mają zafarbowane na niebiesko tyłki. Jeśli znowu spakują walizki i dadzą nogę, tym razem bez trudu je znajdziemy!
czwartek, 23 października 2008
Ciasteczka babuni
poniedziałek, 20 października 2008
Ucho od śledzia
Wszędzie ich pełno, na podłodze, na stoliku, na parapecie i w talerzu zupy. Generalnie wszędzie tam, gdzie się szwęda po żłobku Maksio. Nie jest taki mały, a już na pewno taki głupi, żeby łapać wirusy na ochotnika. Ale co z tego, że nie liże podłogi ani poręczy, skoro opętany generał i dzielne zastępy jego wirusów atakują podstępnie i wskakują do gardła, kiedy ziewa i do uszu, kiedy słucha pani.
No i mamy klops, tzn. zapalenie ucha. A za oknem jesień, sezon chorobowy w pełni. Rany Julek!
środa, 15 października 2008
Maks w Paryżu
Spotyka bankier bankiera (powiedzmy, że w Islandii).
- Jak sypiasz?
- Jak niemowlę.
- Chyba żartujesz?! Przy takim kryzysie?
- Poważnie. Wczoraj całą noc płakałem i dwa razy zrobiłem w gacie.
* * *
Niestety okazało się, że gdy w Paryżu zapada zmrok, Maks zmienia się w islandzkiego potwora - chciałem powiedzieć bankiera. Nie brudził pościeli, jak podczas niedawnej choroby, ale sprawdzał dźwiękoszczelność ścian hotelowych. Około 3 nad ranem (albo w nocy) usłyszał go dziadek, który spał kilka pokoi dalej. Mniej więcej po kwadransie poznaliśmy pozostałych współlokatorów na 5-tym piętrze, którzy naprawdę szczerze dopingowali nas w uspokajaniu, usypianiu, tudzież podduszaniu Maksa. Tuż po 3.30 delegacje z piętra 4-tego i 6-tego przekazały nam petycje żądające natychmiastowego spacyfikowania Maksa, bez względu na koszty takiej operacji. Jeszcze przed czwartą otrzymaliśmy groźby klientów zajmujących pokoje na niższych piętrach, dwa telefony z recepcji, w tym jeden informujący o nadjeżdżającej policji i straży pożarnej, która może sięgnąć naszego okna nawet z dalekich przedmieść, bo są przygotowani do gaszenia wieży Eiffle’a i przynajmniej kilkanaście sms-ów od właścicieli pobliskich kamienic używających takiej francuszczyzny, której w żadnej szkole czy na kursie nauczyć się nie sposób. Dość powiedzieć, że nasza nieustannie wyjąca syrena o oznaczeniu fabrycznym M.A.X./2007 zwróciła uwagę miejscowego korespondenta CNN i o mały włos nie zmieniliby swojej ramówki by nadawać ‘na żywo’ z Paryża aktualne wiadomości nt. wyjącego bankiera.
Kiedy o 6.15 schodziliśmy zaprzyjaźnieni z wszystkimi do hotelowej restauracji, domagając się jej wcześniejszego otwarcia i wydania porcji śniadaniowych, a przede wszystkim dwudziestu wiaderek kawy zapadła głęboka, jak na paryskie warunki, cisza. Słychać było pojedyncze ćwierkanie ptaszków i szum wody na ulicy, którą oczyszczają krawężniki nad ranem. Maks spał jak zabity i obudził się parę godzin później, kiedy spakowanego w walizkę mama wynosiła z hotelu tylnym wyjściem. Tak na w razie czego…
środa, 8 października 2008
Ręka w rękę
To się zmieniło i mam nawet wrażenie, że zaczyna Maksowi brakować trzeciej. Najlepszym przykładem są posiłki. Nasz brzdąc ma skłonności chomikujące i stara się zawsze jak najwięcej trzymać w dłoniach, nawet jeśli mordka pełna i brzuch też. Potrafi również gryźć jeden i drugi kawałek na zmianę. Albo rzucać jeden za drugim...
Aha! A kiedy je banana to potrafi go wyciskać pomiędzy palcami! Obu rąk oczywiście! No zdolny oburęcznie!
To czego jeszcze nie potrafi, to pakować żarcia do kieszeni, ale z tego się akurat cieszę. Nie ma ryzyka, że jak będziemy u kogoś z wizytą, to napakuje sobie kieszenie orzechami albo chlebem.
piątek, 3 października 2008
Jesteśmy chorzy
Wg tutejszego kalendarza, w najbliższą niedzielę obchodzimy dzień ojca. Nie wiedziałbym o tym, gdyby nie akcja w żłobku. Dzieci z pomocą pań opiekunek przygotowują małe laurki. Bardzo to miłe, ale jeśli mam być szczery, to wolałbym, żeby więcej popracowały nad pismem, inaczej od małego Maks będzie myślał, że trzeba pisać jak kura pazurem.
Na szczęście laurki rozdawano w czwartek i Maks rzutem na taśmę zabrał jedną do domu. Razem z wirusem, dzięki któremu wymiotuje i wali w pieluchę. Okazało się, że wystarczy stracić 350 gramów wagi, żeby stracić dobry humor. Maks jest chory, marudny, bez apetytu, no w ogóle taki śjakiś dziwny...
Ale, żeby udała się niedzielna impreza sprzedał tacie wirusa, choć dobrze wiedział, że tak wielkich pampersów w domu nie mamy. Wszystkiego najlepszego tatusiu...
wtorek, 30 września 2008
Blabubabu
sobota, 27 września 2008
Pamiątka z wakacji
Maks, nie dość że jako żywe stworzenie w wieku bardzo młodzieńczym wciąż rośnie, to na dodatek zarasta. Włosów ma co nie miara, ale ponieważ na razie nie gra w zespole bluesowym, długa czupryna przeszkadza mu oglądać świat. Dlatego od czasu do czasu należy dokonać operacji pod kryptonimem "Strzyżyk".
Ktoś, kto wie jak wygląda obcinanie małego dziecka, nie dziwi się, że po ulicach latają całe dywizje małych hippisów. Nie da się takiemu małemu człowiekowi wytłumaczyć, żeby nie potrząsał głową, że nożyczki są przyjacielem człowieka, a już na pewno nie posłużą rodzicom do obcięcia uszu ani wydłubania oczu.
Nie inaczej jest z Maksem, który sam chciał zdecydować jaką fryzurę pokaże koleżankom po powrocie do żłobka. Dlatego grzywkę mu skróciliśmy tak, żeby przypominała włoskie wybrzeże. Taka mała pamiątka z wakacji...
poniedziałek, 22 września 2008
Lokalne warunki
Aby było po co wracać do pracy, trzeba na wczasach wydawać pieniędze. Tu sprawę załatwia bezboleśnie atak plażowych sprzedawców obwoźnych. Asortyment, o którym nie mają co marzyć hipermarkety w połączeniu z dostawą do rąk (czy też kąpielówek) własnych. Dlatego po paru dniach wszyscy łamią się i pomimo początkowych oporów obwieszają się plastikowymi błyskotkami, leżą na nowych ręcznikach, sprawdzają godzinę na 5-cio eurowych rolexach i pilnują nowych parasoli. Natomiast ci, którzy są zmęczeni całodniowym okupywaniem (lub okopywaniem) mogą spróbować skuteczności chińskiego masażu, choć wysuszony, 40-kilowy Azjata nie daje nadziei na relaks.
Po plaży, zwiedzaniu i konsumpcji wieczornej wczasowicze co wieczór udają się na spoczynek. I tu niespodzianka. Może nie jestem specjalnie przywiązany do tradycji, ale dobrze jest znaleźć w łóżku kołdrę. Tymczasem tutaj mamy na wyposażeniu około 40 prześciaradeł na głowę, z których jak rozumiem należy sobie utkać pierzynę na wypadek chłodnej nocy, czyli dla nas co noc.
Naprawdę dba się tu o wypoczywających i żeby nam nogi nie wystawały spod takiej pierzynki, prześcieradła mają po 6 metrów długości, co stanowi istotną informację na wypadek, gdybyśmy chcieli znaleźć wyjście z łóżka przed południem. Miłego wypoczynku!
czwartek, 18 września 2008
Na plaży nie praży
Bywa, że Maks daje na tyle w kość, że odechciewa się myśleć nawet o 1/10 brata czy siostry w przyszłości. Tak jak dzisiaj o drugiej w nocy, kiedy, nie wiedzieć dlaczego, obudził się i rozdarł buzię na całą okolicę nie znajdując spokoju nawet w matczynych ramionach. Za dnia jednak, gdy porównać go z tym przedszkolem na plaży, to nie jest źle. Nie boi się morza, lubi piasek, którego je teraz więcej niż ulubionych bananów i bez skrupułów korzysta z zabawek przywleczonych na plażę przez innych rodziców. Zwłaszcza to ostatnie mnie cieszy, bo w przyszłości nie będziemy musieli pakować rowerków, dinozaurów, piłek i deskorolek. Maks sam będzie je wypożyczał, a ja dzięki temu będę mógł sprzedać nasze kombi i kupić jakiś mniejszy sportowy wóz.
W ogóle okazuje się, że na plaży jest super fajnie. Codziennie uczymy się czegoś nowego. Nie tylko Maks ze swoim odkryciem, że nie ma lepszych zabawek niż te, które przyniosły inne dzieci. Ja na przykład doszedłem do wniosku, że grabki to sprzęt typu ‘2 w 1’, bo nie tylko można nimi grabić, ale i ładować piasek do wiaderka, zupełnie jak łopatką.
piątek, 12 września 2008
E!
E! – zawołał Maks i nie powiem, nieźle mnie wystraszył.
wtorek, 9 września 2008
Tu Maks
A co ja mogę takiego napisać? Niewiele jak dotąd przeżyłem, o otaczającym świecie informują mnie rodzice, którym przecież do końca wierzyć nie mogę. Dlatego tym, którzy chcą poczytać, zwłaszcza jeszcze młodszym ode mnie, powiem od siebie, jaki jest ten świat z mojej perspektywy.
WIDZĘ. Rewelacyjnie o każdej porze! Nie wspominam mikroskopijnych paprochów na dywanie, które zbieram za dnia, ale nawet w czarną noc widzę najmniejszy grymas na twarzy rodziców, którzy lecą do mojego pokoju, kiedy krzyczę. A dorośli będą mi pociskać o Egipskich ciemnościach…
SŁYSZĘ, np. budzik nad ranem – kiedy jeszcze kogut śpi, słychać delikatny dzwonek. To komórka taty budzi go do życia. Chwilę później skrada się na palcach koło mojego pokoju, bezszelestnie zamyka moje drzwi i bierze prysznic na leżąco w wannie, żeby jak najmniej było słychać wodę. Oczywiście ja i tak wszystko słyszę o w pół do siódmej i obśmiany jestem po pachy. Niestety tata szybko czmycha, a mama mnie olewa i mój śmiech dociera do niej dopiero godzinę później. Potem nareszcie zaczyna się mój dzień.
CZUJĘ, że coś się święci. Wiem, kiedy tata się zmęczy podrzucaniem mnie w górę i 5 sekund wcześniej róbię podkówkę – smutną minę, żeby dodać mu sił. Dzięki mnie tata ma wielkie bicepsy!
JEM, wszystko to, co na talerzu u mamy. Nie wiem dlaczego męczy się z tym widelcem i nożem. Zupełnie jak Azjaci z pałeczkami. Jakby nie można było rękoma... Od czasu do czasu dostanę też coś dziecinnego jak biszkopty albo banany!
Długo mógłbym Wam tak jeszcze opowiadać o tym co widzę, słyszę, a najchętniej o tym, co jem, np. o bananach. Ale powiem krótko: banany wpieprzam jak opętany! Czołem!
niedziela, 7 września 2008
Czy w Hadze padze?
Zresztą zdzierał gardło również w domu w ramach nocnych występów. Zupełnie jak koncertujący po zmroku Rolling Stonesi, darł się ‘I Can’t Get No’, domagając się większej czułości. Wstyd nam było za syna, bo mógł wszystkich pobudzić. Na szczęście nasi mili gospodarze przyjęli to ze zrozumieniem i przy śniadaniu w niedzielę Maks odebrał gratulacje za ósmego zęba!
środa, 3 września 2008
Spryciula jeden
Przerabiamy od jakiegoś czasu rzuty. Zaczęło się niewinnie, sam podawałem piłeczki Maksowi, pokazywałem, jak trzeba się zamachnąć, a na koniec, żeby podkreślić efekt rzutu nauczyliśmy go wołać BAM! Załapał szybko i doskonali swoje umiejętności codziennie, spryciula jeden. No, ale ile można rzucać piłką?
Wyobraźnia Maksa podpowiada mu, że rzucić może wszystkim, co tylko złapie w rączki. W tej chwili katalog rzeczy zakazanych do rzutu (ze względu na zagrożenie życia lub zdrowia, ewentualnie hałas) liczy przynajmniej trzysta przedmiotów jak klocki, telefon, niekapek, szampon, łyżki, miski i książeczki. Jednak największym wykroczeniem jest rzucanie jedzeniem. Nie tolerujemy marnowania żywności i potępiamy każdy taki przypadek. Szeroki uśmiech Maksa oznacza, że nie należy się tym w ogóle przejmować.
I słusznie, bo jedzenie się nie marnuje. Dopiero wczoraj, kiedy wróciliśmy ze żłobka, zauważyłem, że Maks, towarzysząc mi w kuchni, wyjada kawałki pieczywa, sera, banana, które zrzucił wcześniej na podłogę. Bo ile można czekać, zanim tata zrobi kolację? Spryciula jeden.
piątek, 29 sierpnia 2008
Hobby
My z Maksem mamy inne pasje. Bawimy się klockami, szukamy krówki, świnki, albo wkładamy palce do kontaktów. Poza tym czytamy książeczki, w których na jednej stronie nie ma więcej niż 5 słów i podbiegamy w te pędy do okna, kiedy usłyszymy jakiegoś psa. Nie wiem jak w ten sposób mamy doskonalić swoje umiejętności, ale od razu widać, że nasze hobby jest przyjazne środowisku, bo nie emitujemy tyle CO2, co pędzące samochody.
Chyba to umiłowanie do natury sprawia, że Maks uwielbia zabawę na dworze i gdyby tylko mógł chodzić, dawno by zwiał z naszego domu. Spokojnie babcia, spokojnie. Wiadomo przecież gdzie! Na najbliższą huśtawkę.
Inna rzecz, że nie jest w stanie się na żadną wgramolić, więc może nawiałby gdzie indziej...
Na maltańskiej huśtawce
niedziela, 24 sierpnia 2008
Na wczasach i w góralskich lasach
Dziadkowie - nieocenione źródło cierpliwości i miłości wobec takich smyków jak Maks. Dzięki temu odpoczęliśmy, nieco poimprezowaliśmy, wyskoczyliśmy razem do kina (nareszcie!) i na zakupy.
Hej góry moje góry! - po kilkuletniej przerwie pojechalismy do Zakopanego, w którym tym razem nie udało się znaleźć oscypków. Wszędzie tylko scypki, albo łoscypki - nie będę zanudzał dlaczego. Przy okazji odkryliśmy, że Maks lubi nie tylko wszystkie możliwe pierogi, ale chętnie wykrada z talerza tacie placka po zbójnicku. Mały zbójnik!
Temperatura - ciepło, cieplej, gorąco. Tyle, że to nie był nasz pomysł, żeby polecieć na Maltę w środku sierpnia. Angele brała ślub z Matthew, zaprosili kupę znajomych i polecieliśmy mocną grupą. Powiedziałem mamie Maksa, że moglibyśmy się jeszcze raz pobrać, pod warunkiem, żeby wesele było na plaży przy wieczornej bryzie i tej samej swingującej kapeli. Za dnia jednak było gorąco, morze ciepłe, więc Maks czołgał się półprzytomny i padał szybko bez ględzenia wieczorem. Wypróbowaliśmy szwedzkie młode baby-sitterki i to działa! Super bro!
Maks dzielnie zniósł wakacyjny egzamin i nie powiem, nadaje się na kompana do wspólnych wypadów. Musi jeszcze popracować nad paroma elementami jak: spanie w samochodzie, zrozumienie dla braku rolet lub ciemnych zasłon w oknach i niewstawanie w związku z tym 2 godziny wcześniej niż zwykle, czy też nieawanturowanie się na śniadaniu, bo jedzenia starczy dla wszystkich, a tata nie podaje kawy, bo to nie dla dzieci.
I najważniejsze. Nie robimy kupy w samolocie.
piątek, 22 sierpnia 2008
Podróż
Nie myślę jednak ze strachem o kolejnych podróżach, bo zauważyliśmy, że Maksa ciągnie do motoryzacji. Wychodzi ze swojego fotelika podczas każdego przymusowego postoju i łapie za kierownicę. Po cichu zakładam, że kiedy pojedziemy na święta, to będzie zmieniał za mnie biegi, a wtedy przynajmniej ja się wyśpię.
czwartek, 24 lipca 2008
Przygotowania do wakacji
Maks nie spodziewa się, co go czeka. Wolne od żłobka, podróże, nowe twarze, nowe podłogi, nowe stoły, pod które można wejść - multum atrakcji z okazji wakacji!!!
Pełną parą trwają przygotowania do wakacji w naszym domu. Już za chwilę bedziemy mieli taaaaaaak uśmiechnięte miny wyjeżdżając, podczas gdy inni będą wracać. Pakujemy bagażnik, a mamy pecha, bo jest wielki jak stodoła i kiepsko nam wychodzi selekcja przed wrzuceniem gratów do samochodu.
A Maks, ten też przygotowuje się na swój sposób. Ostatnie dwie noce kaszle bez ustanku, bo usłyszał, że pojedziemy w nocy i nie chce, żeby tata usnął za kierownicą. A dzisiaj, kiedy mu wytłumaczyliśmy, co to jest plaża i morze, zanurkował w piaskownicy. W ramach przygotowania do wakacji...
No właśnie, nie bedzie nas trochę na blogu.
Ale wrócimy z wakacji.
sobota, 19 lipca 2008
Czy na pewno chcesz się przewrócić?
Dla mojego syna jestem Panem Windowsem, a on dla mnie - użytkownikiem oprogramowania. Co rusz, łapiąc go za rękę, zadaję mu pytanie: Czy na pewno chcesz pobawić się komórką taty? Czy na pewno chcesz wyrżnąć na posadzkę i wybić sobie zęby? Czy na pewno chcesz rzucić metalową łyżeczką w okno? Maks zawczasu przygotowuje się do życia z komputerem i nie dba o procesy myślowe, bo tata zawsze, jak takie małe ‘okienko’, wyskoczy z pytaniem ‘Czy na pewno…?’
Tata, jak każdy komputer z Windowsem, może się któregoś pięknego dnia zawiesić, zwłaszcza po ciężkim wieczorze i co wtedy… Wymyśliłem, że można temu zaradzić. Wystarczy przez kilka tygodni przy każdym pytaniu dzwonić 3-kilogramowym dzwonkiem, takim, jaki ma krowa na pastwisku, następnie przywiązać go do szyi Maksa i puścić wolno. Efekt: przy najmniejszym ruchu dyndający dzwonek będzie brzmiał groźnie jak pytanie ‘Czy na pewno chcesz się przewrócić?’… jeżeli w ogóle będzie mógł się wtedy ruszyć.
poniedziałek, 14 lipca 2008
Niech mnie kule
piątek, 11 lipca 2008
Titta!
środa, 9 lipca 2008
100 lat!
Bilans roku z Maksem jest dodatni. Nocy przespanych - więcej niż nieprzespanych. Chorób - mniej niż spodziewanych. Radości - co niemiara. Wytrzymaliśmy wszyscy, Maks, mama i tata. Dlatego jutro otwieramy szampana i odpalamy jedną świeczkę na torcie. Jak będzie osiemnaście, to pogonimy pełnoletniego.
Na pierwsze urodziny zakupiliśmy piaskownicę w kształcie wielkiego żółwia i dwa worki piasku. Jak tylko znowu zaświeci słońce, wystawimy go do ogródka. Na razie Maks trenuje na sucho obroty, stuku puku w dno piaskownicy i ekspresowe wychodzenie bez trzymanki z ewentualnym obiciem twarzy o podłogę.
http://www.youtube.com/watch?v=glNjsOHiBYs
niedziela, 6 lipca 2008
Nosek nosek - czyli gdzie jest lampa?
Nie inaczej jest u nas w domu. Na razie jesteśmy na pierwszym etapie, ale powoli widać jak Maks zaczyna łapać. Długi czas przerabialiśmy 'lampę' pytając: 'gdzie jest lampa?'. Trochę się znudziła ta zabawa Maksowi, bo potem na każde pytanie 'Gdzie jest ...?' patrzył na sufit. Tak samo robiło się w szkole, kiedy pytanie nauczycielki było za trudne.
Na szczęście mamy także namacalne dowody na sukcesy w komunikacji z synem. Po wieczornej kąpieli czas na uzupełniające czynności higieniczne. Aby Maks się nie denerwował, informujemy go, co nastąpi. I tak hasło 'nosek nosek' oznacza, że oczyszczamy nos, a Maks zamyka oczy i wystawia do nas nos. Kiedy usłyszy 'uszko uszko' - obraca głowę w bok i cierpliwie czeka, aż powiercimy patyczkiem w lewym i prawym uszku. Jeśli napiszę, że po butelce mleka wołamy 'ząbki ząbki' - będzie wiadomo, o co chodzi.
Za każdym razem kiedy tak wołam do Maksa, przypomina mi się stary dobry kawał o dwóch gościach podróżujących pociągiem. Opuszczę ostatnie słowo, a Wy sobie je dopowiecie.
Pasażer 1 - p. Bułka: Pan pozwoli, że się przedstawię. Bułka jestem.
Pasażer 2 - p. Piwko: Miło mi. Nazywam się Piwko.
Po chwili pan Bułka zaczyna rechotać i mówi: A wie pan, mieliśmy w szkole kolegę, co się tak samo nazywał jak pan. I wie pan jak wołaliśmy do niego? Piwko-Piwko, skocz po piwko! Ha-ha-ha!
Wyraźnie zdenerwowany Pan Piwko po kilku minutach odzywa się do pana Bułki: A wie pan, miałem w szkole kolegę, co się nazywał Bułka - tak jak pan. I wie pan jak wołaliśmy do niego? Bułka-Bułka, ty ..... !
czwartek, 3 lipca 2008
Kto porwał Maksa?
poniedziałek, 30 czerwca 2008
Za kratami
Ilekroć jestem z Maksem w ogródku relaksując się, o co ja mówię - w pocie czoła pilnując trawy i płotu przed taranującym synem, przypominam sobie nie tak odległe w sumie czasy, kiedy można było uwalić się na trawie i posłuchać ćwierkających ptaszków, wypić spokojnie kawkę lub browarka - po prostu najzwyczajniej w świecie sobie dychnąć. Każdy tata marzy o chwili spokoju i pewnie dlatego kiedyś wynaleziono kojec - źródło szczęścia wielu rodziców.
Nie będę ukrywał, że kojec stoi u nas w domu i że wrzucamy tam od czasu do czasu Maksa dla świętego spokoju, czyt. rozpakowania zmywarki, zaparzenia kawy, wyjścia do łazienki, pozbierania gratów w ogródku, nastawienia prania, rozwieszenia prania i tysiąca innych czynności, w których Maks nie powienien na razie pomagać. Żeby mu się nie nudziło, ma tam w środku sporo zabawek, a każdorazowo dla zmyłki (żeby nie patrzył tęsknym wzrokiem za tatą albo mamą) zapodajemy jakąś melodię z żyrafy, magicznej kuli, czy innego gadającego tygrysa. Swoją drogą, nie przypominam sobie, żeby w moim dzieciństwie tyle zabawek grało, śpiewało albo mruczało.
No więc jak już wrzucimy tam Maksa, to jest chwila spokoju. Do wczoraj. Kiedy byliśmy sami w domu, a mama wyskoczyła na miasto, Maks zapragnął znaleźć się w kojcu - przynajmniej tak odczytałem jego machanie rękami i pomrukiwania marudne. Dobrze wiedział, że nie zareaguję na wołanie z kojca i zaczął ordynarnie wyrzucać cały dobytek z kojca. No po prostu niezła zabawa. Poleciały piłeczki, książeczka, dmuchany wałek do raczkowania, pomarańczowa małpka, trzy kółeczka i papuga. Rabanu narobił, wystraszył mnie nieźle, bo siedziałem w kuchni spokojnie, cichutko sącząc soczek i czytając gazetkę.
Dlatego już w przyszły łikent Roosveltowski New Deal. Żadnych zabawek w środku, teraz tylko pusty kojec, wyściełany papierem ściernym, na wprost tv i Discovery na cały regulator. Niech się teraz bawi!
piątek, 27 czerwca 2008
Puszka i łyżka
wtorek, 24 czerwca 2008
Mały tchórz
Maksa wychowuje na codzień żłobek, przynajmniej w godzinach pracy. Dlatego dni wolne to dla nas okazja poznania Maksa w porze obiadowej. I nowość: jego reakcja na inne maluchy. W niedzielę odwiedziła nas trójka dzieciaków (nie setka jak tydzień wcześniej, kiedy testowaliśmy odporność pola golfowego na gości - test wyszedł pomyślnie, na dodatek byli wujkowie i ciocie, którzy dali się namówić na udział w zabawie Możesz się zaopiekować Maksem na chwilę?): Natala, Mateusz i Mikołaj.
Ostatni ma 3 miesiące, Maks go lubi, choć nie gadają razem zbyt wiele. Z kolei Natala będzie go z pewnością bardziej interesowała dopiero w szkole, kiedy będzie 2 klasy wyżej. Pozostaje jej młodszy brat Mateusz, ździebko starszy od Maksa. To ździebko ma duże znaczenie, bo Maks, mały tchórz, bał się nieco swojego kolegi. Obserwowałem ich rywalizację przy zabawkach i Maks - może chciał być gościnny jako gospodarz (?) - oddawał pola Mateuszowi. Nie mówię, nie chcę, żeby walił od razu w zęby kolegę, bo przyjaźnimy się z rodzicami, ale oczekiwałbym zdecydowanych reakcji po trzeciej stracie zabawki.
Dziś zaliczył kolejne obowiązkowe szczepienie. Nasz mały tchórz troszkę wymiękł u lekarza - wydaje się, że rozpoznaje już gabinet i panią doktor ze słuchawkami. Ponieważ Maks generalnie nie lubi się przebierać, perspektywa rozebrania i ponownego ubrania po to tylko, by dać się nakłuć, zważyć, dać spojrzeć do uszu, gardła nie wprawia go w zachwyt. Tak jak krótkie badanie Maksiowego ptaszka - choć tu być może nie pasuje mu zbytni pośpiech i szorstkość pani doktor.
sobota, 21 czerwca 2008
Co na to powiedzą dziewczyny w żłobku?
Jeszcze wczoraj Maks mógł się cieszyć z fryzury godnej Beatles'a w 1965 roku (dla niewtajemniczonych: włosy w nieładzie, zakrywające czoło, uszy i kark). Są dziewczyny, które lubią chłopaków z dłuższymi włosami i Maks chyba z takimi się spotyka. Ale mama dziś nad ranem, wykorzystując jego nieuwagę, kiedy zajadał się śniadaniem, przycięła grzywkę. Tylko co na to powiedzą dziewczyny w żłobku?