poniedziałek, 31 marca 2008

Czy leci z nami pilot?


To chyba najlepsza zabawka na świecie – pomyślał Maks, kiedy złapał pilota. Taka poręczna z małymi, miękkimi przyciskami w kilku kolorach. A tata, ale on się cieszy, kiedy bawię się pilotem. Aż mu piana idzie z ust.
Oglądanie telewizji z Maksem stało się kłopotliwe. Nie powiem, oglądam tylko parę kanałów z informacyjnymi na czele, ale jak każda głowa domu, chciałbym sam decydować, co oglądać. Postanowiłem zawiesić pilota na wysokości około 1,5 metra, żeby go uchronić przed Maksem. Ponieważ do każdej zmiany programu musiałem wstawać z kanapy, takie rozwiązanie mogło być tylko tymczasowe. Rozwiązanie przyszło niespodziewanie.

Kiedy naprzeciwko wprowadzili się nowi sąsiedzi, Czesi, podejrzałem, jaki mają telewizor. W sklepie z używanym sprzętem kupiłem pilota do takiego modelu i wręczyłem uroczyście Maksowi. Teraz sadzam Maksa przy uchylonym oknie i zwłaszcza wieczorem, kiedy widać salon sąsiadów, obydwaj mamy świetną zabawę. Zresztą, sąsiedzi również. Czeski film...

piątek, 28 marca 2008

Ząb czasu

Mój kolega mawia, że prawdziwy audytor wierzy w połowę tego, co widzi i w nic, co od kogoś usłyszy. Możecie wierzyć lub nie, ale Maks ma dwa zęby. Dwie jedynki. Na dole. Trudno jest je wypatrzyć, a tym bardziej uwiecznić na zdjęciu. Co prawda na karcie zmieści się i tysiąc zdjęć, ale po dwusetnym pstryknięciu i przy zastosowaniu różnorodnych technik perswazji od łagodnych do brutalnych poddałem się.

Zewsząd teraz słyszymy, że ząbkowanie usprawiedliwia ostatnie porykiwanie Maksa, porównywalne chyba tylko do ryku świnii, z której żywcem ściągają skórę. Gdyby tak było, to musiałby drzeć się za dnia, a tego nie robi. Dlatego skłaniam się ku jakiejś baśniowej wersji, że Maks to taki średniowieczny rycerz, który za dnia swym uśmiechem uzdrawia ponury świat, a po zmroku cierpi katusze i przeistacza się w świniaka.

Dwa dni temu nasza reprezentacja przerżnęła w nogę z wujem Samem. Spodobał mi się komentarz w radio, że piłkarze muszą się zastanowić, co w języku piłkarskim oznacza tak naprawdę termin "spotkanie towarzyskie" :). Nie pomogła naszym tzw. znajomość boiska. Nie jestem bynajmniej zdziwiony, no bo co może wiedzieć piłkarz polski nt. boiska, czego nie wie gość zza oceanu? Że na 30 metrze jest niecka, w której można się schować przed sędzią liniowym? Że 5 metrów przed polem karnym jest pagórek, z którego łatwiej wrzucić piłkę kolegom na główkę? A żaden z dziennikarzy nie wziął pod uwagę, że może nasi obrońcy ząbkowali.

Z ostatniej chwili:
Udało się! ZNZ (zęby na zdjęciu)


niedziela, 23 marca 2008

Czy spanie boli?


Są dzieci, które zasypiają zaraz po włożeniu do samochodu. Ewentualnie potrzeba im warkotu silnika lub delikatnego kołysania przez kilka kilometrów i gotowe. Niektórym zostaje to na całe życie; mamy przyjaciółkę, która w drodze z Zabrza do Paryża spała 14 na 16 godzin podróży i to w małym seicento, którym jechaliśmy we czwórkę! Z tego powodu nie miała szansy kierować, bo nie wiadomo dokąd byśmy zajechali.

Ale nie wszystkie dzieci tak mają... Np. Maks chce z każdym kilometrem udowodnić, że jemu sen nie jest w ogóle potrzebny. Byłby idealnym kierowcą tira, który mknie po autostradzie i nie zasypia za kierownicą. Prawdziwy kierowca ciężarówki, w klapkach i dziurawej koszulce, po drodze może wychylić browarka, przegryzać chipsy, czy pogadać z przygodnie zapoznaną dziewczyną. Maksowi pozostają chrupki, herbatka i zabawy z mamą. Dlatego po jakimś czasie, włącza swoją syrenę alarmową. Przy dystansie kilkuset kilometrów w ciągu jednego dnia taka postawa stanowi wyzwanie dla rodziców. Dla taty, który chcąc skrócić cierpienia syna i swoje, przekracza trzykrotnie dozwoloną prędkość i odrywa się samochodem od ziemi; dla mamy, która usiłuje bezustannie zabawić lub uśpić małego pasażera, ewentualnie obydwie czynności naraz.

Przez większą część swego życia Maks bił rekordy w długości nocnego snu. Nie mogliśmy się go nachwalić. Wszyscy wiedzieli, że Maks to taki good 'sleeper'. Ale po urlopie taty Maks jakoś nie chce spać zbyt długo i atakuje nas wrzaskiem w nocy, standardowo o 2.40. Myślę, że tak właśnie wrzeszczy człowiek, którego obdzierają ze skóry. Pacyfikacja trwa zwykle przynajmniej godzinę i składa się z tulenia, kołysania, uporczywego "ciiiii". Na końcu przygarniamy brzdąca do naszego łóżka, bo inaczej nikt by nie pospał.

Jest tylko jedna metoda, żeby go uspokoić bez wyciągania z łóżeczka. Obracamy na bok, za plecami kładziemy zwinięty koc lub poduszkę, aby go zablokować i kołyszemy ciałko trzymając go za ramię. Ostatniej nocy, kiedy walczyłem z wrzeszczącym Maksem, szepnąłem do mamy: "podaj mi poduszkę". "Chcesz go udusić?", "No nie. Kto by nas obudził na wielkanocne śniadanie...".

poniedziałek, 17 marca 2008

Metka na mecie

Przysmak Maksa to metka. I bynajmniej nie chodzi o wyrób mięsny wytwarzany z mielonej, surowej wieprzowiny - gatunek kiełbasek charakterystyczny dla Wielkopolski [wikipedia]. Maks parę tygodni temu odkrył, że najlepszą (czyt. najsmaczniejszą) częścią zabawek z rodziny pluszaki, jest metka. Co z tego, że stwór jest jaskrawożółty, albo wściekle zielony z pomarańczowymi łapkami i uszkami. Nudna, biała metka z informacją nt. prania i nieodłącznym niestety 'made in China' wygrywa. Kiedy podczas przebierania łapie swoją piżamę, bez trudu znajduje metkę i spróbuj mu odebrać zdobycz. Do niedawna, kiedy jeszcze spędzał czas na macie, przynajmniej 20 minut dziennie przeżuwał jej metkę, niewiele mniejszą od samej maty.

Teraz mata odrzucona w kąt, bo za mała. Świat jest przecież znacznie większy i ciekawszy. Maks coraz swobodniej porusza się (przeczołguje) po podłodze, zarówno do tyłu jak i przodu. Ciekawy świata zaczyna sięgać, gdzie tylko może (prawdopodobnie w poszukiwaniu metki). Już teraz zaczyna procentować zabezpieczanie kontaktów przed wścibskimi rączkami. Ciekawie prezentuje się widziany z wysokości 40 cm stół i krzesła. Ich nogi są niebezpieczne dla małej głowy Maksa, zwłaszcza kiedy próbuje raczkować i rzuca się szczupakiem do przodu. Jak sprinterzy na 99 metrze.


Zbliża się wielkimi skokami Wielkanoc. Dzieciom zając, kicając, przynosi prezenty. Rodzice, ciocie, babcie zastanawiają się, co wybrać pociechom. Podpowiadam: zabawki, których metki są większe od Gazety Wyborczej.

piątek, 14 marca 2008

Para kaloszy


Każdy, kto uważał w szkole na lekcjach matematyki i fizyki zna przynajmniej pół alfabetu greckiego. Do tego, co niedziela słuchało się Eleni, której piosenki były w każdym "Koncercie życzeń". Dlatego, kiedy wylądowałem w Atenach w poniedziałek, od razu poczułem się swojsko. Postanowiłem jednak nie udawać Greka, bo trochę się można zgubić, np. przy potakiwaniu mówią ‘ne’, a gdy bardzo o coś proszą – mówią ‘parakaloszy’. Poza tym i tak wielu tubylców zna angielski. Np. taksówkarz, z którym jechałem z lotniska:
- Raz pierwszy na Grecja?
- Tak, jestem tu pierwszy raz.
- Długo dokąd jest tu?
- Przyjechałem na parę dni, służbowo. Ale chcemy z żoną wybrać się na wakacje do Grecji, na jedną z wysp. Może Korfu, albo Rodos...
- Aaaa, wyspa. Dużo piękna wyspa. Grecja, piękna. Wyspy, wyspa.
- Słyszałem, że dzisiaj jest jakieś święto, to prawda?
- Tak, tak. Święto. Wolny dzień. Bez pracy. Święto. Boże Narodzenie (Christmas - sic!)

Faktycznie, ten poniedziałek był wolny od pracy w całej Grecji. Tak świętują ostatni dzień karnawału wg kalendarza greckiego kościoła. U nas śledzik, a tu latawce. Nikt nie potrafił mi wytłumaczyć, dlaczego tego dnia Grecy je puszczają, ale tak każe tradycja. Miasto położone jest na 7 wzgórzach, ale w tym tygodniu widać ich więcej, bo strajkują służby sprzątające i coraz częściej ulice przypominają Neapol z ostatnich relacji telewizyjnych. Na dodatek strajkuje energetyka, wyłączając codziennie prąd na godzinę bez uprzedzenia – dlatego unikam windy. W czwartek stanęło metro, a w przyszłym tygodniu stanie całe miasto, bo mają strajkować wszyscy. Otuchy dodać może tylko Zeus, który posępnie spogląda z portretu nad moim łóżkiem. O Zeusie, miej w opiece to miasto.

Ateny, Ministerstwo Głupich Kroków

Wróciłem do domu, mama wciąż chora, Maks ciągle pokasłuje, a babcia też zaczyna. Pierwsza choroba syna ciągnie się już długie dni, a rodzice przeżywają to podwójnie. Tym bardziej, że podawanie leków jest nieco skomplikowane. Maks jako mały brzdąc przyjmuje czopki, a nie tabletki, a to – moim zdaniem – jeden z powodów, dla których, warto być dorosłym. O Zeusie, miej wszystkie dzieci w opiece. Zeusie, parakaloszy.

niedziela, 9 marca 2008

... i po nartach


Jak się wraca do domu, to warto mieć kawałek chleba w zamrażarce i kilka piw na ugaszenie pragnienia po długiej podróży. Myślę, że warto mieć też zdalnie sterowane ogrzewanie domu, uruchamiane smsem wysyłanym w korku na niemieckiej autostradzie. Piszę, że pewnie warto, bo u nas ściany i podłogi po tygodniu nieobecności (i wyłączonych kaloryferów) przypominają pustą lodówkę.

Trzeba sporo samozaparcia, pary nieprzemakalnych rękawic, wielkiej kondycji, całe mnóstwo cierpliwości i pomysłów na zabicie czasu w samochodzie i trochę urlopu, żeby wybrać się na narty. Trafiliśmy na przyzwoite warunki narciarskie, które wynagrodziły nam trud podróży i pobytu z Maksem poza domem. Bo nie jest łatwo, jak nie można przewieźć całego domu z Maksem, tylko wybrane rzeczy.

Maks jest za mały nawet na przedszkole narciarskie, więc ze stoku zjeżdżał w wózku. Mama z tatą wymieniali się co pół dnia i jeśli się intensywnie jeździ, a nie siedzi w barze, popijając bombardini, to taka dawka narciarstwa praktycznie wystarcza. Pozostają problemy logistyczne, ale przy odrobinie pomysłowości udaje się.
Nie byliśmy sami, bo wyjazd zorganizowaliśmy w większej grupie i było mnóstwo dzieciaków: 2 Stasiów (4 lata, 1 rok), Natalka (2 i pół), Maja (10 mies.), Mateusz (9 mies.) i najmłodszy w peletonie Maks (prawie 8 miesięcy). Przy zamawianiu stolików na kolację trzeba było uprzedzać: 8 osób + 6 bambini! Prawdziwe przedszkole!

Maks nie byłby sobą, gdyby nie chciał zaznaczyć swojej obecności w grupie i po paru dniach dostał gorączki. Choć tata zachował spokój (jest dyletantem w sprawach medycznych), mama, jak to mama, dostała sama niemal białej gorączki i niedoleczona przed wyjazdem, wróciła jeszcze bardziej chora. Kaszel i zaczerwienione gardło Maksa nie odstraszyły Mai od serwowania mu czułości. Ale to Staś wymyślił wspólną kąpiel jego siostry z Maksem.



Za kilkanaście lat Maks oddałby całe kieszonkowe za jedną taką kąpiel z Mają. Tylko czy wtedy Staś z taką ochotą zaproponuje koledze dzielenie wanny ze swoją młodszą siostrą?

sobota, 1 marca 2008

cdn

Gotuję wodę na dzban kawy, żeby nie usnąć za kierownicą, do spakowania jeszcze laptop, Maks ze swoim łóżeczkiem i mama. Narty na dachu w kufrze są już od wczoraj. Jak znajdziemy hot-spota na miejscu, to napiszemy przed powrotem.

Bo jednego można być pewnym - ciąg dalszy nastąpi.