wtorek, 30 września 2008

Blabubabu


Już po 5 minutach znajomości z Maksem nie można mieć wątpliwości, że ten chłopak ma gadane. Podskórnie jednak czuje, że nie wszystko zrozumiemy, więc pomaga sobie palcem wskazującym (opis zjawiska), krzykiem (propozycja) i śpiewną intonacją (pytania). Wykorzystując to instrumentarium mówi: blabubabu, dilidili, bubebu, baaaa i BA! Co ciekawe, Maks każde z tych wyrażeń potrafi powtórzyć dowolną liczbę razy - bo przecież one wszystkie coś oznaczają - podczas gdy my zrywamy boki. Zwłaszcza jak stara się coś po nas powtórzyć.

Np. oglądamy książeczkę i taki dialog się rozgrywa pomiędzy tatą i Maksem: "popatrz, to jest piesek - fleble, a tu krówka - bubabu" i jeszcze to: "a to czerwony kapturek - pa-pa?".

Najlepsze, że z tego bełkotu - i szczerą prawdę mówię - co raz wyłaniają się prawdziwe (zrozumiałe) słowa. Oboje z mamą słyszeliśmy 2 dni temu, jak powiedział "złodzieje", co jest o tyle zastanawiające, gdy wziąć pod uwagę, że tylko ja wyjadam jego biszkopty.

Mama jeszcze bardziej była zakłopotana przed tygodniem, kiedy ni z gruchy ni pietruchy Maks bardzo, ale to bardzo wyraźnie zapytał, bawiąc się klockami albo samochodzikiem, albo ładując klocki na samochodzik, zresztą, co to za różnica, w każdym razie zapytał zupełnie jak dojrzały człowiek "nie kłamie wilk?".

No właśnie, nie kłamie?

sobota, 27 września 2008

Pamiątka z wakacji

Pamiętam, że na swoje pierwsze kolonie dostałem od rodziców jakieś 200-300 złotych, w przeliczeniu na dzisiejsze 2-3 grosze. Cała kasa poszła na lody, oranżadę i typowe dla kolonisty pamiątki. A że kolonie były w górach nie mogło zabraknąć ciupaski. Co to były za czasy...

Maks, nie dość że jako żywe stworzenie w wieku bardzo młodzieńczym wciąż rośnie, to na dodatek zarasta. Włosów ma co nie miara, ale ponieważ na razie nie gra w zespole bluesowym, długa czupryna przeszkadza mu oglądać świat. Dlatego od czasu do czasu należy dokonać operacji pod kryptonimem "Strzyżyk".

Ktoś, kto wie jak wygląda obcinanie małego dziecka, nie dziwi się, że po ulicach latają całe dywizje małych hippisów. Nie da się takiemu małemu człowiekowi wytłumaczyć, żeby nie potrząsał głową, że nożyczki są przyjacielem człowieka, a już na pewno nie posłużą rodzicom do obcięcia uszu ani wydłubania oczu.

Nie inaczej jest z Maksem, który sam chciał zdecydować jaką fryzurę pokaże koleżankom po powrocie do żłobka. Dlatego grzywkę mu skróciliśmy tak, żeby przypominała włoskie wybrzeże. Taka mała pamiątka z wakacji...

poniedziałek, 22 września 2008

Lokalne warunki

Na wakacjach trzeba dostosować się do lokalnych warunków. Np. jeść trzeba to, co mają na miejscu. Super przyjemne, kiedy się obiera na wakacyjny kierunek południe Europy i to jeszcze gdzieś nad morzem. Nie wszyscy tak robią, np. Amerykanie, żeby z takiej atrakcji nie korzystać wymyślili franchising, dzięki któremu big maca znajdą pod każdą szerokością geograficzną. Dodam, że pić też trzeba to, co lokalne, a że nie wypada wyjechać, jak się nie sprawdzi różnicy pomiędzy poszczególnymi winnicami, zdrowia trzeba tęgiego...

Aby było po co wracać do pracy, trzeba na wczasach wydawać pieniędze. Tu sprawę załatwia bezboleśnie atak plażowych sprzedawców obwoźnych. Asortyment, o którym nie mają co marzyć hipermarkety w połączeniu z dostawą do rąk (czy też kąpielówek) własnych. Dlatego po paru dniach wszyscy łamią się i pomimo początkowych oporów obwieszają się plastikowymi błyskotkami, leżą na nowych ręcznikach, sprawdzają godzinę na 5-cio eurowych rolexach i pilnują nowych parasoli. Natomiast ci, którzy są zmęczeni całodniowym okupywaniem (lub okopywaniem) mogą spróbować skuteczności chińskiego masażu, choć wysuszony, 40-kilowy Azjata nie daje nadziei na relaks.

Po plaży, zwiedzaniu i konsumpcji wieczornej wczasowicze co wieczór udają się na spoczynek. I tu niespodzianka. Może nie jestem specjalnie przywiązany do tradycji, ale dobrze jest znaleźć w łóżku kołdrę. Tymczasem tutaj mamy na wyposażeniu około 40 prześciaradeł na głowę, z których jak rozumiem należy sobie utkać pierzynę na wypadek chłodnej nocy, czyli dla nas co noc.

Naprawdę dba się tu o wypoczywających i żeby nam nogi nie wystawały spod takiej pierzynki, prześcieradła mają po 6 metrów długości, co stanowi istotną informację na wypadek, gdybyśmy chcieli znaleźć wyjście z łóżka przed południem. Miłego wypoczynku!



czwartek, 18 września 2008

Na plaży nie praży


Chcecie wiedzieć, kto jeździ we wrześniu nad morze? Z moich kilkudniowych obserwacji wynika, że około 10% to emeryci, którym przeszkadza lipcowo-sierpniowy żar z nieba, pozostałe 90% to dzieci w wieku do lat 5 z rodzicami, przy czym na jedną parę wypada średnio 1.6 dziecka, co oznacza, że nam brakuje 0.6 Maksa do średniej.

Bywa, że Maks daje na tyle w kość, że odechciewa się myśleć nawet o 1/10 brata czy siostry w przyszłości. Tak jak dzisiaj o drugiej w nocy, kiedy, nie wiedzieć dlaczego, obudził się i rozdarł buzię na całą okolicę nie znajdując spokoju nawet w matczynych ramionach. Za dnia jednak, gdy porównać go z tym przedszkolem na plaży, to nie jest źle. Nie boi się morza, lubi piasek, którego je teraz więcej niż ulubionych bananów i bez skrupułów korzysta z zabawek przywleczonych na plażę przez innych rodziców. Zwłaszcza to ostatnie mnie cieszy, bo w przyszłości nie będziemy musieli pakować rowerków, dinozaurów, piłek i deskorolek. Maks sam będzie je wypożyczał, a ja dzięki temu będę mógł sprzedać nasze kombi i kupić jakiś mniejszy sportowy wóz.

W ogóle okazuje się, że na plaży jest super fajnie. Codziennie uczymy się czegoś nowego. Nie tylko Maks ze swoim odkryciem, że nie ma lepszych zabawek niż te, które przyniosły inne dzieci. Ja na przykład doszedłem do wniosku, że grabki to sprzęt typu ‘2 w 1’, bo nie tylko można nimi grabić, ale i ładować piasek do wiaderka, zupełnie jak łopatką.

piątek, 12 września 2008

E!

Któregoś dnia wszedłem do kuchni, nie wiedząc, że w foteliku siedzi Maks i wcina kawałek żółtego sera, zamiast czytać z mamą w pokoju książeczkę z królikiem na okładce.

E! – zawołał Maks i nie powiem, nieźle mnie wystraszył.

E! – zawołał jeszcze raz uradowany, że napędził mi stracha.

Potrafisz powiedzieć coś innego? – zapytałem.

Bampa – odpowiedział Maks i pokazał palcem na zakurzoną lampę w kształcie kapelusza zwisającą z sufitu.

Mam nadzieję, że kiedyś powie ‘L’, bo inaczej nie będzie mógł się przedstawić z nazwiska. W każdym razie Maks intensywnie nas zabawia, paplając z sensem i bez sensu (to częściej) przy każdej okazji. I to całe monologi! Ponoć powinno się podejmować rozmowę z dzieckiem w takiej sytuacji i przytakiwać mu, kiedy o coś pyta, choć pojęcia nie mamy o co. O zgrozo mógłby przecież dopytywać: czy mógłbym wypić butelkę piwa zamiast mleka? Czy jak będę palić w podstawówce, to dacie mi większe kieszonkowe, żeby starczyło?


Niewiele, przyznaję, rozumiemy z tego, co nam mówi mały Maks i nie zmieni się to na razie. Poza zrozumiałym dla wszystkich pokoleń słowem, które będzie wtrącał od czasu do czasu. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu bardzo wyraźnie (i na szczęście zostało to nagrane) po raz pierwszy w swym życiu wycedził ‘du-pa’.

wtorek, 9 września 2008

Tu Maks

Czołem! Tu Maks. Tata powiedział, że teraz ja mam coś napisać od siebie, bo on ma teraz więcej pracy w pracy, żeby zakończyć parę spraw przed naszym wyjazdem. No właśnie, jak się nie rozchoruję na dobre, to pojedziemy jeszcze raz nad morze. A że ja nie cierpię podróży samochodem (mama też mówi, że jej niedobrze, kiedy tata prowadzi), obcałowuję w żłobku wszystkie smarkające dziewczyny, kaszlę głośno i od czasu do czasu publicznie rzygnę, żeby tylko zostać w domu i dostawać słodki syrop. W związku z powyższym nie mam za dużo czasu na pisanie, ale tatę kocham, więc piszę.

A co ja mogę takiego napisać? Niewiele jak dotąd przeżyłem, o otaczającym świecie informują mnie rodzice, którym przecież do końca wierzyć nie mogę. Dlatego tym, którzy chcą poczytać, zwłaszcza jeszcze młodszym ode mnie, powiem od siebie, jaki jest ten świat z mojej perspektywy.

WIDZĘ. Rewelacyjnie o każdej porze! Nie wspominam mikroskopijnych paprochów na dywanie, które zbieram za dnia, ale nawet w czarną noc widzę najmniejszy grymas na twarzy rodziców, którzy lecą do mojego pokoju, kiedy krzyczę. A dorośli będą mi pociskać o Egipskich ciemnościach…

SŁYSZĘ, np. budzik nad ranem – kiedy jeszcze kogut śpi, słychać delikatny dzwonek. To komórka taty budzi go do życia. Chwilę później skrada się na palcach koło mojego pokoju, bezszelestnie zamyka moje drzwi i bierze prysznic na leżąco w wannie, żeby jak najmniej było słychać wodę. Oczywiście ja i tak wszystko słyszę o w pół do siódmej i obśmiany jestem po pachy. Niestety tata szybko czmycha, a mama mnie olewa i mój śmiech dociera do niej dopiero godzinę później. Potem nareszcie zaczyna się mój dzień.

CZUJĘ, że coś się święci. Wiem, kiedy tata się zmęczy podrzucaniem mnie w górę i 5 sekund wcześniej róbię podkówkę – smutną minę, żeby dodać mu sił. Dzięki mnie tata ma wielkie bicepsy!

JEM, wszystko to, co na talerzu u mamy. Nie wiem dlaczego męczy się z tym widelcem i nożem. Zupełnie jak Azjaci z pałeczkami. Jakby nie można było rękoma... Od czasu do czasu dostanę też coś dziecinnego jak biszkopty albo banany!

Długo mógłbym Wam tak jeszcze opowiadać o tym co widzę, słyszę, a najchętniej o tym, co jem, np. o bananach. Ale powiem krótko: banany wpieprzam jak opętany! Czołem!

niedziela, 7 września 2008

Czy w Hadze padze?

Zależy od przyjętej definicji. Tata Mai i Staśka twierdzi, że prawdziwy deszcz leje poziomo, a wszystko co pionowo, to wcale nie deszcz. Jak dla mnie, to w Hadze leje co drugi dzień, bo padało w piątek, kiedy tam przyjechaliśmy i w niedzielny poranek wyjazdowy.

Staś z Majką wyprowadzili się do Hagi, bo wyrastali z kolejnych kaloszy, których nie było okazji nosić. Dlatego ich tata znalazł pracę w Hadze, bo tam często padze. A że dawno nie widzieliśmy się i mamy teraz znacznie bliżej jak do Wawy, wzięliśmy małego gruźlika i pojechaliśmy do nich.

Najlepsza rzecz, jaką mają w Hadze to plaża! Prawdziwa, z piaskiem i groźnymi falami. W ciągu paru godzin widzieliśmy tylko jednego śmiałka, który się zmierzył z chłodem wody, ale do spacerów wrześniowych idealna jest ta plaża!


Nie wiem, czy Maks skojarzył, że się kąpali z TĄ Mają parę miesięcy temu, Maja najwidoczniej go zapamiętała, bo odnosiła się do niego dość czule i głaskała po głowie, zwłaszcza kiedy płakał podczas wspólnej przejażdżki w przyczepce rowerowej.

Zresztą zdzierał gardło również w domu w ramach nocnych występów. Zupełnie jak koncertujący po zmroku Rolling Stonesi, darł się ‘I Can’t Get No’, domagając się większej czułości. Wstyd nam było za syna, bo mógł wszystkich pobudzić. Na szczęście nasi mili gospodarze przyjęli to ze zrozumieniem i przy śniadaniu w niedzielę Maks odebrał gratulacje za ósmego zęba!

środa, 3 września 2008

Spryciula jeden

W którymś momencie życia, maluchy zaczynają działać na przekór rodzicom. Z obserwacji dzieci w różnym wieku wnoszę, że to im zostaje na dłużej. Takie np. opuszczone nisko spodnie. Nigdy nie mogłem zrozumieć chłopaków ze spodniami dyndającymi w kroku, a tu proszę, Maks jeszcze nie wie, kto to jest skater, ale portki już odsłaniają pieluchę.


Przerabiamy od jakiegoś czasu rzuty. Zaczęło się niewinnie, sam podawałem piłeczki Maksowi, pokazywałem, jak trzeba się zamachnąć, a na koniec, żeby podkreślić efekt rzutu nauczyliśmy go wołać BAM! Załapał szybko i doskonali swoje umiejętności codziennie, spryciula jeden. No, ale ile można rzucać piłką?

Wyobraźnia Maksa podpowiada mu, że rzucić może wszystkim, co tylko złapie w rączki. W tej chwili katalog rzeczy zakazanych do rzutu (ze względu na zagrożenie życia lub zdrowia, ewentualnie hałas) liczy przynajmniej trzysta przedmiotów jak klocki, telefon, niekapek, szampon, łyżki, miski i książeczki. Jednak największym wykroczeniem jest rzucanie jedzeniem. Nie tolerujemy marnowania
żywności i potępiamy każdy taki przypadek. Szeroki uśmiech Maksa oznacza, że nie należy się tym w ogóle przejmować.

I słusznie, bo jedzenie się nie marnuje. Dopiero wczoraj, kiedy wróciliśmy ze żłobka, zauważyłem, że Maks, towarzysząc mi w kuchni, wyjada kawałki pieczywa, sera, banana, które zrzucił wcześniej na podłogę. Bo ile można czekać, zanim tata zrobi kolację? Spryciula jeden.