piątek, 22 października 2010

Savoir vivre


Nie powiem, takim synem jak Maks trzeba się chwalić. Pokażcie mi dziecię w jego wieku, które recytuje co wolno, a czego nie wolno robić dzieciom. Jedna z ulubionych książeczek Maksa (czyli taka, którą przynajmniej przez tydzień "czytał" od deski do deski), to zbiór zachowań - jak by powiedział jeden taki - wysoce nagannych i niepożądanych przez starszyznę.

Zapytajcie Maksa, czym grozi machanie widelcem przy stole: "no bo chłopcyk wbił widelcyk dewtynce w oko". Albo dlaczego nie powinno się zaglądać do pralki: "no bo chłopcyk wpadł do środka i potem płakał."

Ale najlepsze jest rozwinięcie starego porzekadła, że przy jedzeniu się nie gada... Wczoraj przy kolacji:

MAMA: "co robiliście dzisiaj z Richardem?"

MAKS: "nie powiem Ci, bo mam pełno w buzi"

MAMA: "dobrze synku, to poczekam"

MAKS: "no, nie mogę Ci powiedzieć, bo przy jedzeniu się nie gada, bo się w brzuszku źle układa" - trajkoce Maks z wypchaną po nos buzią.

MAMA: "dlatego mówię, że poczekam, aż zjesz..."

MAKS (ze łzami w oczach): "ale nie mogę powiedzieć, bo mam pełno w buzi!!!" - ciągnie bez końca Maks wymachując widelcem, bo przecież dziewcynki i tak nie ma w pobliżu.

wtorek, 19 października 2010

Przedszkolak



Od wakacji Maks już nie chodzi do żłobka. Zyskaliśmy wielki argument w negocjacjach z synem, bo to, co wypada małym dzidziusiom, nie przystoi przedszkolakom. Na przykład małe dzieci trzeba rozbierać do kąpieli, a przedszkolaki ściągają ubrania same. Małe dzieci w żłobku nie palą papierosów, a przedszkolaki... w sumie też nie palą jeszcze.
Na wypadek, gdyby Maks miał się zgubić podczas spaceru, nauczyliśmy go, że jego przedszkole to garderie. Zapyta taki policjant, to będzie wiadomo, dokąd zawieźć. Bo na pewno chciałby tam wrócić, ba, czasem myślę, że mógłby - ku naszej radości - tam zostawać na noc. Ile razy odprowadzam go rano do przedszkola, żegna się ze mną: "do zobaczenia! Do jutra!".
Największą zmianą dla Maksa jest Richard, miły gość, który opiekuje się poranną grupą. A przecież w żłobku były same panie. Kiedyś na schodach (sala Maksa jest na drugim piętrze) powiedział mi z super poważną miną: "ej tato, a tu są inne Richardy". Przedszkolaki mają swoją logikę.

czwartek, 14 października 2010

Jak to dobrze, że jest mama


Zaprzeczyć sie nie da: rozleniwiliśmy się okropnie. Celowo używam liczby mnogiej, bo wychodzi, że winnych jest więcej niż ja jeden. Po paru tygodniach od ostatniego wpisu, w końcu nawet mama Maksa zareagowała i wierci dziurę w brzuchu. Trzeba pisać. Jak to dobrze, że jest mama.

Mógłbym Wam opisywać wiele godzin, co się u nas działo, ale pamięć ulotna i nie dam rady sobie przypomnieć, gdzieśmy nie byli i czego nie robili. Ooo, np. oficjalną parapetówkę w końcu zoorganizowaliśmy z ponad półrocznym opóźnieniem. Udało się, bo jesień łaskawa. Ooo i grzybów trochę mamy na zimę zasuszonych. Ooo i najważniejsza zmiana - przecież Maks od paru tygodni chodzi do PRZEDSZKOLA - to jednak zasługuje na oddzielny wpis.

Od paru nocy wcielamy w życie wojskowy dryl. Maks, który jest przyzwyczajony do spania we własnym pokoju, bo przebudzeniu o trzeciej, czy piątej nad ranem ryczy jak lew z reklamy batonów i autorytarnie stwierdza, że dalej to on będzie spał, ale z nami. Twardo go przekonujemy, że to se ne da. Odnosi to skutek, ale co się trzeba nachodzić i nanegocjować... Dziś, po raz kolejny obudził nas lew nad ranem i nie mając sił na wędrówkę kopnąłem w kostkę mamę, która ruszyła na pożarcie do klatki, w której trzymamy Maksa, a ja mogłem przykryć głowę jej poduszką i spróbować odpaść na nowo w krainę snu. Jak to dobrze, że jest mama.