piątek, 29 kwietnia 2011

Fotek parę

Mama kiedyś powiedziała: jak już nie piszesz, to przynajmniej jakieś fotki byś wrzucił, bo babcia się dopomina. Nie wierzę, żeby babcia wnuka mogła zapomnieć, ale .... poza tym zgoda w naszym domu to norma, dlatego poniżej kilka (historycznych) niemalże zdjęć.


Dawno, dawno temu, jak jeszcze widać było trochę śniegu.


Nieco później, kiedy trzeba było zrzucić zbędne kilogramy z głowy.


To z kolei wcześniej, bo był karnawał.


Pierwsze ulepione przez maksa pierogi! Bravo Maks! (Babcia Ewa przysięga, że zrobił to sam)


sobota, 9 kwietnia 2011

Franklin

Przez swoje całe żłobkowe życie i początek przedszkola, Maks nigdy nie miał przytulanki. Owszem, w domu królowała poduszka w kształcie baranka, a przy niej piesek, do którego lubił się przytulić także podczas dłuższej drogi (co mi przypomina jedną z deszczowych podróży, kiedy na parkingu przeszukiwałem bagażnik, bo przecież „piesek bardzo się za mną stęsknił”). Potem babcia Ewa sprawiła mu małego Franklina, który zdetronizował wszystkie poprzednie przytulanki. Franklin siedział sobie spokojnie przez cały dzień sam w łóżku i czekał na Maksa. Do czasu…

Nie było mnie parę dni w domu i kiedy nad ranem pakowałem Maksa do samochodu nie zwróciłem specjalnej uwagi na to, co ma w ręku. Weszliśmy do przedszkola, drugie piętro, Maks już w kapciach, gdy nagle słyszę: Zostawiłem Franklinaaaaaa! Oż ty… no dobra. Przyniosę, a syn będzie szczęśliwy. Akurat… To znaczy będzie, ale musi koniecznie ze mną pójść do samochodu. Ubieram go szybko, zakładamy buty i do auta. Jest, czeka uśmiechnięta zielona mordka. Bierzemy i do przedszkola. Szybko, bo pada. Nagle: Franklin spaaaaadł! Oż ty… na dodatek cały teraz brudny. Chyba Franklinowi niepisane pobawić się w przedszkolu. Co robić? Zawracamy do auta. Zostawiamy zwierzaka i obiecuję go wyprać wieczorem. Wchodzimy na drugie piętro, Maks markotnieje z każdym schodkiem. O co chodzi? No tak, Franklin. Wracamy do auta (żesz ty Franklin ^!_+^%$$#!!!). Biorę żółwia za fraki i do łazienki. Szybkie mycie i na kaloryfer. Tłumaczę Maksowi, że do drzemki Franklin wyschnie, co zostaje przyjęte z uśmiechem. No to buziak i pryskam. Przy aucie na chwilę się odwracam i sprawdzam, przez które okno mogę się dostać, jeśli kiedyś przyjdzie mi szukać Franklina w przedszkolu po północy…

sobota, 2 kwietnia 2011

Pobożne życzenie

Niedawno byliśmy na nartach. Dojechaliśmy aż do Włoch, bo miało być słońce na stoku i dobre żarcie. Skończyło się na dobrym żarciu. Maestro Carlo, który uczył Maksa jazdy na nartach powiedział, że to najgorszy tydzień w całym sezonie. Właścicielka apartamentu zaklinała się, że czegoś takiego nie było wcześniej. I że oczywiście zaprasza w przyszłym roku. Będzie słonko :)

W środku tygodnia kiedy Maks zadowolony – bo jemu kaszel nie psuje nastroju w przeciwieństwie do opiekuńczej mamy - wrócił z narciarskiego przedszkola, pojechaliśmy zwiedzić Bolzano. W ramach zwiedzania weszliśmy na chwilę do katedry, która nawiasem mówiąc nie zasługuje na większą uwagę. W środku Maks zaczął śpiewać fragment ‘a pokój na ziemi!’ Potem zapytał, czy możemy zapalić świeczkę. To robota babci – pomyślałem.

- Ok, wrzuć monetę do tej skarbonki i wybierz świeczkę. A teraz poprosimy o zdrowie, żebyś już więcej nie kaszlał. Panie Jezu, żebyśmy byli zdrowi.

- Co?

- Jak zapalisz świeczkę to powiedz: Panie Jezu, żebyśmy byli zdrowi.

Nie zastanawiając się zbyt długo Maks podszedł do jakichś babuleniek, która odpalały świeczki i wypalił: Panie Jezu, żebyśmy byli zdrowi! Okazuje się, że nasza babcia jednak ma jeszcze trochę do zrobienia.

Kiedy już nacieszył się świeczką, wyprowadziliśmy go na świeże powietrze. Dopiero po paru głębszych wdechach przestał śpiewać swoją mantrę a pokój na ziemi!