piątek, 29 sierpnia 2008

Hobby

Przykre byłoby życie, gdyby człowiek nie posiadał jakiegoś hobby. Zgodnie z definicją to czynność wykonywana w czasie wolnym od obowiązków dla relaksu, która może łączyć się ze zdobywaniem wiedzy w danej dziedzinie, doskonaleniem swoich umiejętności w pewnym określonym zakresie. Są np. duzi chłopcy, którzy filmują liczniki swoich samochodów podczas gwałtownego przyspieszania, aby potem wrzucić to do internetu, dzięki czemu pojawiają się kolejni duzi chłopcy i hobby się rozprzestrzenia. Celowo nie używam wyrażenia ‘kręcić liczniki’, bo to w branży motoryzacyjnej oznacza co innego.

My z Maksem mamy inne pasje. Bawimy się klockami, szukamy krówki, świnki, albo wkładamy palce do kontaktów. Poza tym czytamy książeczki, w których na jednej stronie nie ma więcej niż 5 słów i podbiegamy w te pędy do okna, kiedy usłyszymy jakiegoś psa. Nie wiem jak w ten sposób mamy doskonalić swoje umiejętności, ale od razu widać, że nasze hobby jest przyjazne środowisku, bo nie emitujemy tyle CO2, co pędzące samochody.

Chyba to umiłowanie do natury sprawia, że Maks uwielbia zabawę na dworze i gdyby tylko mógł chodzić, dawno by zwiał z naszego domu. Spokojnie babcia, spokojnie. Wiadomo przecież gdzie! Na najbliższą huśtawkę.

Inna rzecz, że nie jest w stanie się na żadną wgramolić, więc może nawiałby gdzie indziej...

Na maltańskiej huśtawce

niedziela, 24 sierpnia 2008

Na wczasach i w góralskich lasach

Chociaż Maks potrafi sto sześćdziesiąt trzy razy z rzędu włożyć i wyciągnąć piłeczkę z pudełka, generalnie monotonia nie jest jego przyjacielem. Co robić? Rodzice są od układania programu wakacyjnego i muszą temu zaradzić. Chodzi o to, żeby samemu w miarę wypocząć i żeby dziecko nie zamęczało bardziej, niż na codzień w domu. Trzeba przede wszystkim umiejętnie korzystać z tego, co dostępne:

Dziadkowie - nieocenione źródło cierpliwości i miłości wobec takich smyków jak Maks. Dzięki temu odpoczęliśmy, nieco poimprezowaliśmy, wyskoczyliśmy razem do kina (nareszcie!) i na zakupy.

Hej góry moje góry! - po kilkuletniej przerwie pojechalismy do Zakopanego, w którym tym razem nie udało się znaleźć oscypków. Wszędzie tylko scypki, albo łoscypki - nie będę zanudzał dlaczego. Przy okazji odkryliśmy, że Maks lubi nie tylko wszystkie możliwe pierogi, ale chętnie wykrada z talerza tacie placka po zbójnicku. Mały zbójnik!



Temperatura - ciepło, cieplej, gorąco. Tyle, że to nie był nasz pomysł, żeby polecieć na Maltę w środku sierpnia. Angele brała ślub z Matthew, zaprosili kupę znajomych i polecieliśmy mocną grupą. Powiedziałem mamie Maksa, że moglibyśmy się jeszcze raz pobrać, pod warunkiem, żeby wesele było na plaży przy wieczornej bryzie i tej samej swingującej kapeli. Za dnia jednak było gorąco, morze ciepłe, więc Maks czołgał się półprzytomny i padał szybko bez ględzenia wieczorem. Wypróbowaliśmy szwedzkie młode baby-sitterki i to działa! Super bro!


Maks dzielnie zniósł wakacyjny egzamin i nie powiem, nadaje się na kompana do wspólnych wypadów. Musi jeszcze popracować nad paroma elementami jak: spanie w samochodzie, zrozumienie dla braku rolet lub ciemnych zasłon w oknach i niewstawanie w związku z tym 2 godziny wcześniej niż zwykle, czy też nieawanturowanie się na śniadaniu, bo jedzenia starczy dla wszystkich, a tata nie podaje kawy, bo to nie dla dzieci.

I najważniejsze. Nie robimy kupy w samolocie.

piątek, 22 sierpnia 2008

Podróż

Parę tygodni temu wyjechaliśmy na wakacje. Spakowaliśmy tylko 400kg bagażu i Maksa, który nie chciał sam zostać w domu. A szkoda, bo podróże z dzieckiem dzielą się na: krótkie (do 4km) i długie (powyżej 4km). Albo inaczej: przyjemne (spokój, cisza, ptaków śpiew) i męczące (wrzask, płacz, buczenie).


Maksio należy do dzieci sypiających niechętnie w samochodzie, przynajmniej za dnia. Dlatego tym razem postanowiliśmy sprawdzić go w nocy, bo podróż w rodzinne strony to znacznie więcej niż 4km. Godzinę, przy kojąco-bujającej jeździe od lewej do prawej, z relaksującą muzyką i matczynym głaskaniem, zajęło nam uśpienie gada, który o tej porze w domu dawno by spał. I to do rana! Tyle, że w domu nie ma korków na autostradzie o północy! A że Maks budzi się, kiedy prędkość przelotowa spada poniżej 150km/h, jechaliśmy – tudzież staliśmy na tej potwornej autostradzie – gaworząc we trójkę. I tak kilometr za kilometrem…
Jazda w nocy jest nudna i dłuży się, że hoho. Po takiej drodze byliśmy zmęczeni wszyscy. Maks, bo nie spał. Mama, bo negocjowała z nim. Ja, bo prowadziłem nasz okręt.

Nie myślę jednak ze strachem o kolejnych podróżach, bo zauważyliśmy, że Maksa ciągnie do motoryzacji. Wychodzi ze swojego fotelika podczas każdego przymusowego postoju i łapie za kierownicę. Po cichu zakładam, że kiedy pojedziemy na święta, to będzie zmieniał za mnie biegi, a wtedy przynajmniej ja się wyśpię.