poniedziałek, 27 lipca 2009

Bizie

Jeśli myśleliśmy, że to szczekających psów boi się Maksio najbardziej, to wiemy, że do ostatniej niedzieli byliśmy w wielkim błędzie. Szczeknięcie psa ma się nijak do parskającego konia. Trzeba było widzieć Maksa zwiewającego ze stajni…Wybraliśmy się do naszych znajomych koniarzy zobaczyć śliczną Bizie, która przyszła na świat 2 miesiące temu i jest rodzoną siostrą Hamiltona. Nie pytaliśmy, kto jest ojcem, ale mama to poczciwa i dobrze nam znana Piwonia. Maks starym zwyczajem wałęsał się wszędzie, gdzie tylko było możliwe, m.in. w stajni, gdzie koniecznie chciał posprzątać. Kiedy usłyszał parskającego konika – nie jestem pewien, który to był – prawie że odleciał na miotle, takiego przyspieszenia dostał chłopina.

Nie byłby sobą, gdyby nie chciał się odegrać na końskim środowisku. Upatrzył sobie Bizie – najmniejszą w zagrodzie i Bogu ducha winną istotę - jako ofiarę i wrzucił jej na poletko nadmuchany balon, który ta zaczęła oblizywać. Balon pękł i wystraszył ją tak mocno, że pognała hen jak w Wielkiej Pardubickiej. Oj, zdobędzie kiedyś sporo medali…

z balonem...

i po balonie

wtorek, 21 lipca 2009

Koza i autobus

Co można robić w weekend? Wszystko, byleby tylko rozerwać Maksa. Z perspektywy czasu wydaje się, że tym razem nam się udało. W sobotę nareszcie dojechaliśmy do Brukselki; mimo że nie mamy daleko, od roku nam nie wychodziła wizyta u Litwinów. W międzyczasie Dominikas zaczął gadać po francusku, a na świecie pojawił się Gabrielus. Wizyta u D&G obfitowała w niezapomniane zdarzenia, w tym wizytę na placu zabaw, przy którym mieszkają żarłoczne kozy.

koza brukselka

W niedzielę rano przyjechał, w drodze z wakacji, mały Iwo z tatą. Miło zjeść śniadanie w towarzystwie starych przyjaciół. Gorzej zobaczyć Maksa boksującego się z Iwo. Cóż, każdy chłopak kiedyś musi zacząć walić pięścią.

Najlepszy jednak był autobus. Mama wymyśliła, żebyśmy pojechali do miasta, było nie było stolicy, na spacer i lody. Niby nic takiego w niedzielne, leniwe popołudnie, ale... Zamiast naszych czterech kółek pojechaliśmy autobusem - a trzeba wiedzieć, że zaraz po pociągu, koparce i śmieciarce, to jest ulubiony pojazd Maksa. Ile radości z kilkunastominutowej jazdy. Pomyślicie, że to dlatego, że z racji wieku załapał się na darmowy przejazd. Nie, wcale nie. Żeby się tak cieszyć z jazdy jak Maks, trzeba przede wszystkim przesiadać się z siedzenia na siedzenie na każdym przystanku. 15 razy! Oczywiście zapinając pasy.

wtorek, 14 lipca 2009

Łołełek

Każde urodziny w życiu człowieka mogą być przełomowe. Np. stulatek domaga się na swojej imprezie odśpiewania innej piosenki niż ‘Sto lat’. Osoby wkraczające w dorosły wiek mogą nazajutrz po ukończeniu 18 roku życia przystąpić do różnorodnych, dotąd zakazanych, zakupów w sklepach monopolowych, z bronią, tudzież sprzętem sado-maso.

Maksowi stuknęły dwa lata i też postanowił pokazać, jak się zmienił. Od dwóch nocy chce koniecznie udowodnić, że potrafi sam wyjść z łóżka, przerzucając najpierw nogę, a później resztę ciała przez bok dziecięcego łóżeczka, by hukiem wystraszyć i tak niewyspanych rodziców. Zabezpieczyliśmy już teren miękką matą i kołdrą na wypadek powtórek, które, jestem pewien, nastąpią, bo Maks nie przestaje powtarzać ‘tutaj bam ja’.

Oczywiście nie jest to tak bardzo zły chłopak, bo po sobotniej imprezie urodzinowej, na której było sporo innych dzieciaków pod kontrolą sporej ilości dorosłych, spał jak zabity do 9 rano, prawdopodobnie pod wpływem wielkich emocji i radości z nowego rowerka. Wniosek nasuwa się prosty: jeśli chcemy pospać, musimy wszyscy imprezować. Stara studencka prawda…

Maks i jego "łołełek"

czwartek, 9 lipca 2009

2 lata

Dokładnie jutro (piątek) mijają 2 lata, odkąd Maks narzuca nam swoje towarzystwo, domaga się posiłków, wymaga opieki i całodobowej troski. Ufff. Zdaję sobie sprawę, że najgorsze dopiero przed nami. Np. prezenciki dla żłobkowych kumpli.

Tutejszy zwyczaj nakazuje solenizantowi, a właściwie jego rodzicom, obdarować symbolicznymi - na szczęście - prezentami wszystkie dzieci w żłobku. Niewielka to instytucja, ale pakowanie słodkości i something for fun do dwudziestu paru torebek zabiera nieco czasu. Ważne, żeby skończyć przed północą, bo kilka minut po dwunastej, Maks starym zwyczajem może się obudzić i z marszu będziemy zmuszeni świętować jego urodziny.

A jeśli wredne psy mieszkające po sąsiedzku będą miały w tym czasie swoją szczekającą imprezę, my będziemy musieli z małym tchórzem zapalać i dmuchać w dwie świeczki do 7 rano, kiedy otwierają żłobek. Potem tylko poczwórne espresso i do pracy.

Sto lat synku! I dobrej nocy!

PS. A impreza w żłobku mogłaby wyglądać tak:
http://www.youtube.com/watch?v=XQcVllWpwGs&feature=player_embedded

poniedziałek, 6 lipca 2009

Gruby zawiadowca


Odzwyczailiśmy się od tego, że Maks może chorować. Tzn. jeśli przyjąć, że nocne pobudki są normalne, a powracająca co jakiś czas marudność - odświeżająca jak pasta do zębów reklamowana przez którąś z piosenkarek.

Maksa rozpaliło zeszłotygodniowe słońce i dziś zamiast z dziećmi bawi się w domu z ojcem. Dzięki temu mogłem obejrzeć "Zaczarowany ołówek", który nadają o 8.35. Maksa to nie wzrusza, bo jego faworytem jest lokomotywa Tomek. Widziałem już parę odcinków "Tomka i przyjaciół" i ja z kolei najbardziej lubię Grubego Zawiadowcę. Wożą go limuzyną, wyluzowanego, z solidnym brzuszkiem i stałą obstawą. Ech, co za życie!

Jak się w tygodniu zostaje w domu, można rano zobaczyć przez okno śmieciarę i to bez pomocy zaczarowanego ołówka. Kiedy staliśmy w oknie, zobaczyłem błysk w Maksiowym oku! Uważnie się przypatrywał pomarańczowemu pojazdowi, a zwłaszcza jego kierowcy. Choć nie siedział w limuzynie, obaj widzieliśmy, że to ten sam, kropka w kropkę, wyluzowany Gruby Zawiadowca.

czwartek, 2 lipca 2009

Żar z nieba


Przy takim upale jaki nam serwuje słońce od paru dni, bez wody ani rusz. Wypijam w biurze przynajmniej 2 litry. Maks też nie odrywa się od wodopoju, ale na dodatek może ganiać w krótkich spodenkach i moczyć stopy w małym basenie.

Skoro wspomniałem o basenie, muszę pochwalić Maksa za spryt i umiejętność współpracy z koleżeństwem. Otóż, w pogodne dni dzieci w żłobku spędzają praktycznie cały dzień w ogródku, gdzie rozstawiony jest basen, wypełniony wodą do 10 cm (dla bezpieczeństwa). Basen jest jeden, a nóżek kilkadziesiąt. Co robi Maks? Razem z Diego (pani mówi że to le terrible de la crèche – czyli taki największy rozrabiaka w złobku) cwanie pozbyli się basenowej konkurencji. Kiedy już dzieci weszły do wody, ci dwaj mali nicponie zaczęli z całą mocą piszczeć, krzyczeć, drzeć się w niebogłosy, by po kilkunastu sekundach cała grupa zapłakanych i wystraszonych dzieci ewakuowała się.


Wszyscy teraz wiedzą, że korzystanie z basenu to prawdziwy przywilej. Ciekawe, który z nich wpadnie wcześniej na to, że można pozwolić się kąpać kolegom po uiszczeniu opłaty…