wtorek, 27 stycznia 2009
Czyścioszek
Swoje ‘aj-aj-aj-aj’ jak mantrę do znudzenia powtarza i Maks. W innych okolicznościach co prawda, bo nawet kiedy nas wkurzy, nie każemy mu siadać na kaktusie. Maksio aj-aj-aj-aj-uje, kiedy tylko ubrudzi swoje ręce. Wpada w popłoch, nie może oderwać oczu od brudnych (a wystarczy np. mała kropelka soku) rączek i zawodzi na całe gardło.
W domu możemy szybko temu zaradzić, ale na dworze mamy kłopot. Kiedy wracaliśmy z babcią i Maksem z placu zabaw w niedzielę, upiaszczony Maks nie mogąc pozbyć się rękawiczek (i nie mogąc nam tego wybaczyć) wył do wszystkich okien po drodze, jaki on nieszczęśliwy i cały w piasku…
Aj-aj-aj-aj! Taki prawdziwy desperado.
sobota, 24 stycznia 2009
Namiot
Na szczęście Maks już śpi, a my w pocie czoła przygotowujemy dom na przyjazd babci. Nie mamy gwarancji, że Maks rano nie zdąży w pół godziny wszystkiego obrócić do góry nogami, ale próbować trzeba.
Przy okazji widać hektary wolnej przestrzeni po wyprowadzce kojca. Coraz częściej myślę o jakimś małym samochodziku na sterowanie dla mni... Maksa, bo jest gdzie jeździć teraz. Tymczasem mama już pomyślała, jak zagospodarować tę przestrzeń.
- Kupimy namiot dla Maksa - powiedziała.
- Jaki namiot? W domu? Namiot w domu? - czuję nosem problemy.
- Taki mały, dla dzieci. Do zabawy, żeby mógł sobie tam siedzieć, wrzucać graty, wchodzić i wychodzić - tłumaczy mama.
- Ale jaki namiot? Przecież muszę wiedzieć, jak taki namiot się... np. rozkłada - ripostuję - czy trzeba go przewiązać do stołu, przyssać do podłogi, czy powbijać śledzie? - ciągnę, mając nadzieję, że to zniechęci mamę.
- A, no pewnie, że śledzie - odpowiedziała - i nie zapomnij okopać naokoło, na wypadek gdyby lało...
czwartek, 22 stycznia 2009
Jubileusz
poniedziałek, 19 stycznia 2009
Wredne zabawki
Przy okazji porządkowania pokoju (ile miejsca po tym kojcu do zagospodarowania!) odnalazło się kilka zabawek, które czujnie kiedyś schowałem przed Maksem. To tzw. zabawki dźwiękowe, których rodzice wolą się wystrzegać. Pamiętam, kiedy parę lat temu, kupując prezent w sklepie zabawkowym, odrzuciłem propozycję zakupu przeraźliwie wyjącej małej karetki. Wtedy pani sprzedawczyni zakomunikowała mi: 'Pan to się na ojca nie nadaje!'.
Od tamtej pory poziom tolerancji na hałas zabawkowy u mnie wzrósł, w śródku nocy potrafię zanucić Old Duck Donald had a farm, nie przeszkadzam synowi wsłuchującemu po raz tysięczny w melodyjkę z niebieskiego motylka, bez trudu rozróżniam dźwięk zabawkowej wiertarki od tej prawdziwej i przyzwyczaiłem się do tego, że mała kurka wydaje zatrzeżony dla koguta dźwięk 'kuku-ryku'.
Są jednak zabawki, których dźwięk do dziś mnie w snach prześladuje. 300-gramowy pluszowy miś, któremu po naciśnięciu lewej łapki, włącza się urocze chrapanie. W sumie niegroźne, ale kiedyś natknąłem się po ciemku na niego w kuchni i kiedy odezwał się pod moją stopą futrzany zwierzak, nie było mi w ogóle do śmiechu.
Jestem sobie mały miś...
piątek, 16 stycznia 2009
Pisze tata, pisze Maks
środa, 14 stycznia 2009
Penny Lane, czyli dlaczego Maks powienien lubić Strawberry Fields Forever
niedziela, 11 stycznia 2009
Kurza stopa
piątek, 9 stycznia 2009
Noworoczne postanowienia
środa, 7 stycznia 2009
Mleko czy kakao?
I tak oto koło historii zrobiło 360- stopniowy obrót. Rok temu na początku stycznia zaczęliśmy z Maksem urlop wychowawczy, a dziś znowu siedzimy razem w domu. A że minęło 12 miesięcy - siedzieć z Maksem w domu (mróz potworny na dworze i choroba uniemożliwiają zabawy na powietrzu) – to zupełnie inna sprawa...
Zmiana na niekorzyść w porównaniu z Maksem A.D. 2008 to tzw. marudność upierdliwa. Wczoraj, kiedy był z mamą w domu, pobił wszelkie marudne rekordy i mama jak wrak wykończona poszła dziś odpocząć do pracy.
Z pewną nieśmiałością przejąłem rozgorączkowanego Maksa dzisiaj, ale rekordowy mróz – chyba nawet najstarszy w naszej wiosce szaman nie widział wcześniej -18 stopni na swoim termometrze (!!!) – pomógł zbić temperaturę w Maksiowej pupie do niewiele powyżej 37 stopni, choć odkręciliśmy (wyjątkowo) kaloryfer w jego pokoju na noc. Kto jak kto, ale ja na tę zimę narzekać nie będę.
Wraz ze spadkiem temperatury marudność upierdliwa zmalała i mogliśmy z Maksem porozmawiać jak ojciec z synem. Ponieważ upodobał sobie ostatnio słowo „kakaoł”, które być może oznacza kakao – piszę być może, bo kiedy raz kupiliśmy mu puszkę rozpuszczalnego słodkiego kakao, to tata wyjadł je w całości łyżeczką – nasza rozmowa przy śniadaniu wyglądała mniej więcej tak:
- Koniec ociągania, pij mleko synku!
- Kakaoł?
- Nie, mleko.
- Kakaoł.
- Mleko.
- Kakaoł.
- Mleko.
- Kakaoł.
...