wtorek, 28 grudnia 2010

Cicho-sza

28 grudnia, nad ranem
Typowa sielanka - wolne, można by pospać do ... no właśnie.
Maks jak zwykle, gdy nie trzeba wstawać do przedszkola, budzi się wcześniej i jedynym ratunkiem (czyt.możliwością przedłużenia drzemki) jest zaproszenie go do naszego łóżka.

godzina... gdzieś przed siódmą

Maks ląduje u nas. Piesek przytulanka też. Nowa poduszka z Zygzakiem też.

Godzina 7.03

Maks (wyraźnie rozbudzony): Ej, tato! Możemy odsłonić żaluzje, żeby zobaczyć czy jest już jasno?

Tata (wyraźnie zmęczony): Maks... cichutko...


Godzina 7.04

Maks
(teatralnym szeptem): Ej, tato! Odsłonimy, żeby zobaczyć, czy już jest jasno?

niedziela, 26 grudnia 2010

Kawa po wiedeńsku

W przedświątecznej atmosferze (w zeszłą niedzielę) wpadliśmy w drodze do PL do starego Franciszka Józefa, a naprawdę do małego Fabiana, którego Maks już kiedyś poznał, ale zdążył był zapomnieć. Przez całą drogę z gór Maks, pamiętając panią przedszkolankę z hotelu, dopytywał, czy aby ciocia i wujek i Fabian mówią po polsku :) Na szczęście mówią.

Chłopaki wykorzystali tradycję świąteczną i spoili się grzanym winem, zaliczyli parę kolejek na karuzeli przy 10-stopniowym mrozie i porządnie pokłócili o krokodyla, który wpadł oko Maksowi a stanowi własność Fabiana.

Biorąc
pod uwagę, jak bardzo Maks przypomina krokodyla czołgając się po ziemi, rozdziawiając szeroko paszczę - jemu taki krokodyl się po prostu należy! I co się okazało po paru dniach? Że spod choinki wypełznął jeden taki zielony i siadł na plecach Maksiowi. Radości nie było końca.

sobota, 18 grudnia 2010

Literki

Wiecie, że Maks zna litery. Musiałem już kiedyś Wam o tym wspominać, ostatnio zaczął nawet składać słowa. Trenowaliśmy długo m-a-m-a, czyli razem MAMA. Potem był M-a-k-s, potem t-a-t-a, a od jakiegoś czasu sam pyta jak się pisze to, albo tamto. Jego ulubiony znak drogowy, to oczywiście STOP.

Kto z Was nie ucieszyłby się, gdyby Wasz trzy-(i pół)-latek zupełnie naturalnie próbował przeczytać kolejne słowa. Niedawno sobie przypomnieliśmy z mamą, jak odebrała Maksa z przedszkola jeszcze przed erą śniegu, ale za to w deszczu, a ten w drodze do samochodu, czytał nazwy każdego modelu, jaki zobaczył.

- Świetnie - mówię - wiesz, tak sam od siebie zabiera się za czytanie. To oznacza, że to mu się podoba.

- No tak, ale nasz samochód stał na końcu parkingu...

piątek, 17 grudnia 2010

Narty Małysza

Od paru dni doświadczamy typowego narciarsko-żołnierskiego rytmu zimowych wakacji. Pobudka, śniadanie, zakładanie - nie wiedzieć czemu - niewygodnych butów, pakowanie Maksa na sanki i wymarsz do wyciągu. Śniegu co nie miara, mróz z nami jest też. W takiej leniwie-wypoczynkowej scenerii pokazujemy Maksowi, że zimą nie ma to jak narty.

Z bólem w krzyżu męczymy się nie mniej niż Maks, bo narciarskie przedszkole, które przez telefon brzmiało: "tak, nawet Wasz 3.5 letni syn może brać udział w zajęciach na śniegu, potem lunch i znowu śnieg, pełna opieka do godz. 15" na miejscu okazało się być ofertą: "kurs z opieką tylko dla dzieci powyżej 4-tego roku, a wasz syn może wykupić prywatne lekcje". Od czego jednak jest plan awaryjny... Maks z nami przed południem na górze, a od 13-tej w hotelowym przytułku dla dzieci. Aby go nie zniechęcić do białego szaleństwa, dawkujemy mu je ostrożnie. W sumie więcej czasu zajmuje nam przerwa na jedzenie niż zjazdy Maksa, ale od czegoś trzeba zacząć.

Widać jednak, że Maks nie tak sobie wyobrażał jazdę na nartach. Bez przerwy dopytuje, kiedy zaczniemy skakać. Co chwilę krzyczy, że widzi Małysza, bo wszyscy mamy na głowach kaski i gogle. Coś musi być w tych skokach, skoro Maks uparcie twierdzi (cytuję): "Chsiałbym być Adam Małyszem."


czwartek, 9 grudnia 2010

Było nas trzech...

Tym razem to mama wyjechała zostawiając nas samych, dwóch a właściwie trzech bałwanków na gospodarstwie. Mamy z Maksem i tym trzecim do woli piwa, wina i mleka. Oczywiście tęsknimy, każdy na swój sposób, ale jest miło.
W ramach zabaw na świeżym powietrzu Maks najadł się śniegu...


a tata pokazał jak się robi klasycznego bałwana (sic!)


Ale najważniejsze, że codziennie mamy czas tylko dla siebie, na prawdziwie męskie rozmowy. Kiedy poszliśmy wczoraj na pizzę, Maks powiedział, że jak będzie duży, to też będzie lubił piwo. Tak jak mówię, prawdziwie męskie rozmowy...

niedziela, 28 listopada 2010

Nie padze w Hadze

Udaliśmy się przed tygodniem z gospodarską wizytą do Staśka i Majki. Długo nie zabawiliśmy, ale byliśmy na plaży,

umalowano dzieciom gębule,

dzieci rozniosły ciastolinę po całym domu


...i zwiedziliśmy (całą) Holandię.



Jeśli nie macie zbytnio czasu, to tak wiele można zrobić w 24h tylko w jednym mieście - Hadze.
Aha! I okazuje sie, że wcale nie zawsze tam padze...

piątek, 26 listopada 2010

Czym kończy się szczepienie?


Tutejsi lekarze (jeszcze do wczoraj) prowadzili akcję protestacyjną z nieznanych mi powodów. Biorąc pod uwagę, ile przychodzi płacić za wizytę choćby u lekarza rodzinnego, zakładam, że nie chodzi o pieniądze. A jeśli nawet im brakuje, to znam miejsce, gdzie można je znaleźć: ginekolog mamy Maksa, nawet jeśli pracuje na ćwierćstrajkowego gwizdka: fju-fju.

Ostatnio musieliśmy mimo strajku udać się z wizytą (metodą kto pierwszy, ten lepszy, zamiast umówionej godziny). Kiedy już znaleźliśmy się u pani doktor, Maks tradycyjnie sprawdził stan techniczny zabawek, planując, którą tym razem będzie chciał schować pod pazuchą. Tyle, że nie było okazji, bo wizyta krótka - szczepienie przeciw grypie. Pani doktor fachowo wkłuła się w Maksiowe udo i po minucie (i nie strajkowej kwocie) już nas nie było.

W drodze powrotnej tłumaczę misiowi (na otarcie tych dwóch łez w gabinecie), że dzięki szczepionce będzie zdrowy i silny. Maks przyjął to ze zrozumieniem i pochwili dodał od siebie: "No właśnie i będę miał długie nogi!".

piątek, 22 października 2010

Savoir vivre


Nie powiem, takim synem jak Maks trzeba się chwalić. Pokażcie mi dziecię w jego wieku, które recytuje co wolno, a czego nie wolno robić dzieciom. Jedna z ulubionych książeczek Maksa (czyli taka, którą przynajmniej przez tydzień "czytał" od deski do deski), to zbiór zachowań - jak by powiedział jeden taki - wysoce nagannych i niepożądanych przez starszyznę.

Zapytajcie Maksa, czym grozi machanie widelcem przy stole: "no bo chłopcyk wbił widelcyk dewtynce w oko". Albo dlaczego nie powinno się zaglądać do pralki: "no bo chłopcyk wpadł do środka i potem płakał."

Ale najlepsze jest rozwinięcie starego porzekadła, że przy jedzeniu się nie gada... Wczoraj przy kolacji:

MAMA: "co robiliście dzisiaj z Richardem?"

MAKS: "nie powiem Ci, bo mam pełno w buzi"

MAMA: "dobrze synku, to poczekam"

MAKS: "no, nie mogę Ci powiedzieć, bo przy jedzeniu się nie gada, bo się w brzuszku źle układa" - trajkoce Maks z wypchaną po nos buzią.

MAMA: "dlatego mówię, że poczekam, aż zjesz..."

MAKS (ze łzami w oczach): "ale nie mogę powiedzieć, bo mam pełno w buzi!!!" - ciągnie bez końca Maks wymachując widelcem, bo przecież dziewcynki i tak nie ma w pobliżu.

wtorek, 19 października 2010

Przedszkolak



Od wakacji Maks już nie chodzi do żłobka. Zyskaliśmy wielki argument w negocjacjach z synem, bo to, co wypada małym dzidziusiom, nie przystoi przedszkolakom. Na przykład małe dzieci trzeba rozbierać do kąpieli, a przedszkolaki ściągają ubrania same. Małe dzieci w żłobku nie palą papierosów, a przedszkolaki... w sumie też nie palą jeszcze.
Na wypadek, gdyby Maks miał się zgubić podczas spaceru, nauczyliśmy go, że jego przedszkole to garderie. Zapyta taki policjant, to będzie wiadomo, dokąd zawieźć. Bo na pewno chciałby tam wrócić, ba, czasem myślę, że mógłby - ku naszej radości - tam zostawać na noc. Ile razy odprowadzam go rano do przedszkola, żegna się ze mną: "do zobaczenia! Do jutra!".
Największą zmianą dla Maksa jest Richard, miły gość, który opiekuje się poranną grupą. A przecież w żłobku były same panie. Kiedyś na schodach (sala Maksa jest na drugim piętrze) powiedział mi z super poważną miną: "ej tato, a tu są inne Richardy". Przedszkolaki mają swoją logikę.

czwartek, 14 października 2010

Jak to dobrze, że jest mama


Zaprzeczyć sie nie da: rozleniwiliśmy się okropnie. Celowo używam liczby mnogiej, bo wychodzi, że winnych jest więcej niż ja jeden. Po paru tygodniach od ostatniego wpisu, w końcu nawet mama Maksa zareagowała i wierci dziurę w brzuchu. Trzeba pisać. Jak to dobrze, że jest mama.

Mógłbym Wam opisywać wiele godzin, co się u nas działo, ale pamięć ulotna i nie dam rady sobie przypomnieć, gdzieśmy nie byli i czego nie robili. Ooo, np. oficjalną parapetówkę w końcu zoorganizowaliśmy z ponad półrocznym opóźnieniem. Udało się, bo jesień łaskawa. Ooo i grzybów trochę mamy na zimę zasuszonych. Ooo i najważniejsza zmiana - przecież Maks od paru tygodni chodzi do PRZEDSZKOLA - to jednak zasługuje na oddzielny wpis.

Od paru nocy wcielamy w życie wojskowy dryl. Maks, który jest przyzwyczajony do spania we własnym pokoju, bo przebudzeniu o trzeciej, czy piątej nad ranem ryczy jak lew z reklamy batonów i autorytarnie stwierdza, że dalej to on będzie spał, ale z nami. Twardo go przekonujemy, że to se ne da. Odnosi to skutek, ale co się trzeba nachodzić i nanegocjować... Dziś, po raz kolejny obudził nas lew nad ranem i nie mając sił na wędrówkę kopnąłem w kostkę mamę, która ruszyła na pożarcie do klatki, w której trzymamy Maksa, a ja mogłem przykryć głowę jej poduszką i spróbować odpaść na nowo w krainę snu. Jak to dobrze, że jest mama.

wtorek, 14 września 2010

Ej

Wychowanie dzieci i młodzieży wymaga cierpliwości i konsekwencji. Chcielibyśmy, żeby Maks wyrósł na kulturalnego i elokwentnego osobnika. Stąd, powtórzę: cierpliwie i konsekwentnie, wysłuchujemy go za każdym razem, kiedy ma coś do powiedzenia - a ma zawsze - i poprawiamy, jeśli trzeba.

Od jakiegoś czasu usiłujemy zwalczyć przykry zwyczaj rozpoczynać rozmowę od "Ej!"
- Ej, a pamiętasz, jak byliśmy na basenie... no fajnie było.
- Maks, nie zaczynaj zdania od "Ej". Możesz się obejść bez tego.
- Ej, patrz! Tam jest krowa!
- Maksio - interweniuję ponownie - nie mów do mnie "Ej patrz". Lepiej powiedzieć: "Tato, popatrz, tam jest krowa".
- Ej, tato, patrz jaki konik tam jest koło krowy.

niedziela, 12 września 2010

Grzybobranie


Może nie uwierzycie, ale nie wszędzie można zbierać tyle grzybów, ile by się chciało. Tutejsze przepisy nie pozwalają w siatce przenosić więcej niż... uwaga... 1kg na grzybiarza! Wysypały się grzyby, szkoda tylu nie zebrać. Dlatego warto zabierać do lasu potomstwo, w końcu kilo na głowę to kilo. Przy okazji dziatwa poznaje las, pająki, żabki, muchomory.

Całe szczęście, że to nie polowanie, bo Maks gaduła przepłoszyłby wszystkie zwierzęta:
- A mogę zobaczyć czy jest jadalny?
Albo:
- Oooo... ale ładny grzybek.
Albo:
- Ten chyba jest trujący.

Tylko na chwilę odebrało mu mowę, kiedy tata Mikołaja znalazł największego prawdziwka w lesie. Ale kogo by nie zatkało...

niedziela, 5 września 2010

Szarik i Leon

Jesteśmy już dawno po wakacjach, a co chwilę wracają wspomnienia. Głównie dzięki Maksowi, który co rusz zaczyna:
- A pamiętasz, jak byliśmy w takim wakacyjnym domku? Mhh [jego ulubione słówko ostatnio]. I jak bawiłem z Brunem i Iwem? [typowy dla Maksa brak 'się']
- I zdaje się, że tam były jakieś psy. Pamiętasz jak się nazywał ten piesek, który do nas przychodził codziennie? - sprawdzamy jego pamięć.
- Mhh. On nazywał się Leon. I był taaaaaki duży. Mama... a jak się nazywał piesek, taki nie-Leon?
Skubany pamiętał o koledze Leona, którego nam nigdy nie przedstawiono po imieniu.
- Szarik! - wypaliła mama.
- Tak jak ten piesek, gdzie panowie strzelają?
- ...tak - nieśmiało przyznaliśmy, nie mając wcześniej pojęcia, że Maks zna pancernych.
- To szariki są dwa?

środa, 18 sierpnia 2010

Mistrzostwo świata

Prawdziwe mistrzostwo świata, oczywiście nie mające nic wspólnego z mundialem sprzed miesiąca – to wyjazd na wakacje i chwilowe porzucenie dziecka. Nie mam na myśli pozostawienie potomstwa pod sklepem lub w sklepie, ale przerzucenie ciężaru całodobowej opieki na babcię. Żeby nie było – babcia BARDZO chętnie w takowym procesie uczestniczy, a przy jej boku Maks znowu staje się najbardziej uroczym dzieckiem na świecie, takim co to nie marudzi, wszystko je za dwóch, dobrze śpi, jest grzeczny itp. W tym czasie pozbawieni tego szczęścia rodzice udają się na zasłużony kilkudniowy wypoczynek celebrując zbliżającą się wielkimi krokami rocznicę ślubu. Ach gdybyście jedli z nami wczoraj kolację – mówię Wam: Mistrzostwo świata!

Oczywiście mama nie uśnie, jak nie zadzwonimy do lasu, gdzie z babcią pomieszkuje teraz Maks. Zwłaszcza, jak burza przechodzi za naszym oknem i cholera wie, czy u Maksa nie jest podobnie. Co te mamy mają, że nie mogą wytrzymać bez wiadomości nawet jednej doby. A tutaj tak przyjemnie i można się wyspać...

Po paru dniach szczęście nasze się kończy. Za parę chwil wyjedziemy i po paru godzinach zobaczymy się z Maksem. Jeszcze tylko spakować walizkę, do której wrzucimy czajnik, bo nasz - trudno uwierzyć - zaczął przeciekać, a ten w hotelu cudo - prawdziwe mistrzostwo świata.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Ech, jak dobrze być na wakacjach...

Im dalej od domu, tym bardziej jest nieprzewidywalny nasz syn. Dobrze wiecie, że dzieci lubią swoje łóżeczko, wannę, kawałek przestrzeni, na której zawsze mogą bezkarnie rzygnąć i ogródek, gdzie stoi sprężysta trampolina, obok której siusiamy. Zmiana otoczenia (o klimacie nie wspominam, bo mieszkamy praktycznie na wsi, biorąc pod uwagę częstotliwość występowania różnorakich zwierząt) każdemu robi dobrze. Nawet jeśli trzeba zrezygnować ze swojego łóżeczka i wanny, Maks chętnie wyrusza z domu. To znaczy... nie zawsze, bo przed dwoma tygodniami, kiedy spakowani jedliśmy śniadanie tuż przed podróżą, stwierdził, że nie chce jechać na wakacje nad jezioro, gdzie będą Bruno i Iwo i mała Antosia, no generalnie on ma muchy w nosie i już.



Ale ruszyliśmy i początek naszych wakacji był wyśmienity. No bo jak mogłoby być w miejscu wręcz idealnym: w środku lasu, nad małym jeziorem, ze sklepem oddalonym o 5 km ("U Zenka", który i tak omijaliśmy, bo na rowerze parę kilometrów dalej, to większa frajda dla pedałujących i tych w fotelikach z tyłu). Nasze lokum jest bez tv, ptaszki ćwierkają niezagłuszane przez innych wczasowiczów (bo tych można zliczyć na palcach jednej, no... góra trzech rąk)... czy mam pisać więcej?


Maks zamieszkał w domku ze swoim PRZyjacielem Brunem. Chłopaki bez ceregieli uzgodnili, że Bruno włącza syrenę o piątej - lubi wtedy sobie coś przekąsić, po czym dalej śpi, a Maks równiuteńku o 6.29 wstaje. Po prostu. KAŻDEGO DNIA!!! Dżizas. Wynalazcom laptopa i przenośnych dvd chciałbym z tego miejsca serdecznie podziękować za ich wkład w nasze życie, choć kierowani zdrowym rozsądkiem i rodzicielską troską o normalny rozwój dziecka, nie włączaliśmy urządzeń nadawczych do godziny 7.30. Nie wiedzieć czemu, małoletni mają nad ranem tyle energii, że gdyby ich podpiąć pod jakąś nowatorską instalację produkującą energię elektryczną, to już teraz moglibyśmy z łatwością dostarczać 'czysty prąd' dla połowy Europy.

Po parodniowym treningu nawet mama się budziła tuż po szóstej. Ech, jak dobrze jest na wakacjach.

piątek, 30 lipca 2010

i po żłobku...

Przychodzi tak czas w życiu każdego mężczyzny, że trzeba odejść ze żłobka. Łezka w oku się kręci (mamie), bo oto dziś Maks opuścił mury pierwszej uczelni. A jeszcze nie tak dawno zaczynał swoją przygodę żłobkową. Och, jak ten czas leci...
Przez ostatnie dni dopytywał rano w samochodzie, czy dzieci będą śpiewały dla niego joyeux anniversaire? Nie może zaakceptować nawyraźniej, że urodziny ma się tylko raz w roku.
Dziś znowu (a jechaliśmy we trójkę) pyta:
- Tato... a będą śpiewać dzieci joyeux anniversaire?
- Nie synku, nie będą, bo nie masz dziś urodzin.
- Mamo... dzieci będą śpiewać joyeux anniversaire?
- Nie. Dzisiaj nie.
Na co nasz mały trzylatek: - Jak nie, to nie.

PS. Dzieci dziś zrobiły sobie z Maksem zdjęcie pamiątkowe krzycząc Au revoir! Jak wrócimy z wakacji, to znajdziemy jakiś skaner żeby Wam pokazać.

wtorek, 27 lipca 2010

Nowy lokator

Od tygodnia mieszka z nami Jonas, a może Janos… my – jeśli po imieniu –nazywamy go Janusz. Nasi Szwedzi wyjechali na długie wakacje i zostawili nam swoją świnkę morską.

Znacie te historie, jak po powrocie z wakacji chomik odebrany od cioci okazuje się mieć inną płeć, a rybki pływające w akwarium są w nieco innym kolorze niż przed wyjazdem? Mamy jeszcze parę dni (do naszego wyjazdu, kiedy świnkę przejmą następni w kolejce), żeby świnkę utrzymać przy życiu. Z Maksem nie jest to proste, bo ten jak tylko zobaczył, że karmimy świnkę, zaczął eksperymentować i bez naszej kontroli dałby jej do zjedzenia nawet iPoda. Robi to z czystej sympatii, bo widać, że się polubili. Maks teraz codziennie rano i po powrocie ze żłobka wita się z Januszem: „Dzień dobry świnko morsko!”

Świnkę puszczamy po powrocie do domu na trawkę. Żre zielone niemiłosiernie i gdyby ją tylko przetrzymać w ogródku cały tydzień, obeszłoby się bez koszenia. Tylko, gdzie byśmy kupili przed wyjazdem takiego Janusza?

czwartek, 22 lipca 2010

‘Gdzie pójdziemy, jak wyśpimy?’


Skończyły się czasy, kiedy Maks uczestniczył w życiu rodzinnym nieświadomie. Oto przed Wami bardziej dojrzały Maks, który lubi wiedzieć, co będziemy robić po powrocie ze żłobka, co się stanie jutro i gdzie pójdziemy w sobotę. Bez tego trudno go przekonać, że trzeba już wstać (po siódmej od poniedziałku do piątku), skończyć zabawę i pójść do kąpieli (codziennie ok. 20) albo zjeść cały posiłek (rano, w południe, wieczorem). Na szczęście dni tygodnia przećwiczyliśmy już jakiś czas temu, dzięki czemu omówienie tygodniowego planu zajęć nie nastręcza większych problemów.
Konwersacja z minionej środy:
- Tatooo... (strasznie to lubię, jak do mnie się tak zwraca). Gdzie pójdziemy, jak wyśpimy?
- Jutro jest czwartek. W czwartki idziemy do dzieci.
- A potem?
- Potem? No, co robimy w piątek?
- W piątek idziemy do dzieci?
- Hmm. Tak jak w poniedziałek, tak jak we wtorek… pamiętasz, wczoraj byłeś u dzieci. Dzisiaj też bawiłeś się z nimi w ogródku. A dziś jest środa. A po piątku będzie…
- … sobota… w sobotę jedziemy na duży plac zabaw? Na rurkę?
- Tak. A w niedzielę… gdzie pojedziemy… jak myślisz?
- Na baseeeeeen! Jupi-jej! (powtarza to ostatnio dość często – wydaje mi się, że jeden z jego zabawkowych młotków wydaje taki odgłos).
- Ale żeby mieć siłę na pływanie musisz się wyspać, a rano zjeść pełną michę. OK? No to dobranoc.
- Dobranoc – odpowiada, by po chwili zacząć od nowa – Tatoooo… A gdzie pójdziemy, jak wyśpimy?

poniedziałek, 19 lipca 2010

Urodziny

Gdzieś pomiędzy drugą turą wyborów a końcem mistrzostw w RPA Maks obchodził swoje 3-cie urodziny. Impreza kameralna, jeśli oczywiście za taką uznać grupę prawie dziesięciorga dzieciaków w wieku od 2 lat wzwyż. Uff. Maks nawet nie przypuszczał, że w naszym ogródku może stanąć prawdziwa trampolina, na której uwielbia skakać. Tata też próbował, ale obserwatorzy donieśli, że dno trampoliny w tym czasie prawie dotykało ziemi, więc żeby nie kusić losu...


Imprezę, ze względu na panujące w tym dniu (miesiącu!) warunki atmosferyczne, okraszono lodami i wszelkiej maści napojami chłodzącymi. Nie grillowaliśmy, bo nie było pewności, co do tego, kto kogo grilluje, my kiełbaskę, czy ona nas.

Po głosowaniu 20 VI i 4 VII, przez dwie kolejne niedziele upierał się, żeby jechać do ambasady na wybory. To się nazwa prawdziwie obywatelska postawa. Bo żeby sobie czasem poprzeklinać przed telewizorem, trzeba najpierw postawić krzyżyk w kratce większej bądź mniejszej (sic!).

Nie wiedzieć jednak czemu, Maks generalnie olał mistrzostwa, choć w naszym domu nie tylko tata, ale i mama chętnie je oglądają. Jego stosunek do gry na trawie wynika zapewne z tego, co oprócz kopania piłki na trawie robić można.

wtorek, 8 czerwca 2010

Zmęczony

Miód z konfiturą na serce rodzica, kiedy dziecko samo przyznaje się do tego, że należy już udać się do łóżeczka na spoczynek. ‘Maksio jest zmęczony’ – zdarza nam się słyszeć od czasu do czasu. Wtedy grzecznie idzie na popołudniową drzemkę, dając rodzicom trochę wytchnienia w weekend. Maks kojarzy doskonale, że najlepszym lekarstwem na zmęczenie jest sen.

Oczywiście nie zawsze łatwo go zaciągnąć na piętro, ale jak już tam się znajdzie, reszta idzie jak z płatka. Kąpiel, piżama, mycie zębów i hop do łóżeczka. Przed zaśnięciem wypowiada swoiste zaklęcie, po którym mama/tata może już wyjść z jego pokoju. Wzięło to się z tego, że musieliśmy go kiedyś ściemniać, żeby został sam. Zaczęło się niewinnie od ‘tata idzie zrobić siku’. Maks dodawał ‘a Maksio pokeka’ [‘poczeka’ – tłum.]. Potem któraś z babć wprowadziła hasło ‘muszę ugotować obiadek’ i odzew Maksa: ‘tak, dla Maksia’.

Ponieważ teraz Maks już rozumie znaczenia słowa ‘zmęczony’, musiało ono trafić do wieczornej litanii, która (oczywiście dopiero po odczytaniu Franklina, wieczornych uściskach i buziakach) brzmi mniej więcej tak: ‘A teraz idź zrobić siku i kupę. A potem gotuj obiadek dla Maksia, mamy i taty. I idź do łóżeczka, bo jesteś zmęczony!’. Dzieci już od małego potrafią zatroszczyć się o rodziców.

czwartek, 3 czerwca 2010

2 (+2) kółka

Pamiętacie kłopoty Maksa z rowerkiem w zeszłym roku? To już historia, Maks dostał później na urodziny super rower – czerwona błyskawica, który, odkąd zrobiło się cieplej i pod kask nie trzeba wciskać czapki, jest w użytku za każdym razem, kiedy wychodzimy na plac zabaw. Trochę to trwało, zanim przekonaliśmy go do tego, że rower wprawiać w ruch można samemu. Ale za to jak teraz pędzi!


Dla jego bezpieczeństwa nauczyliśmy go hamować, gdy zjeżdża z dużej górki lub zbliża się do przejścia. Z tym ostatnim jeszcze musimy poćwiczyć, bo bywa, że zatrzymuje się dopiero tak gdzieś około na grzywie zebry, licząc od zadu.

Na razie działa hasło STOP, HAMUJ albo ZATRZYMAJ SIĘ! Ostatnio się zapomniałem i wołam za nim:

- Zwolnij!

- Dzwonij?

- Zwolnij Maks.

- Dzwonij? – i zrobił dzyń-dzyń dzwonkiem, a ja lecę zdyszany za nim.

- Maks, kiedy mówię ZWOLNIJ, to oznacza, że masz zmniejszyć prędkość!

- Prędko?

- Chryste, HAMUJ!!!!

niedziela, 30 maja 2010

Samolot

Nie wiem jak Wasze dzieci, ale Maks czerpie ogromną porcję radości z podróży samolotem. Oczywiście przy wieczornym locie, a kiedy wracaliśmy z Barcelony lądowaliśmy przed północą, statystyczne dziecko zasypia na kolanach mamy, bądź na fotelu, prezentując idealny zwis na opinającym pasie. Maks w tej grupie jest tzw. dopuszczalnym błędem. Idę o zakład, że nawet gdybyśmy polecieli do Australii, to byłby jedynym na pokładzie, który nie zmruży oka - poza pilotem oczywiście, choć tych przecież jest dwóch.

Czas na pokładzie Maks wykorzystuje między innymi do sprzątania, nie ufając obsłudze samolotu...
Dzielnie walczy z pasem bezpieczeństwa, kontestując konieczność zapinania podczas turbulencji...
Po przejęciu aparatu pochłania go bez reszty fotografowanie...

Oczywiście, nie obyłoby się bez typowego bredzenia o późnej porze. Maks po chwili studiowania instrukcji postępowania na wypadek awaryjnego lądowania powiedział, że chciałby być 'wysportowany jak pan na obrazku'...

środa, 26 maja 2010

Foka

‘Nie chcę do Barcelony…’ – z takim nastawieniem zabraliśmy juniora do krótki wypad do Katalonii. Maks od miesięcy ma kilkudniowe fale, kiedy NIC nie chce. Bywa, że po obejrzeniu strażaka Sama, stwierdza, że i tego już oglądać nie chce. Dla nas to sygnał, że albo jest chory, albo (częściej), że włączył marudzenie.
Nie odwołalibyśmy wyjazdu tak czy owak, więc na weekend wylądowaliśmy w Barcelonie w poszukiwaniu uliczki, z której jakoby miałby wyskoczyć Boniek. Maks, od małego wychowywany w okolicy … jakby to ująć… podmiejskiej, dość żywo reaguje np. na tysiąc motorów i skuterów na minutę. Jeszcze lepiej jest w metrze, którym już w paru miastach w końcu jechał, ale chyba tym razem najbardziej się przejął. Mnóstwo radości dostarczaliśmy innym pasażerom, kiedy za każdym razem po opuszczeniu wagonu siadaliśmy na ławeczce, żeby poczekać na odjazd pociągu, no i koniecznie z nim się pożegnać, machając. Wyobrażam sobie konsternację obsługi metra obserwującej podejrzane zachowanie na peronie, ale być może są przygotowani na taką okazję…

Oczywiście, że 3-letniemu brzdącowi większą frajdę sprawia papuga w klatce na La Rambla, albo dwupiętrowy autobus bez dachu obwożący turystów wokół Sagrada Famiglia, niż którakolwiek z turystycznych atrakcji. Z wyjątkiem jednej - ostatniego dnia poszliśmy do zoo i tam podobało mu się absolutnie wszystko, np. małpy, o których wcześniej wiedział tylko, że skaczą niedościgle i robią małpie figle. A tu proszę: drapią się po głowie, albo po plecach! Kto by pomyślał…

Najlepsze nas spotkało, kiedy sobie zrobiliśmy przerwę nieopodal basenu z fokami. Maks zajadał loda i wciskał starą śpiewkę, jaki to on jest silny. Za chwilę jednak przyznał, że to nie koniec jego możliwości i kiedyś będzie silny jak foka. Potem (to już chyba wpływ słońca) dodał:
- Maksio będzie foką!
- Kiedy będziesz foką? – zapytała wystraszona mama.
- Za 3 minutki!



Patrz! Jakie ma wielkie zęby!



niedziela, 16 maja 2010

Dinozaury i Litwini

Po długiej nieobecności odwiedzili nas Litwini w nieco powiększonym od ostatniego razu składzie (chodzi o małego Gabrysia). Starszyzna: Dominikas i Maks dogadują się po francusku, mały Gab rozumie, ale jeszcze nie mówi. W ramach dobrze pojętej walki z niedoborami wody na całym świecie, trzech maluchów zmieściło się razem w wannie, czego nie omieszkamy im przypomnieć po maturze :)

Przez zupełny przypadek (bo kalendarz odwiedzin zależy zawsze od stanu zdrowotnego dzieci przyjeżdżających lub Maksa) Litwini wpadli znowu w maratoński dzień. Tata po dwóch latach cięższy o kilka kilo poprawił swój czas w połówce maratonu o kilka minut. Strach pomyśleć, jaki czas by wykręcił, gdyby przytył np. 20 kg?

Jeszcze większy strach ogarnął Maksa na widok paru dinozaurów, które oglądaliśmy w piątek. Zwłaszcza t-rexa, który paraduje z kawałkiem mięcha w pysku. Przez wzgląd na nieletnich i pamiętając reakcje małych widzów (Maks, Mateusz, Natalka) nie pokażemy krwawych kawałków.

czwartek, 13 maja 2010

Kilka fotek z podróży

Mały włos abyśmy przedłużyli te wakacje. My wracaliśmy w poniedziałek, a we wtorek lotnisko i te w pobliżu zamknięte. Pytanie, czy to był fart czy nie fart?

Tydzień zleciał tak szybko, jak lot w jedną i drugą stronę. Pomiędzy tym lataniem było oczywiście (1)plażowanie, (2)doskonała kuchnia, (3)kąpiele, (4)gorąca miłość... ale po kolei.



(1) Po kilku dniach piach wciąż sypie się z uszu i kieszeni. Najlepsze, że Maksowi to nie przeszkadza. Ani jeden pyłek.


(2) W ramach swojego przeciągającego się buntu Maks na wakacjach odrzucił pomocny śliniaczek. W końcu "Maks jest duuuzi i sika na stojąco", więc co się będzie stroił w jakieś chustki przy stole.
(3) Nasza wyspa dość wyludniona, wyjątkowo sprzyjająca naturyzmowi. O dziwo najwięcej pokazują ci po siedemdziesiątce i przedszkolaki.


(4) Znowu razem! Maks i Maja! Uporczywie woła na niego "Hej chłopaku!". Maks bez skrępowania pokazywał jej, jak się sika na stojąco na plaży i jak słusznie zauważył "Maja nie ma siusiaka!"

niedziela, 2 maja 2010

Niestety chyba krótkie wakacje

Niestety chyba pada i robią krople - zauważył z samego rana Maks, gubiąc jak zwykle "się".

Pomylić się nie mógł, bo prognoza na ten weekend była mało różowa. Co gorsza, w nadchodzących dniach wygląda tak:

Zupełnie przypadkiem (bo rezerwowaliśmy nasz wyjazd w styczniu) w taki tydzień wypinamy się na deszcz i lecimy tam, gdzie jest więcej słońca. Ponoć wiatru również, dlatego ostrzę sobie zęby na windsurfing, choć tata Tereski, którą dziś podrywał Maks, powiedział, że wiatry bywają na tej wyspie takie, że początkującym dają żagle mniejsze od Maksa, żeby za daleko od brzegu nie popłynęli. 'Niestety chyba' taki już los niewprawionych.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Franklin

Ci z Was, którzy nie znają Franklina, nie wiedzą, ile tracą. Nie jest to bowiem zwykły żółw. Ten przemiły koleś pojawił się (zapewne) po suto zakrapianej imprezie, w której brała udział Paulette Bourgeois– autorka Franklina. Jak inaczej moglibyśmy wytłumaczyć fakt, że żółwik lepiej się bawi z niedźwiedziem niż ze ślimakiem, z którym jako jedynym mógłby się ścigać w realu. Ktoś odpowie: przecież Franklin jeździ na hulajnodze, więc w czym problem? Ano w tym, że nawet w cyrku żółwie nie stają na dwóch nogach i nie paradują z parasolem!

W naszym domu Franklin dostarcza wiele radości. Oczywiście Maksiowi, który nie kładzie się spać, bez spożycia dawki jednego Franklina. W ramach akcji ‘poczytaj mi mamo’ mama na zmianę z tatą zaczytują się wieczorami w tej PASJONUJĄCEJ lekturze. Obie babcie zauważyły Maksiową fascynację i przy okazji wizyty na obczyźnie przywożą kolejne tomy. Wielkie dzięki babcie!

Maks z łatwością zapamiętuje już po kilku dniach kolejnego Franklina. To cieszy, ale nie do końca. Spróbujcie ominąć choć jedno słówko podczas lektury. A przy "Franklin i noc pod namiotem" co raz pojawia się ziewnął miś, ziewnął królik. Doczytać do końca strony bez stuktrotnego ziewnięcia nie sposób.

Z odsieczą przyszedł ostatnio niezastąpiony Tomek i przyjaciele. Kupiliśmy mu książeczkę, która ma mały głośnik i wgrane melodie z ulubionego serialu Maksa. Kiedy ja kładę się z ziewającym Franklinem, Maks łapie za książkę z Tomkiem i jak DJ puszcza kawałki. Kiedy zauważyłem, że w tym czasie Franklin przestaje się liczyć, zacząłem opuszczać co piąte, czwarte zdanie. Bez problemu. Dzień później czytałem pierwszy i ostatni wers na stronie.
Ostatnio "Noc pod namiotem" trwa pomiędzy najwyżej 25 sekund, "Skarb jeziora" nieco krócej.

niedziela, 11 kwietnia 2010

...

Po raz pierwszy chciałem, żeby Maks obudził nas przed niedzielnym świtem, zanim jeszcze kogut otworzy lewe oko i wyda z siebie zachrypnięty głos.
Obydwaj dali nam pospać i dopiero przed ósmą z podkrążonymi oczami wylądowałem przed telewizorem z dziwną nadzieją, że po 24 godzinach uda się jednak wylądować.

Jest nam przykro.

poniedziałek, 29 marca 2010

Prawybory

W naszym domu obchodzimy się bez prawyborów. A nawet gdyby, to w czasie deszczu i tak tata dostałby większość. Wiadomo, że jeśli jest mokro na dworze, z Maksem wychodzi tata, bo lepiej pływa i w razie czego wskoczy do kałuży na główkę, wyłowi syna, wykręci i suchego doprowadzi do domu.



Ponoć wszystkie dzieci lubią pluskać w bajorkach, nasz syn zatem nie odstaje od średniej światowej. Bywa, że się trochę napije tej wody, bo skacze energicznie i z otwartym dziobem.

Niedziela upłynęła nam spokojnie, jak woda po chodniku. Maks uszanował zmianę czasu i wytrzymał do przyzwoitej pory. W nagrodę ubraliśmy go w przeciwdeszczowe (pardon, cytuję 'deszowe') spodnie i było mnóstwo zabawy, bo w takim ubranku na zjeżdżalni przyspiesza tak mocno, że trzeba rozkładać siatki zabezpieczające 120 metrów dalej, jak na średniej skoczni.

Na podwieczorek przyjechała Natalka (oj będzie Maks wzdychał do niej kiedyś) z Mateuszem (kumpel ze szkolnej ławki za parę lat). Młodzież poskakała, obejrzała parę odcinków 'Tomka' - bo co innego mógłby zaproponować Maks(?) - zjadła ciacho i rozeszła się w zgodzie. Bez prawyborów wiemy, że w ich grupie wiekowej poparcie dla Tomka wynosi 65%, Henio (sapie: 'och i ach') dostaje 20%, a Gabryś (choć szybki jest jak wiatr) zgarnia jedynie 15%.

wtorek, 23 marca 2010

Wieśniak


Pewnie już wspominałem, że w promieniu kilometra od naszego domu można spotkać większość zwierząt domowych. Konie, osły, kuce, kury, kozy, a nawet lama pomieszkują w okolicy. W ciemno możecie zatem przyjąć, że Maks bezbłędnie skojarzy zwierzaka z odgłosem paszczowym. Przy okazji kontaktu ze zwierzętami ćwiczymy z Maksem formułki grzecznościowe i tłumaczymy, że np. taki osioł rycząc hi-o-hi-o – a Maks wtedy w nogi – po prostu mówi uprzejmie ‘Dzień dobry Maksiu!’. Dzięki temu Maks wie, że zawsze trzeba z uśmiechem pozdrawiać wszystkie żywe istoty: Dzień dobry piesku! Dzień dobry koniku! Pa-pa króliku! Do widzenia sąsiedzie!

Pod naszym okiem wyrasta mały, uprzejmy wieśniak, który niestety ma kłopoty z zachowaniem się w ucywilizowanym świecie. W sobotę pojechalismy w komplecie na zakupy i jak na dłoni było widać, kto spędza weekendy w kolorowych centrach hadlowych, a kto patrzy jak mama kozy ugania się za swoim synkiem – cytuję: ‘Maksiem kozą’. Dość powiedzieć, że Maks gotów jest dotknąć wszystkiego, czego nie chcemy kupić, uciekać między regałami, cały czas dumnie paradując z rozłożoną parasolką.

Największy cyrk odprawia przy jedzeniu i choć zamówiliśmy dokładnie to, co chciał (naleśniki z polewą czekoladową i gałką lodów), zamiast w żołądku, wszystko wylądowało na twarzy, rękach, stole, krześle i ścianie. Wstyd za takiego buraka i choć pani na koniec do nas merci, au revoir i jeszcze bonne journée to następnym razem wpadniemy tam po Maksiowej maturze. Chyba, że ustawią nam stolik w pobliskiej myjni samochodowej.

czwartek, 18 marca 2010

Maks' update

"Zatańczymy?" - typowa propozycja spędzenia wieczoru, którą słyszymy od Maksa po kolacji. Skąd się to bierze, nie wiemy. Maks ma oczywiście własną koncepcję tańca i jest to coś pomiędzy studniówkowym polonezem, you can dance i stary niedźwiedź mocno śpi. Stałym elementem zabawy jest wykonywanie ślizgów, które na dywanie, choć bezpieczne, to są raczej awykonalne. Powinienem dodać, że przez zwykłego człowieka, a że Maks takim zupełnie zwykłym człowiekiem nie jest, z gracją trenuje ślizganie.

Nasz syn doskonale pamięta, że koło starego domu był plac zabaw z dużą lokomotywą. Teraz mamy blisko małą lokomotywę. Zastanawiam się, jak długo będzie nazywał dom 'nowym'. Mam nadzieję, że kiedy już przyjadą meble i pozbędziemy sie pudeł, które go tak intrygują, przestanie wspominać o starym domku.

Albo zabawa w jąkanie. We wtorek przyszedł ze żłobka i cokolwiek popopopowiedział, to to to specjalnienienie się ją-ą-ą-ąkał i przykrywał co chwilę buzię jak ryczący indianie. Stawiam orzechy przeciwko fasolce, że podłapał to od jakiegoś super fajnego kolegi i chciał nam zaimponować. Na myśl o szukaniu polskojęzycznego logopedy w rozsądnej odległości poniżej 1000km od domu (gdyby mu to zostało), zadrżałem i przeprowadziłem wychowawczą rozmowę z synem. W środę w domu, kiedy po powrocie ze żłobka włączył swoje trajkotanie, zaczął od małego popisu pt. 'jestem grzecznym synem mojego ukochanego tatusia' i oświadczył, że nie wo-wo-wo-wolno ta-ta-ta-tak mó-ó-ó-wić, tylko TRZEBA MÓWIĆ TAK WŁAŚNIE DOBRZE BARDZO.

PS. Obydwie babcie pewnie zauważyły, że udało nam się go znowu dorwać i obciąć. Znaleźliśmy dobry sposób: Maks dostaje golarkę taty i jest zajęty goleniem taty facjaty, a mama skraca czuprynę młodego. Wszelkie prawa autorskie NIEzastrzeżone.

niedziela, 14 marca 2010

Mój konik


Każdy rodzic wie, że jego dziecko nie jedno ma imię. Nie jesteśmy tu wyjątkiem i trochę mu słodzimy słonko moje, misiu itp. Z kolei Maks nie byłby sobą, gdyby się nie odwdzięczył i nie komplementował przytulając się do mamy czy taty: mój słonik albo mój konik.
Po kilkudniowej nieobecności w domu oczekiwałem dziś rano misiów, koników, żabek i tym podobnych czułych określeń pod swoim adresem. Nic z tego - wydawało mi się przez moment - kiedy za skarby nie chciał opisać swojego przywiązania do ojca za pomoca któregoś z powyższych określeń. Na szczęście po chwili się zreflektował i ... no po prostu przeszedł samego siebie zwracając się do mnie: MÓJ PLAC ZABAW.

poniedziałek, 8 marca 2010

Kto ma zieloną kurtkę

Każdy łikent niesie ze sobą straty. Czasem materialne, na które nie zwracamy na razie uwagi - dopóki nie brakuje naczyń, a lampy są poza zasięgiem kończyn Maksa, czasem te gorsze – tzw. obrażenia cielesne. Te trafiają się wyłącznie Maksowi, bo ani mama, ani tata nie biegają po domu z prędkością bolidu Kubicy, nie skaczą ze schodów, nie brykają przy stole i zawsze patrzą pod nogi, zwłaszcza tam, gdzie zaczyna się dywan.


Tym razem ucierpiała dolna warga i nos, z których jednocześnie poszła krew przy zabawie samochodzikiem na kolanach – nie pytajcie, jak to możliwe, bo nie widziałem.

Kiedy kwadrans później udało się zapomnieć o wypadku (zasługa jajka niespodzianki) i wychodziliśmy na spacer, odbyliśmy tę oto dziwną rozmowę:

- Przyjdź do mnie i ubieramy się – zaczynam. – Ale masz ładną kurtkę…
- Taaa – potwierdza. – Maksio ma ładną kurtkę. A tata też ma ładną kurtkę.
- Dziękuję synku. Tu masz swój zielony szalik. Pasuje do kurtki. Też jest zielona.
- Taaa. A taty kurtka nie jest zielona – stwierdza mały człowiek.
- Zgadza się. Twoja kurtka jest zielona, a moja nie.
- Nie! MOJA kurtka jest zielona – uściśla Maks.
- Tak. Twoja jest zielona, a moja nie jest.
- Nie, twoja NIE JEST zielona!!!! – tu Maks robi się czerwony – To MOJA kurtka jest zielona, a twoja nie jest zielona.
- Maks, przecież mówię to, że TWOJA jest zielona, a moja nie.
- NIEEEEEE! To Maksio ma zieloną kurtkę. Tata nie!
- No właśnie. Twoja jest zielona, moja nie.
- NIEEEEEE! Buuuuu, to moja jest zielona, buuuuu...

Pojawia się chór grecki pod postacią mamy, który kończy przedstawienie: - wyjdziesz z nim dzisiaj na ten spacer?

wtorek, 2 marca 2010

(***) czyli Wujek Chemik na cenzurowanym

Niektórzy mawiają, że dowcip osiąga długą brodę po tygodniu.
Generalnie Maks ceni sobie np. brodę dziadka ("dziadek Tesiek ma dłuuuuugom blodę"), ale żeby nie zabrodzić, ściągamy dowcip wujka Chemika do podziemia.

tataimaks


***

niedziela, 28 lutego 2010

Ajfinkamgonabised

Jest taka chwila na sam koniec dnia, kiedy Maks w piżamie myje zęby i dobrze wie, że już za chwileczkę, już za momencik, nocny sen zacznie się kręcić. Oczywiście, jak większość czynności, które wykonuje, robi to niechlujnie, ale od czego jest tata, który łapie za szczoteczkę i poprawia.

Ale, ale - to nie takie proste, jak byście myśleli - o czym wiedzą posiadacze małych potworów. Z Maksem mamy jednak układ: pozwala umyć sobie zęby pod warunkiem zaśpiewania jednej lub dwóch zwrotek Ticket to Ride. Nie pamiętam, dlaczego padło na tę piosenkę, wiem, że zastąpiła tę z repertuaru dla przedszkolaka Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda. Dla mnie bomba, bo ten nieśmiertelny kawałek (z 65. roku) jest bardzo przyjemny dla ucha i świetnie brzmi w łazience.

Co ja będę się rozpisywał, sami posłuchajcie oryginału: http://www.youtube.com/watch?v=uyybF0-Em3o&feature=related

Oczywiście Maks nie zna tytułu, więc w łazience prosi o I think I'm gonna be sad we właściwej dla niego wersji fonetycznej. Poprawiam go za każdym razem i już jest postęp (patrz tytuł) w stosunku do tego, co wołał na początku.

Najmniej z Ticket to Ride cieszy się mama, bo nie lubi śpiewać tak jak tata, a przy wieczornej toalecie Maks domaga się piosenki niezależnie od obsługiwacza. A co zrobi babcia, jak wpadnie i przyjdzie jej wykąpać Maksa?

czwartek, 25 lutego 2010

"nie ma takiego miasta"


Mamie trafiają się różne pomysły i kiedy się okazało, że tata poleci do Lądka Zdroju, powiedziała, że ona też, no i że Maksa - a jakże - zabieramy. Wiadomo: w grupie weselej.

W sobotę wylądowaliśmy dokładnie na zerowym południku. Czesi, których odwiedziliśmy tego dnia, mieszkają rzut herbacianą torebką (najlepiej Earl Grey) od Greenwich. Bardzo ciekawe miejsce, jak już przestaje padać, można sie potaplać w kałuży, jeśli w dalszym ciągu brakuje komuś wilgoci ,można zawsze wybrać się nad rzekę. Dla mnie bomba. Maks korzystał z wody i kalosze zdarł do skarpetki. Co dzieci widzą w tym chlapaniu?


W niedzielę pożegnaliśmy rudego Daniela i zamieszkaliśmy niedaleko Waterloo. Stąd dwa rzuty herbatką do wielkiego akwarium, w którym mama próbowała jak mogła, ale zrobiła tylko jedno zdjęcie, na którym cokolwiek widać.

Tata służbowo nie zwiedzał, więc wieczorem słuchał relacji Maksa:
- Maksio jechał metrem!
- Maksio jechał autobusem!
- Maksio nie jechał na rowerze...
Najwidoczniej nie każdy dostrzega uroki wielkiego miasta takie jak parki, zabytki, mosty.

Przez kilka dni, Maks absolutnie nie dopuszczał do myśli popołudniowej drzemki i spał tylko wtedy, kiedy wsiadaliśmy do taksówki - może dlatego, że nie chciał płacić...

Najlepsze było jednak w samolocie. W drodze powrotnej, najwidoczniej w skutek nadmiernej wilgoci, pomieszał mu się start z lądowaniem i krzyczał już od kołowania na płycie lotniska 'wylądowaliśmy' - dopóki nie osiągnęliśmy kilku tysięcy metrów nad ziemią i pani nie przytkała go kanapką z serem.