poniedziałek, 29 marca 2010

Prawybory

W naszym domu obchodzimy się bez prawyborów. A nawet gdyby, to w czasie deszczu i tak tata dostałby większość. Wiadomo, że jeśli jest mokro na dworze, z Maksem wychodzi tata, bo lepiej pływa i w razie czego wskoczy do kałuży na główkę, wyłowi syna, wykręci i suchego doprowadzi do domu.



Ponoć wszystkie dzieci lubią pluskać w bajorkach, nasz syn zatem nie odstaje od średniej światowej. Bywa, że się trochę napije tej wody, bo skacze energicznie i z otwartym dziobem.

Niedziela upłynęła nam spokojnie, jak woda po chodniku. Maks uszanował zmianę czasu i wytrzymał do przyzwoitej pory. W nagrodę ubraliśmy go w przeciwdeszczowe (pardon, cytuję 'deszowe') spodnie i było mnóstwo zabawy, bo w takim ubranku na zjeżdżalni przyspiesza tak mocno, że trzeba rozkładać siatki zabezpieczające 120 metrów dalej, jak na średniej skoczni.

Na podwieczorek przyjechała Natalka (oj będzie Maks wzdychał do niej kiedyś) z Mateuszem (kumpel ze szkolnej ławki za parę lat). Młodzież poskakała, obejrzała parę odcinków 'Tomka' - bo co innego mógłby zaproponować Maks(?) - zjadła ciacho i rozeszła się w zgodzie. Bez prawyborów wiemy, że w ich grupie wiekowej poparcie dla Tomka wynosi 65%, Henio (sapie: 'och i ach') dostaje 20%, a Gabryś (choć szybki jest jak wiatr) zgarnia jedynie 15%.

wtorek, 23 marca 2010

Wieśniak


Pewnie już wspominałem, że w promieniu kilometra od naszego domu można spotkać większość zwierząt domowych. Konie, osły, kuce, kury, kozy, a nawet lama pomieszkują w okolicy. W ciemno możecie zatem przyjąć, że Maks bezbłędnie skojarzy zwierzaka z odgłosem paszczowym. Przy okazji kontaktu ze zwierzętami ćwiczymy z Maksem formułki grzecznościowe i tłumaczymy, że np. taki osioł rycząc hi-o-hi-o – a Maks wtedy w nogi – po prostu mówi uprzejmie ‘Dzień dobry Maksiu!’. Dzięki temu Maks wie, że zawsze trzeba z uśmiechem pozdrawiać wszystkie żywe istoty: Dzień dobry piesku! Dzień dobry koniku! Pa-pa króliku! Do widzenia sąsiedzie!

Pod naszym okiem wyrasta mały, uprzejmy wieśniak, który niestety ma kłopoty z zachowaniem się w ucywilizowanym świecie. W sobotę pojechalismy w komplecie na zakupy i jak na dłoni było widać, kto spędza weekendy w kolorowych centrach hadlowych, a kto patrzy jak mama kozy ugania się za swoim synkiem – cytuję: ‘Maksiem kozą’. Dość powiedzieć, że Maks gotów jest dotknąć wszystkiego, czego nie chcemy kupić, uciekać między regałami, cały czas dumnie paradując z rozłożoną parasolką.

Największy cyrk odprawia przy jedzeniu i choć zamówiliśmy dokładnie to, co chciał (naleśniki z polewą czekoladową i gałką lodów), zamiast w żołądku, wszystko wylądowało na twarzy, rękach, stole, krześle i ścianie. Wstyd za takiego buraka i choć pani na koniec do nas merci, au revoir i jeszcze bonne journée to następnym razem wpadniemy tam po Maksiowej maturze. Chyba, że ustawią nam stolik w pobliskiej myjni samochodowej.

czwartek, 18 marca 2010

Maks' update

"Zatańczymy?" - typowa propozycja spędzenia wieczoru, którą słyszymy od Maksa po kolacji. Skąd się to bierze, nie wiemy. Maks ma oczywiście własną koncepcję tańca i jest to coś pomiędzy studniówkowym polonezem, you can dance i stary niedźwiedź mocno śpi. Stałym elementem zabawy jest wykonywanie ślizgów, które na dywanie, choć bezpieczne, to są raczej awykonalne. Powinienem dodać, że przez zwykłego człowieka, a że Maks takim zupełnie zwykłym człowiekiem nie jest, z gracją trenuje ślizganie.

Nasz syn doskonale pamięta, że koło starego domu był plac zabaw z dużą lokomotywą. Teraz mamy blisko małą lokomotywę. Zastanawiam się, jak długo będzie nazywał dom 'nowym'. Mam nadzieję, że kiedy już przyjadą meble i pozbędziemy sie pudeł, które go tak intrygują, przestanie wspominać o starym domku.

Albo zabawa w jąkanie. We wtorek przyszedł ze żłobka i cokolwiek popopopowiedział, to to to specjalnienienie się ją-ą-ą-ąkał i przykrywał co chwilę buzię jak ryczący indianie. Stawiam orzechy przeciwko fasolce, że podłapał to od jakiegoś super fajnego kolegi i chciał nam zaimponować. Na myśl o szukaniu polskojęzycznego logopedy w rozsądnej odległości poniżej 1000km od domu (gdyby mu to zostało), zadrżałem i przeprowadziłem wychowawczą rozmowę z synem. W środę w domu, kiedy po powrocie ze żłobka włączył swoje trajkotanie, zaczął od małego popisu pt. 'jestem grzecznym synem mojego ukochanego tatusia' i oświadczył, że nie wo-wo-wo-wolno ta-ta-ta-tak mó-ó-ó-wić, tylko TRZEBA MÓWIĆ TAK WŁAŚNIE DOBRZE BARDZO.

PS. Obydwie babcie pewnie zauważyły, że udało nam się go znowu dorwać i obciąć. Znaleźliśmy dobry sposób: Maks dostaje golarkę taty i jest zajęty goleniem taty facjaty, a mama skraca czuprynę młodego. Wszelkie prawa autorskie NIEzastrzeżone.

niedziela, 14 marca 2010

Mój konik


Każdy rodzic wie, że jego dziecko nie jedno ma imię. Nie jesteśmy tu wyjątkiem i trochę mu słodzimy słonko moje, misiu itp. Z kolei Maks nie byłby sobą, gdyby się nie odwdzięczył i nie komplementował przytulając się do mamy czy taty: mój słonik albo mój konik.
Po kilkudniowej nieobecności w domu oczekiwałem dziś rano misiów, koników, żabek i tym podobnych czułych określeń pod swoim adresem. Nic z tego - wydawało mi się przez moment - kiedy za skarby nie chciał opisać swojego przywiązania do ojca za pomoca któregoś z powyższych określeń. Na szczęście po chwili się zreflektował i ... no po prostu przeszedł samego siebie zwracając się do mnie: MÓJ PLAC ZABAW.

poniedziałek, 8 marca 2010

Kto ma zieloną kurtkę

Każdy łikent niesie ze sobą straty. Czasem materialne, na które nie zwracamy na razie uwagi - dopóki nie brakuje naczyń, a lampy są poza zasięgiem kończyn Maksa, czasem te gorsze – tzw. obrażenia cielesne. Te trafiają się wyłącznie Maksowi, bo ani mama, ani tata nie biegają po domu z prędkością bolidu Kubicy, nie skaczą ze schodów, nie brykają przy stole i zawsze patrzą pod nogi, zwłaszcza tam, gdzie zaczyna się dywan.


Tym razem ucierpiała dolna warga i nos, z których jednocześnie poszła krew przy zabawie samochodzikiem na kolanach – nie pytajcie, jak to możliwe, bo nie widziałem.

Kiedy kwadrans później udało się zapomnieć o wypadku (zasługa jajka niespodzianki) i wychodziliśmy na spacer, odbyliśmy tę oto dziwną rozmowę:

- Przyjdź do mnie i ubieramy się – zaczynam. – Ale masz ładną kurtkę…
- Taaa – potwierdza. – Maksio ma ładną kurtkę. A tata też ma ładną kurtkę.
- Dziękuję synku. Tu masz swój zielony szalik. Pasuje do kurtki. Też jest zielona.
- Taaa. A taty kurtka nie jest zielona – stwierdza mały człowiek.
- Zgadza się. Twoja kurtka jest zielona, a moja nie.
- Nie! MOJA kurtka jest zielona – uściśla Maks.
- Tak. Twoja jest zielona, a moja nie jest.
- Nie, twoja NIE JEST zielona!!!! – tu Maks robi się czerwony – To MOJA kurtka jest zielona, a twoja nie jest zielona.
- Maks, przecież mówię to, że TWOJA jest zielona, a moja nie.
- NIEEEEEE! To Maksio ma zieloną kurtkę. Tata nie!
- No właśnie. Twoja jest zielona, moja nie.
- NIEEEEEE! Buuuuu, to moja jest zielona, buuuuu...

Pojawia się chór grecki pod postacią mamy, który kończy przedstawienie: - wyjdziesz z nim dzisiaj na ten spacer?

wtorek, 2 marca 2010

(***) czyli Wujek Chemik na cenzurowanym

Niektórzy mawiają, że dowcip osiąga długą brodę po tygodniu.
Generalnie Maks ceni sobie np. brodę dziadka ("dziadek Tesiek ma dłuuuuugom blodę"), ale żeby nie zabrodzić, ściągamy dowcip wujka Chemika do podziemia.

tataimaks


***