czwartek, 31 stycznia 2008

My sterej panserni


Nasz syn lubi muzykę. Nie ma dnia, żebyśmy razem nie śpiewali. Na razie repertuar nie ma dla niego znaczenia. Maks akceptuje Sinatrę, Niemena, Rolling Stones, no i oczywiście Beatlesów. Nie ważne jaka piosenka, ważne żeby było nisko, basowo. Dlatego najżywiej reaguje na Gąsowskiego „Gdzie się podziały tamte prywatki”, którą śpiewam jak wieloryb, zwłaszcza w tej części, gdzie jest „bom-bom-bom-bom, bom-bom”. Szeroki i bezzębny uśmiech Maksa wynagradza mi wszystkie wygłupy. Być może dzięki piosenkom zaczyna coraz więcej mówić, choć jego ba-ba jest z pewnością wynikiem ostatniej wizyty teściowej.

Całkiem niedawno inna piosenka pojawiła się na Maks-liście i ma duże szanse na pierwsze miejsce. Dwa razy w tygodniu telewizja nadaje serial o Rudym 102. Choć osobiście wolę Klossa, bo sam potrafił wygrać wojnę, a pancerni potrzebowali do tego czołgu i psa, to film oglądamy z przyjemnością, ze względu na nieśmiertelną piosenkę. Sadzam go wtedy na moich kolanach i potrząsam nieco symulując jazdę czołgiem. Ale zabawa!

Kiedy miałem cztery lata, rodzice nagrali ją w moim wykonaniu (kto nie miał w domu grundiga w kształcie encyklopedi?). Ponieważ działo się to zanim poznałem logopedę w naszym przedszkolu - dzięki któremu recytowałem przed lustrem: SZafa, Żyrafa, koSZula - do dziś na taśmie wyraźnie słychać: do domu wrósimy, w piesu napalimy...

wtorek, 29 stycznia 2008

Wujek dobra rada


Mężczyźni dzielą się na tych, którzy chcą lub nie chcą mieć sześciopaka. Ci, którzy chcą, dzielą się na tych myślących o 6 puszkach i tych, którzy chcieliby od pasa w górę wyglądać jak David B. Są i tacy, którzy chcieliby trzy sześciopaki: dwa w lodówce i jeden na brzuchu. Jeśli chodzi o Maksa, to na razie nie chce żadnego. Najważniejsze, żeby kaszka była słodka, herbatka nie za gorąca a pielucha czysta i sucha, bo tylko w taką lubi robić kupę.

Zachęcony tytułem „Brzuch jak ABS w 6 tygodni” kupiłem czasopismo, które na okładce prezentuje zawsze podobnie wyrzeźbionych facetów z talią osy. Minęło 6 tygodni, a ABS mam wciąż tylko w samochodzie. Ale trzymam dalej pisemko, a nuż za kolejne 6 tygodni coś się zmieni. Przy okazji wykorzystuję je do zabawy z Maksem, który jest zafascynowany szelestem papieru i kolorowymi zdjęciami. Są samochody, modne gadżety, parę zdjęć ładnych kobiet. Słowem dla każdego coś miłego.
Czytam mu zawsze parę tekstów i skręca się ze śmiechu przy stronach z listami do redakcji. Czytelnicy doradzają sobie, jak wyprasować koszulę bez użycia żelazka, jak obrać cebulę bez płaczu albo pozbyć się muszek owocówek. Maks robi wielkie oczy, kiedy czytam głośno list o smarowaniu parafiną zamków błyskawicznych albo ten, który radzi jak odklejać z prezentów naklejki z ceną nie niszcząc opakowania. Ponoć wystarczy posmarować tłustym kremem i odczekać parę minut. Śladu nie będzie... może poza tłustą plamą.

niedziela, 27 stycznia 2008

Mata


Maks lubi się bawić na podłodze. Leży na macie edukacyjnej, rozmawia z kotem zawieszonym nad głową i łapie go za ogon. Ogon się kurczy z dnia na dzień, bo Maks go pakuje do buzi i miętosi dziąsłami. Nie wiem, czego się uczy na tej macie, ale możliwe że jakąś wiedzę przyswaja. Na pewno trochę jej oddaje... Pisałem już wcześniej, że przy zabawie na brzuszku lubi zwymiotować od czasu do czasu.
Jeszcze nie raczkuje, ale sobie tylko znanym sposobem potrafi się przemieszczać do tyłu z prędkością 6cm na minutę. Dlatego, co kwadrans trzeba go na nowo wrzucać na matę, bo inaczej zjadłby nam dywan, a ponieważ nie jest perski tylko z conforamy za stówę, to mógłby mu zaszkodzić. Wiem, że za parę miesięcy matę rzuci w kąt, kiedy już zacznie chodzić i odkryje lepsze zabawy. A to walnie łyżką w telewizor, zrzuci kubki ze stołu, a to przytrzaśnie sobie palce w drzwiach. Ale na razie wystarcza mu zarzygana mata.
Przyzwyczajamy Maksa od małego, że trzeba ponosić konsekwencje własnego, nieprzemyślanego zachowania. Nasza pralka ma przynajmniej 4 programy do mat edukacyjnych, ale jej nie pierzemy, bo Maks musi zrozumieć jakie są skutki złego prowadzenia się. Myślę, że niebawem to poskutkuje. A jeśli nie? Jest plan B. Będę kładł go na jakiejś gazecie. W dzisiejszych czasach, co druga ma encyklopedię w częściach. To dopiero będzie edukacja.

piątek, 25 stycznia 2008

Recycling



‘Wystawiłeś śmieci?’ obudziło mnie pytanie mamy Maksa, któremu towarzyszyły hałas śmieciarki za oknem i ciche pochrapywanie naszego syna. ‘A jaki mamy dzień?’.

Mieszkańcy naszej gminy dostają co roku kalendarz wywózki śmieci, bo kto by tyle spamiętał. Co piątek zwykłe śmieci. Co drugi czwartek niebieskie worki ze ‘zwykłym’ plastikiem i metalem. Papier - co czwartą środę, a tzw. odpady ogrodowe i kompost - zimą co trzeci poniedziałek, od wiosny co tydzień. Jeśli w tygodniu był dzień świąteczny – wszystko przesunie się o dzień. Prawda, że to proste? Do tego odpady toksyczne (farba, rozpuszczalnik itp.) raz na kwartał, tak jak złom, stare meble i lampy. Stare ubrania dwa razy w roku. Oprócz tego zbieramy szkło, które sam zawożę razem z plastikiem ‘nienormalnym’ czyli workami foliowymi, reklamówkami i opakowaniami po jogurtach. Oczywiście worki oddzielnie, jogurty oddzielnie. Do tego w tym tygodniu dochodzi stary chleb, który zwykle żuję na śniadanie, ale na czas wizyty teściowej wycofałem z jadłospisu – do niedzieli będziemy jedli croissanty.

Od samego początku próbujemy zaszczepić w Maksiu dobre nawyki, m.in. segregację śmieci. Codziennie po każdym posiłku opisuję mu cierpliwie tonem Krystyny Czubównej opowiadającej o rozmnażaniu tygrysów, dlaczego pokrywka ze słoika ląduje gdzie indziej niż opakowanie po jogurcie i skórka z banana. Przyjmuje to ze zrozumieniem machając szybciej rączkami i ciesząc się głośno, kiedy tata trzaska klapą kolejnego kosza.

Najgorzej, że czasem nie do końca jestem pewny, co trzymam w ręku. Np. gdzie trzeba wyrzucić styropian? Od jakiegoś czasu unikam picia herbaty. No bo: torebkę zwyczajowo rozrywam na części, wyparzoną herbatę do kompostu, samą torebkę suszę i do papieru, a małą zszywkę do metalu. Ale co z tym sznureczkiem?

środa, 23 stycznia 2008

Gość w dom


Dziś przylatuje teściowa. I w sumie taki wpis by wystarczył, ale parę linijek jestem winien Maksowi.

Obydwaj się cieszymy, każdy na swój sposób. Maks, który radość ma wypisaną na twarzy, bo babcia pobawi się z nim w ‘kosi, kosi łapki’ i pośpiewa inne piosenki niż tata. Ja, bo będę mógł wyskoczyć do pobliskiej knajpy i poznać paru miejscowych kolegów. Teściowa też się pewnie cieszy, ale nie znam jej motywów.

Oczywiście Maks trzyma sztamę ze mną, więc babcia nie stanowi zagrożenia dla naszej przyjaźni. W końcu to ja mu podaję kaszkę codziennie. Poza tym tylko ja wiem, że tak naprawdę jego ulubioną zabawą jest ‘idzie rak nieborak’. I nie przeszkadza mu nawet, że ostatnio uszczypnąłem go za mocno w policzek. Bez wahania przyjął moje zapewnienie, że kiedy pójdzie na studia i zapuści brodę, to nie będzie ani śladu.

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Garaż


Od przeprowadzki minęło 2 i pół miesiąca, a do garażu ciągle nie da się wjechać. To znaczy da się, ale nie więcej jak przednimi kołami i to przy minimum 40km/h. Musiałbym mieć spychacza, którym sprasowałbym to, co w garażu zalega. Parę lat temu byłem na super nowoczesnym wysypisku śmieci w Toruniu, gdzie wykorzystuje się gaz wydzielany przez zwały śmieci do produkcji prądu w mini elektrowni. Widziałem tam wielką prasę, która wagon butelek plastikowych sprasowywała do rozmiarów pudła na odkurzacz. Coś takiego się później rżnie na wióry, przetapia i produkuje np. skrzynki na piwo. Oto, jak można pomagać browarom pijąc wodę mineralną.

Ze spychaczem czy bez postawiłem uporządkować garaż. Teściowa przyjedzie za parę dni z gospodarską wizytą to wypada pokazać się z dobrej strony. Nie sposób opisać wszystkich gratów, jakie gromadzimy, zwłaszcza tych, których nie potrzebujemy. Któż z nas tego nie robi? Ponoć na całym świecie jest tyle złomu, że gdyby go wykorzystać, nie byłoby potrzeby wydobywania rudy żelaza przez kilka pokoleń.

No i prawie że wziąłem się do sprzątania, kiedy gaworzący od rana Maks uprzytomnił mi, że już za parę lat będzie mógł w garażu palić swoje pierwsze papierosy i wspinać się po półkach aż po sufit, gdzie uwiesi się na mechanizmie elektrycznie otwieranych drzwi garażowych. Kiedy już poparzy sobie palce usiłując odkręcić żarówkę, zeskoczy skręcając sobie nogę w kostce, jak jego tata mając 6 lat. Zanim pojedziemy do lekarza, zdąży sprawdzić czy czerwone wino, które trzymamy w garażu, jest na pewno czerwone.

Jako troskliwy ojciec postanowiłem zawczasu działać. Zamknąłem drzwi do domu na klucz zostawiając go w zamku od strony garażu i zasłoniłem szafą. Pilotem zamknąłem wjazd i szybko wrzuciłem go do środka, a przed garażem zaparkowałem samochód, z którego wyciągnąłem akumulator i ściągnąłem wszystkie koła.
Na wiosnę zaczynam budowę mini elektrowni w ogródku. W końcu czego jak czego, ale gazu będę miał pod dostatkiem.

piątek, 18 stycznia 2008

Wyjście z podziemia


Po dwóch tygodniach pobytu w domu, wychodzimy na światło dzienne. Do teraz nawet mama nie wiedziała, co wypisujemy z Maksem. Przy okazji dowiedziała się, co tak naprawdę robimy przez cały dzień.

Nie zniechęcamy do komentowania blogu.

czwartek, 17 stycznia 2008

Powiedz Aaaa


W swojej diecie Maks ma na razie 2 posiłki podawane łyżeczką. Naturalnie potrzebny jest jeszcze śliniak, bo nie chcemy go przebierać co parę godzin. Maks dość szybko polubił te posiłki, zwłaszcza kaszkę z deserem – bo jest słodka i zjada tyle, ile się mu poda. Problem w tym, że głową kręci naokoło i zaciska usta dokładnie wtedy, kiedy zbliża się łyżka. Dobrze, jeśli dodatkowo nie zasłania sie śliniakiem. Próbowałem obracać głowę, ale wraca. Rozchylanie ust łyżeczką też się nie sprawdza, bo połowa jedzenia spada. Nie zawsze pomaga program artystyczny (skoczna piosenka, przebranie się w clowna, opowiadanie o sukcesach przedskoczka Roberta Mateji). Poza tym, myślę, że należy się wystrzegać tego typu stymulacji, ponieważ z czasem dziecko domaga się coraz bardziej wyrafinowanych występów. Mój dziadek zwykł mawiać, że to się może skończyć machaniem ... przez tatusia, dlatego występy artystyczne – raczej nie.

Co robić, zapyta mniej doświadczony tata? Odpowiadam: zwróć się do dziecka z prośbą „Otwórz szeroko buzię, powiedz Aaaa”, przy czym warto to pokazać maluchowi i otworzyć własną buzię jak u dentysty. Korzyści są dla obu stron: dziecko je i ma zabawę, rodzic gimnastykuje narząd mowy. Podczas jednego posiłku Maksa otwieram buzię sto i więcej razy. Dochodzi do tego, że kiedy obserwuję dorosłe osoby spożywające posiłek, otwieram szeroko buzię, kiedy zbliżają widelec lub łyżkę do swoich ust. Coraz bardziej obawiam się wyjścia do restauracji...

poniedziałek, 14 stycznia 2008

Zakupy jak sport



Dziś pojechałem sam z Maksem do sklepu sportowego po kurtkę do biegania. Wyszliśmy z domu przed 11-tą, tak żeby Maks odwalił swoją drzemkę w samochodzie. Udało się, jak wjeżdżałem na autostradę, już spał. Wyciągnąłem go pod sklepem w foteliku i na wózek. „Decyduj szybko, nie przymierzaj, nie szukaj innego koloru.” – powtarzałem sobie w myślach.

Zanim znalazłem kurtkę, Maks otworzył oczy. Po chwili okazało się, że jest w wyśmienitym humorze. Z zaciekawieniem oglądał buty do biegania, rakiety tenisowe i narty. Postanowiłem wykorzystać tę sposobność i zrobić zakupy na cały rok. Kupiłem 3 kije narciarskie (kup dwa, trzeci gratis), 2 pary rękawic (na rano i wieczór), nartosanki (dla Maksa za kilka lat), gogle, 2 piłki do siatkówki razem z siatką, którą przyczepimy do okna w kuchni, a drugi koniec do sofy w dużym pokoju. Do tego 4 stroje kąpielowe, w tym jeden dwuczęściowy, nowe okularki do pływania, choć stare są całkiem dobre. Na koniec rolki o 2 numery za duże, ale w super cenie i skakankę, bo niedawno obejrzałem Rocky II. Przy samej kasie zrezygnowałem z ciężarków, bo Maks waży teraz ponad 8.5kg, a jego pielucha nad ranem przynajmniej ze 3 kilogramy.

Wróciliśmy do domu w sam raz na kaszkę, po której zacząłem rozpakowywać samochód, aż przyszedł wieczór. Na sport trzeba naprawdę dużo czasu...

czwartek, 10 stycznia 2008

Najważniejsze jest planowanie


Nie jest łatwo. Myli się ten, kto twierdzi, że zajmowanie się dzieckiem to piece of cake. Po kilku dniach wyrobiłem sobie już opinię. A przede mną jeszcze dobre osiem tygodni. Aby zapanować nad żywiołem (Maks w rękach taty) postanowiłem działać metodycznie. Zaplanowac każdy krok w ciągu dnia.
I tak zgodnie z planem powininem wstawać przed 7 rano, zanim Maks się obudzi na dobre. Oczywiście nie wstaję, bo kto zdrowy na umyśle wstawałby wcześnie podczas urlopu.Czas pomiędzy śniadaniem a poranną drzemką Maksa (tata nie śpi, tata czuwa) z założenia spędzamy osobno. On ma za zadanie bezpiecznie się bawić, ja sprawdzam, czy postępuje wg naszych reguł – nie rzygamy mleczkiem leżąc na brzuchu, jeśli dojdzie do rzygania, nie leżymy twarzą w mleczku, jeśli już leżymy twarzą w mleczku - nie awanturujemy się. Tata musi nastawić pranie, wyparzyć butelki i smoczki, sprawdzić e-maile, obejrzeć przez chwilę TVN24, wypić kawę i wymyć zęby. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o planowanie, bo zimną kawę dopijam podczas wyparzania, a pranie nastawiam jeszcze dogryzając kromkę ze śniadania. Zęby myję po północy na zapas, żeby rano już nie zawracać sobie głowy zbędnymi czynnościami. O sprawdzeniu skrzynki pocztowej nie ma mowy, bo Maks domaga się towarzystwa. Zresztą to nie problem, bo większość mojej poczty to spam oferujący Rolexy po 5 dolców lub chirurgiczne przedłużanie jednej części ciała.
Zbliża się 11, to pora drzemki. Maks cholernie nie lubi zasypiania i bywa, że protestuje. Na szczęście protestów porannych nie słyszę, bo w tym czasie biorę prysznic. Błoga cisza po wyjściu z łazienki trwa około kwadrans. Czujnie przygotowuję składniki do produkcji kaszki, przegotowuję wodę mineralną, szukam śliniaka i jeszcze z mokrą głową wyczekuję sygnału ze strony głodnego. Nie wiem, jak można jeść kaszkę, ale najwidoczniej można. Trzeba ją tylko dobrze przygotować. Niestety, moje szczegółowe planowanie nie zawiera informacji, że 3 łyżki kaszki miały być stołowe a nie od herbaty. Poza tym, kto by rozróżnił opakowanie kaszki kukurydzianej od bananowej. Maks juz po kilku łyżeczkach odmawia współpracy, robi podkówkę i zaczyna buczeć. Głaszczę go po głowie jedną ręka, drugą sięgam po kolejną butelkę i zaczynam przygotowywać właściwą kaszkę. Miałem w planie oddanie Maksa mamie do pracy i wyskok na basen, ale teraz już za późno. Potem chwila zabawy razem, bo jak go gdzieś zostawię, to zaraz się obróci na brzuch i rzyganko pewne. Robię się głodny. Co można przygotować w 5 minut? Zaczynam coraz poważniej myśleć o robieniu podwójnej porcji kaszki...
Popołudnie to najważniejsza część dnia. Spacer. To najdłuższa chwila ciszy i samo zdrowie dla Maksa, bo mieszkamy przy lesie. Podczas spaceru mogę poczytać gazetę. Jeśli nie pada, a pada zawsze, więc cały plan znowu na nic... Powrót zawsze cichaczem, bo a nuż pośpi jeszcze w wózku w przedsionku, a ja na chwilę do internetu. A jak nie pośpi... Pora zupki, tu sprawa jest prosta. Zawartość słoika powinna być pomarańczowa. Smakuje mu marchewka, dynia z różnymi warzywami. Ale to co zielone nie. Właściwe planowanie pozwala zabezpieczyć odpowiednią ilość zupek w pomarańczowych kolorze. Gorzej, jeśli w porze karmienia okazuje się, że zostały tylko szpinaki i brokuły. Nie ryzykuję mieszania z chili, choć kolor by mu sie spodobał. Mam nauczkę. Następnym razem kupię kontener marchewki.
Jeszcze 2 godziny i przyjdzie mama, która mnie zwolni. Jakoś to przetrzymamy z Maksem. Zanim przyjdzie, my poczytamy, oczywiście razem, bo Maks jeszcze nie zna liter. Mój plan na najbliższe 2 tygodnie zakłada naukę czytania, tak abym nareszcie miał chwilę dla siebie. W końcu najważniejsze jest planowanie.

piątek, 4 stycznia 2008

Dzień drugi, czyli początek

Zupełnie przypadkowo odkryłem dziś, że mamy internet. Ciągle czekamy na przyłączenie po przeprowadzce, ale sąsiedzi mają wi-fi i oby go w dalszym ciągu nie zabezpieczali. To mój drugi dzień na urlopie wychowawczym z prawie 6-cio miesięcznym Maksem. Mama wróciła do pracy i teraz w domu rządzą chłopaki. Tata i Maks. Tata postanowił prowadzić bloga, a Maks nie protestuje. Zgrany ten duet. Tata i Maks.