niedziela, 28 lutego 2010

Ajfinkamgonabised

Jest taka chwila na sam koniec dnia, kiedy Maks w piżamie myje zęby i dobrze wie, że już za chwileczkę, już za momencik, nocny sen zacznie się kręcić. Oczywiście, jak większość czynności, które wykonuje, robi to niechlujnie, ale od czego jest tata, który łapie za szczoteczkę i poprawia.

Ale, ale - to nie takie proste, jak byście myśleli - o czym wiedzą posiadacze małych potworów. Z Maksem mamy jednak układ: pozwala umyć sobie zęby pod warunkiem zaśpiewania jednej lub dwóch zwrotek Ticket to Ride. Nie pamiętam, dlaczego padło na tę piosenkę, wiem, że zastąpiła tę z repertuaru dla przedszkolaka Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda. Dla mnie bomba, bo ten nieśmiertelny kawałek (z 65. roku) jest bardzo przyjemny dla ucha i świetnie brzmi w łazience.

Co ja będę się rozpisywał, sami posłuchajcie oryginału: http://www.youtube.com/watch?v=uyybF0-Em3o&feature=related

Oczywiście Maks nie zna tytułu, więc w łazience prosi o I think I'm gonna be sad we właściwej dla niego wersji fonetycznej. Poprawiam go za każdym razem i już jest postęp (patrz tytuł) w stosunku do tego, co wołał na początku.

Najmniej z Ticket to Ride cieszy się mama, bo nie lubi śpiewać tak jak tata, a przy wieczornej toalecie Maks domaga się piosenki niezależnie od obsługiwacza. A co zrobi babcia, jak wpadnie i przyjdzie jej wykąpać Maksa?

czwartek, 25 lutego 2010

"nie ma takiego miasta"


Mamie trafiają się różne pomysły i kiedy się okazało, że tata poleci do Lądka Zdroju, powiedziała, że ona też, no i że Maksa - a jakże - zabieramy. Wiadomo: w grupie weselej.

W sobotę wylądowaliśmy dokładnie na zerowym południku. Czesi, których odwiedziliśmy tego dnia, mieszkają rzut herbacianą torebką (najlepiej Earl Grey) od Greenwich. Bardzo ciekawe miejsce, jak już przestaje padać, można sie potaplać w kałuży, jeśli w dalszym ciągu brakuje komuś wilgoci ,można zawsze wybrać się nad rzekę. Dla mnie bomba. Maks korzystał z wody i kalosze zdarł do skarpetki. Co dzieci widzą w tym chlapaniu?


W niedzielę pożegnaliśmy rudego Daniela i zamieszkaliśmy niedaleko Waterloo. Stąd dwa rzuty herbatką do wielkiego akwarium, w którym mama próbowała jak mogła, ale zrobiła tylko jedno zdjęcie, na którym cokolwiek widać.

Tata służbowo nie zwiedzał, więc wieczorem słuchał relacji Maksa:
- Maksio jechał metrem!
- Maksio jechał autobusem!
- Maksio nie jechał na rowerze...
Najwidoczniej nie każdy dostrzega uroki wielkiego miasta takie jak parki, zabytki, mosty.

Przez kilka dni, Maks absolutnie nie dopuszczał do myśli popołudniowej drzemki i spał tylko wtedy, kiedy wsiadaliśmy do taksówki - może dlatego, że nie chciał płacić...

Najlepsze było jednak w samolocie. W drodze powrotnej, najwidoczniej w skutek nadmiernej wilgoci, pomieszał mu się start z lądowaniem i krzyczał już od kołowania na płycie lotniska 'wylądowaliśmy' - dopóki nie osiągnęliśmy kilku tysięcy metrów nad ziemią i pani nie przytkała go kanapką z serem.

sobota, 20 lutego 2010

Zima


Zima u nas jest lżejsza o tej, którą widać w polskiej telewizorni. Bywa, że nocny śnieg znika w południe. Nawet bułki w piekarni tak szybko nie wyparowują. Bywa, że biel utrzymuje przez kilka dni i wtedy z Maksem mamy mnóstwo frajdy, zwłaszcza jak taka zima wypadnie w sobotę albo niedzielę. W nieprzemakalnych spodniach Maks na zjeżdżalni rozwija prędkość porównywalną z tą, którą skoczkowie mają przy wyjściu z progu. Śnieg zalegający na niskich murkach musi koniecznie znaleźć się na chodniku. Ten na krzewach strząsamy łopatką, a małe górki śniegu pracowicie odgarniętego przez kierowców zostają automatycznie rozkopane. Oczywiście najwięcej zabawy jest z odgarnianiem śniegu przed domem przez tatę, ale to się rozumie przez samo się.

Mimo przeprowadzki udało nam się szybko znaleźć sanki i z Maksem poszliśmy (kto szedł, to szedł) na spacer pod las, aż do koników. Biedne koniki wystawione na mróz nieśmiało żebrały, a my nie mieliśmy nawet złamanej marchewki.

Kiedy wracaliśmy ze spaceru Maks był nieźle skonfundowany. Księżyc, który obserwowaliśmy na szarym niebie kilkanaście minut wcześniej, wcale nie został tam, skąd wróciliśmy, tylko dalej był przed nami. Jak to się dzieje? Dlaczego, choć widać że wisi na niebie jak niewielka lampa sufitowa, to nie da się go obejść i zobaczyć z drugiej strony? Czy aby na pewno kręci się wokół Ziemi? I co to jest orbita?

Na szczęście na te pytania będę musiał odpowiedzieć dopiero za jakiś czas. Ale wtedy każdy kilometr spaceru będziemy pokonywać z prędkością w najlepszym wypadku 3600 razy mniejszą od tej, z którą pędzi księżyc.

zimowy Maks

środa, 17 lutego 2010

Z gramatyką za pan brat

To było zdaje się jeszcze w styczniu, kiedy Maks wypowiedział swoje pierwsze zdanie złożone: „mama mówiła, że tędy jedziemy do domku”. Łzy wzruszenia pociekły po moich policzkach, na dodatek przypomniałem sobie koniec podstawówki, kiedy nas zamęczali ćwiczeniami typu ‘narysuj wykres zdania podrzędnie złożonego, wynikowego, wielokrotnie złożonego itd.’. Miałem wtedy kilkanaście lat. A teraz proszę, dwuipółlatek chłonie gramatykę jak gąbka wodę, czy student piwo.

To, że chłonie, nie oznacza jeszcze, że mu sprawnie idzie wykorzystywanie nabytej wiedzy. Przykładem zwrot „chcesz bawić klockami?” – w ustach Maksa to ni mniej ni więcej: „Czy mógłbym się pobawić klockami?”. Dla osób postronnych mogłoby to równie dobrze oznaczać zaproszenie do wspólnej zabawy. Z kolei pytanie „chcesz herbatkę?” to dopominanie się młodego o ciepły napój, a nie – jak myślą postronni – propozycja zaparzenia herbaty dla gości.

Wątpliwości definitywnie znikają przy standardowym pytaniu Maksa: „chcesz kupę do nocnika?”.

sobota, 13 lutego 2010

Kogut za barana

Sporo się u nas działo przez ostatni miesiąc. Akcja pod kryptonimem „Nowy domek” weszła w finalną fazę. Pożegnaliśmy stado baranów za oknem, tym razem to my spakowaliśmy walizki, właściwie to tysiąc walizek i przenieśliśmy się około 10km na północ.

Od 1 lutego śpimy pod nowym dachem, jest cieplej, Maks ma swoją łazienkę, a tata co rano słyszy koguta, który mieszka prawie na wyciągnięcie ręki. Na jego (koguta) szczęście to ‘prawie’ wynosi kilkanaście metrów, bo tata by go z pewnością udusił. Maks, człowiek o absolutnym słuchu ma pokój po drugiej stronie, więc generalnie koguta zlewa. Póki na dworze mrozy i okno zamknięte, to i my kogutem aż tak się nie przejmujemy. Ale co będzie latem, kiedy w leniwą sobotę, lub niedzielę zapieje nam sąsiad wprost w otwarte okno o piątej nad ranem?
Dziadek mówi, że wystarczy trutka, ja skłaniam się ku śrutówce. Pomieszkamy, zobaczymy.

Maks i życie na kartonach