czwartek, 20 grudnia 2012

Ruszamy!

Załadowani po dach, a nawet wyżej (mamy 440-litrowy box na dachu) ruszamy w tradycyjną podróż grudniową. Jakby nie liczyć, to już 10-ty [jubileuszowy!] raz. Trudno zliczyć kilometry, że o paliwie albo, niestety, CO2 z rury nie wspomnę. Ale inne środki transportu też trują, a my – zwłaszcza w tym roku – ekologicznie jeździmy przecież w czwórkę.

Oczywiście najmłodszy i najmniejszy ma największy i najcięższy bagaż. Jak mogliśmy się zmieścić w maluchu 30 lat temu? Do dziś nie wiem.
Ruszamy. Na święta. Nie jakieś tam dzwoneczki, czapeczki i pomponiki. Cały ten komercyjny kredytowo-pożyczkowo-ratalny dramat. Ruszamy na prawdziwe święta. Takie, gdzie słychać prawdziwe kolędy, gdzie karp skwierczy na patelni, a na choince oprócz bombek schowały się czekoladowe cukierki.

Wesołych świąt!
jasełka

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Tzw. Christmas

Z angielska zwane przez ludzi na całym świecie Christmas z dzwoneczkami, czerwoną czapeczką z białym pomponikiem niebezpiecznie się wlały na ulice, w telewizory i odbiorniki (sic!) radiowe. Przez ostatnie przymrozki radiowa aplikacja w telefonie odmawia współpracy i nie pozwala słuchać Trójki. Przerzuciłem się na komercyjne radio przy sniadaniu i nie zawiodłem się. Nieśmiertelny George Michael śpiewa Last Christmas. Ile razy te święta były dla niego ostatnie?


Zgadałem się ze znajomym i wyszło nam, że pewnie z tantiem tylko z tej piosenki George mógłby wieść spokojny żywot gdzieś w cieplutkiej chatce alpejskiej, albo na Seszelach. Ponoć Sting zgarnia 1000$ dziennie za Every Breath You Take (The Police). Pamiętacie film “Był sobie chłopiec” z H.Grantem? No właśnie! Jak Maks podrośnie może uda nam się skomponować jakiś świąteczny hit? Czekajcie na coś w stylu Next Christmas, Black Christmas, Lost Christmas, etc. A my Wam wyślemy kartkę z Seszeli…

niedziela, 16 grudnia 2012

Punkt widzenia

Codziennie slyszymy, ze punkt widzenia zalezy od tego, kto gdzie ma usadowione cztery litery. Nawet szympansy w zoo wiedza, ze to prawda i tylko prawda.
Powiem Wam wiecej: nawet maly Felo wie, ze czasem lepiej widac, a czasem nie.
Pozdrowienia z brzucha taty
F

środa, 12 grudnia 2012

Pare fotek











Biało

Biało to już było, bo zdjęcia są z soboty, kiedy za domem znaleźliśmy ogródek przykryty białą kołderką. Kilka centymetrów słabo ‘klejącego’ się śniegu pozwoliło nam ulepić jedynie małego bałwana.


Ponieważ śniegu u nas zawsze za mało na takie zabawy – bywa, że przez cały styczeń i luty jest szaro-buro bezśniegowo – bardzo możliwe, że to jedyny bałwan w naszym ogródku tej zimy. Chociaż, kto wie… Kalendarzowa zima zaczyna się dopiero w przyszłym tygodniu.

Obaj z Maksem lubimy, jak jest biało – możemy wtedy się do woli obrzucać się śnieżkami. Dziwnym trafem zawsze przegrywam…




piątek, 23 listopada 2012

Home alone

Tytul przewrotny, bo przeciez dziecko samo w domu nie zostaje. Mowa o mlodszym. Mama musiala wyjsc na pol dnia, tata sie urlopowal i mamy namiastke tego, co mnie czeka za pare miesiecy - tacierzynskiego urlopu.
Felek postanawia zrobic niezly marketing pt. Jaki jestem fajny za dnia. Najpierw spi do 10:30, budzi sie tylko dlatego, ze halasuje.
Potem strzela takie miny, ze nie moge sie nie wzruszyc. Jak on szybko rosnie.
Jest nam fajnie. Zaraz podgrzejemy mleko z maminej piersi. Ja sie zadowole czarna kawa...

czwartek, 15 listopada 2012

Nowy kanał informacyjny

Mówi mi Maks, że z Mateuszem mają w przedszkolu zabawę w ‘fakty’. Pytam, co to za zabawa, a on:

- No bawimy się, jak w telewizji, że jest program i podajemy wiadomości różne.
- Jakie na przykład?
- No Mateusz o huraganie mówi. A ja mówię o wydarzeniach prezydenckich i o powodzi.
Chłopcy nadają program, który można by zatytułować – umówmy się – ‘Fikcje’, bo gdzie tradycyjne letnie powodzie a listopad? Wpisując się w ten trend z opóźnieniem zdjęcia z końcówki października:

Mimo wszystko to bardzo pogodny chłopak

W środku dyni sporo można znaleźć

Piękna gęba
PS. Niestety brak doświadczenia sprawił, że dynia szybko zeszła i w przyszłym roku trzeba będzie nową kroić. Ale chyba o to chodzi?

poniedziałek, 12 listopada 2012

Zegar

W którymś momencie, o jakiejś tam godzinie przychodzi małemu człowiekowi taka zwykła, ludzka ochota na to, by zmierzyć się z koncepcją upływającego czasu. Godzina, minuta, sekunda. Pięć po, w pół do, kwadransy i doby. Maks znalazł zegarek na dworze, kiedy było trochę cieplej. Wartość rynkowa w okolicach 20 centów, no może 24, więc nie zgłaszaliśmy znaleziska na komisariacie. Jednak wskazówkowy zegarek nie jest prostym urządzeniem dla małego chłopaka. Nie każda godzina jest oznaczona cyfrą i trudno zauważyć, kiedy jest dwadzieścia siedem po dziewiątej, bo jak już policzysz do 27 na cyferblacie, to wskazówka na 28 przeskoczy, nie?


Dlatego teraz sprawdzamy czas na wyświetlaczu elektronicznym. Mówię mu w piątek wieczorem:
- Pamiętaj, jak się obudzisz rano, nie przychodź do mnie, zanim nie zobaczysz ósemki przed kropeczkami.

Udało się i przyszedł o 8:25 informując mnie o dokładnym czasie. W niedzielę słychać tuptanie o 8:27 i głos:
- Tato, bo już jest ósemka z przodu. A za kropkami 27. Ale jak się obudziłem, to było takie nieprawdziwe 25, potem 23, 24, 25 – takie prawdziwe, nie takie jak przed 23, a potem 26 i 27 i przyszedłem.

Opłaca się wyjaśnić młodemu, co widać na zegarze, bo zupełnie niedawno wpadł do nas koło w pół do czwartej:
- O co chodzi?

- Bo chciałem wiedzieć, która jest godzina?

- W pół do czwartej, rany boskie. 3:30 Chryste. Środek nocy chłopie.

- Ale to ja już mogę wstawać?

- Nie, o tej porze wszyscy śpią.

- Nawet policjanci?

człowiek bez zegarka

sobota, 3 listopada 2012

Pierwszy usmiech

Pozostawiamy bez komentarza.

czwartek, 18 października 2012

Koko Maroko spoko


Jak mieszkasz na poludniu Europy, to latwiej ci sie dostac na czarny lad niz np. do Paryza. Tak mysle, bo mieszkamy na szerokosci przecinajacej rowniez i Polske.

Ale we wtorek po raz pierwszy postawilem stope na afrykanskiej ziemi, bo z Gibraltaru najblizej jest do Afryki. Zeglowalismy pare godzin i to nic w porownaniu z kierowcami, ktorzy wyjezdzali w niedziele z Gibraltaru, bo regularnie strajkujacy straznicy graniczni spowolnili ruch przy wyjezdzie z ostatniego skrawka Imperium Brytyjskiego do Hiszpanii, tak ze prawie drog tam zabraklo do zawiniecia korka. Ponoc dwa dni wczesniej akcja strajkowa objela wjezdzajacych.

W Maroku bylismy jeden wieczor i noc. I na razie wrazen mi wystarczy na dluzej. Z portu na kolacje (pysznie, pysznie) zabral nas Ahmed. Jak na bezzebnego czleka mowil bardzo wyraznie poprawnym francuskim i angielskim. Do Casablanki byloby za daleko. Pojechalismy do Tetouan. Podrozy nie zapomne do konca zycia, bo to jedyny poza kolacja i Ahmedem folklor, ktory bylo nam dane w Afryce obejrzec (rano znykalismy z powrotem). Postaram sie go w kilku punktach strescic:
- Najlepszym modelem taksowkarskim jest merc 240d z lat 70-80 bo z tylu wejdzie 4 chlopa, a obok kierowcy spokojnie 2 jazde przezyje.
- Pasow sie nie uzywa, bo i tak dla wszystkich nie starczy (po co tworzyc konflikty)
- Swiatla samochodu sluza do pozdrawiania znajomych i na pewno sa zbyteczne w miescie, gdzie nie brakuje latarni (oszczednosc)
- przeskakiwania z pasa na pas mogliby sie od tutejszych kierowcow uczyc mistrzowie F1
- autobus miejski skutecznie zacheca kierowcow aut do wymuszania pierwszenstwa przez auta przed nim, w celu oczyszczenia drogi
- policja na kazdym kroku zdaje sie tylko potwierdzac powyzsze doniesienia.

Wiem, ze to zadna egzotyka w porownaniu do pustyni, piramid, sloni i lew raczy wiedziec kogo tam jeszcze, ale po paru butelkach naprawde dobrego wina marokanskiego, zaczynam coraz bardziej tesknie cytowac klasyke: zagraj to jeszcze raz Ahmed...

PS. Feliks dzis konczy 1 miesiac! Sto lat moj maly chlopie!

poniedziałek, 15 października 2012

Brawo Felix/ks

Gdyby nasz Feliks urodzil sie w tym tygodniu, wszyscy by pytali, czy dostal imie na czesc skoczka Baumgartnera.
Czytalem, ze niektorzy ogladali relacje ze skoku jak te z konca lat 60', kiedy ladowano na ksiezycu. Czy naszemu Feliksowi bedzie dane dokonac czegos wielkiego za kilkadziesiat lat?
Cholera wie, na razie tyle przed nim...
Kiedy go trzymam na rekach i patrze na Maksa, widze, jaka droge przeszedl nasz pierworodny. Ilu rzeczy sie nauczyl, przez ile naturalnych przeszkod, lacznie z przyciaganiem ziemskim, musial przejsc.
Nie moge sie doczekac, kiedy dolaczy do Maksa w tych zabawach/zajeciach "OD lat 3".
Poki co, Feliksie, pamietaj, ze nawet jakbys wyskoczyl na 39km, to i tak Cie bedzie ciagnelo na ziemie.

sobota, 13 października 2012

Na grzyby

W koncu sie pojawily. Razem z Mikolajem i jego tata ruszylismy do lasu. Chlopakom najbardziej podobaly sie purchawki, aly tych na zdjeciu nie mamy, bo wszystkie rozdeptali :)
Idzcie do lasu!

piątek, 12 października 2012

Takie są dzieci

Dobrze wiecie, że naszym sąsiadem jest wredny kogut, który nie daje pospać latem dłużej niż do piątej. Po dwuletniej zaprawie można się do tego przyzwyczaić i po 2-3 przekleństwach, domknięciu okna, zmrużyć oko na kolejne 2 godzinki. To nic w porównaniu z Feliksem, którego nie da się zamknąć za oknem – zwłaszcza jesienią – no bo jak pora karmienia, to pora karmienia – takie są dzieci.

Inny wredny sąsiad to kot, który zagląda czasem do naszego ogródka. Nie żebyśmy mieli myszy, czy co tam on woli, ale trawnik nasz większy jest od kuwety w rozmiarze XL, więc przychodzi i testuje moją cierpliwość i celność, jeśli mam pod ręką jakieś kwaśne jabłko. Raz się mu uda, raz nie. Ale, ale.. to nic w porównaniu z Feliksem, w którego przecież nie rzucamy jabłkami, a i tupnąć nawet nie mogę, jak się za przeproszeniem zesra, no bo jak pora srania, to pora srania – takie są dzieci.


Mam jednak trochę szczęścia, bo choć tradycyjnie mój syn (z Maksem było to samo) jeszcze w szpitalu mnie obsikał, to najgorsze zostawił dla mamy, kiedy sama z nim była w domu. Wykorzystał sprytnie moment uwolnienia z pieluchy i zaskoczył żółtą petardą mamę, która sięgała po pieluchę – całe jej szczęście, że pieluchy wtedy mieliśmy obok przewijaka, a nie jak teraz na półeczce pod… takie są dzieci.

środa, 10 października 2012

Gdzie jest Feliks?

Możecie się zastanawiać, czy aby na pewno przyjęliśmy pod dach małego Feliksa. Nic o nim nie słychać, raz po raz pytają mnie – przesadzam, pytali mnie - ludzie na ulicy – przesadzam, po prostu ludzie – czy Feliks jest w domu czy szpitalu?


Odpowiadam zatem: ponieważ nasza kasa chorych nie pokrywa pobytu dziecka i mamy w szpitalu po upływie kilku dni po porodzie, przy założeniu, że dziecko i mama mają się dobrze, postanowiliśmy z Maksem zaprosić do siebie mamę i Feliksa.

Jest nam dobrze, Feliks nie przeszkadza za bardzo w ciągu dnia, w nocy nieco chrobocze, ale w ludzkiej naturze jest narzekać, a to na lunatyków, a to na myszy, więc i my chrobotaniem, charkaniem i innymi odgłosami przejmować się nie będziemy. Byle nie darł … się.

Na dowód zamieszczamy zdjęcie z pierwszego tygodnia w domu – w tle Maks z okiem pirata i koroną na głowie – doprawdy pogubiłem się, kim miał być? Może to znowu Darth Vader?



niedziela, 23 września 2012

Jesienne jablka

Pomimo wielkiej sympatii dla tworczosci Mieczyslawa Fogga, jesienia (a sprawdzcie w kalendarzu, ze lato sie skonczylo!) wolimy jablka od roz. Co roku na przelomie wrzesnia i pazdziernika jedziemy do wielkiego sadu je zrywac. Zabawa jest przednia, bo mamy taczke, na ktorej siedzi Maks i dosc brawurowo manewrujemy bo jablecznych alejkach w poszukiwaniu najsmaczniejszych jablek. Najczesciej przyjezdzamy w towarzystwie, tym razem tylko tata&maks - Felkowi jablka by i tak nie zasmakowaly...

Zgarnelismy 17kg - za to sie placi. Dodatkowo zjedlismy kilka, tak ze kolacji nie trzeba robic i zatrzymujemy sie na placu zabaw. Maks skacze, zwisa, wspina sie, husta i zjezdza. Mnie po tych jablkach jest troche niedobrze i leze na laweczce. Ptaki cwierkaja, na polu jakas krowa muczy, nie jest w sumie zle.

czwartek, 20 września 2012

Silacz

Ile razy jako maly chlopak napinalem bicepsy, moj tata zwykl je chwalic wyrazeniem "jak piety u bociana".
Niespecjalnie mnie to peszylo, zwlaszcza widzac rozbawienie na jego twarzy. Po latach sam musze sprawdzac bicepsy syna i zamiast do bociana, czesciej je przyrownuje do dzielnego rycerza, komandosa, karateki, strazaka i paru innych sztangistow, triathlonistow.

Najbardziej jednak dziala na wyobraznie Maksa postac ninja. Zwlaszcza odkad dostal po wakacjach (w nagrode za to ze byl grzeczny i dzielny - w koncu ponad 3.5 tygodnia bez rodzicow) klocki lego z takimi malutkimi ninja(ami?). Przez okragly tydzien musialem zawsze przed sniadaniem wysluchac o jego ninjowych snach, a przede wszystkim zdecydowac, ktorym ninja chcialbym byc. Niebieskim - ktory razi pradem, wiec zwie sie rowniez "pradowym", ogniowym - to zdaje sie czerwony, czy zoltym albo diabli wiedza jakim jeszcze. Super zabawa, zapewniam Was.

Kiedy jechalismy dzis do szpitala, powiedzial, ze Julek - kolega z klasy - mial urodziny.
- Zaspiewaliscie mu 'sto lat' - pytam.
- Tak. I wiesz, zlozylem mu super szybkie zyczenia.
- ???
- Powiedzialem je tak szybko, ze jakby ktos mrugnal okiem, to ja juz bym skonczyl, tak szybko, naprawde.
- A czego mu zyczyles?
- Zeby zostal ninja i zdobyl wielki zamek.

Jakos nie mialem odwagi zapytac o kolor...

Feliks

Od wtorkowego popoludnia Maks jest juz starszym bratem.
Tuz przed druga urodzil sie Feliks, chlopina o 54 cm dlugosci, waga polciezka, oczy - jak to u kazdego niemowlecia - niebieskie.
Mama i Feliks i reszta gangu czuja sie dobrze.

poniedziałek, 17 września 2012

Caly ten cyrk

Kto nie pil w ostatnich dniach czeskich trunkow z latwoscia zauwazy, ze ponad 5 lat minelo od naszej wizyty szpitalnej, w czasie ktorej na swiat przyszedl Maks. Z niewyraznych - czas leci - wspomnien taki scenariusz na jutro sie rysuje. Rano ja po sniadaniu, mama bez, jedziemy do szpitala. Tam mierza cisnienie 120 razy, tak zeby wyszlo 120 na 70. Potem rozbieraja mame, choc rownie dobrze ja moglbym to zrobic, ale jak juz personel szpitala ma wyplate, to niech i ma zajecie. Mama dostaje przecudnej urody pizamke, zdjecie w ktorej moznaby bez problemu zamiescic w kobiecej prasie w dowolnej rubryce np. Reportaz 'Na balu celebrytow', albo Porady cioci Ziuty czyli co ubrac, a czego nie na stodniowke, albo dla tych o silnych nerwach 'Przemoc w rodzinie'.
Jak juz sie zwolni stanowisko wydawania potomstwa, jak dotad w szpitalu nie ma samoobslugiwych stanowisk tak popularnych w niektorych sklepach, zaczna mame czarowac. Maja swoje metody na wyciagniecie z niej informacji na temat prawdziwej wagi, po to zeby dawka uspokajacza byla wlasciwa i przypadkiem w trakcie otwierania suwaka nie wybiegla z sali.
Kiedy juz wszystko bedzie gotowe, tzn. sala i mama, odnajda mnie na korytarzu i zapytaja w lokalnym narzeczu, a potem w bardziej zrozumialym jezyku, czy aby na pewno mam wykupiony bilet w pierwszym rzedzie, bo przedstawienie zaraz sie zaczyna. Kiedy pokaze im ostatnio oplacone faktury i wyciag z banku potwierdzajacy wykupienie rocznego zapasu pieluch wpuszcza mnie do srodka zastrzegajac, ze jakbym sie mial zle poczuc, to wylatuje szybko za drzwi (ktos mi pewnie pomoze, bo za drzwiami ciagle bede na terenie szpitala) - bo co jak co, ale to jest teatr jednego aktora.
Potem usiade za parawanem kolo mamy wystraszony bardziej od niej bo bez znieczulenia (przed poludniem nie wypada) i na szczescie nie zdazymy jeszcze zaplanowac najblizszych swiat, jak juz bedzie po wszystkim.
Taaaa...
Wtedy sie zacznie.

niedziela, 16 września 2012

Ostatni spacer

Oczywiście żaden to ostatni nasz spacer, bo takich przed nami, zwłaszcza w najbliższych miesiącach, całkiem sporo. Ale pewnie wczoraj ostatni raz byliśmy w takim składzie. To znaczy właściwie byliśmy w pełnym składzie, ale... nie wszyscy mogli się cieszyć z ostatnich pewnie letnich promieni słonecznych. 
Od wtorku będziemy już wszyscy się w końcu widzieli.
Jeszcze tylko trzeba podjąć finalną decyzję.
Jakie imię?


środa, 12 września 2012

Co u Mario?

Ten wielki na obrazku - to Bauzer. Koleżka w czerwonej czapeczce to oczywiscie Mario, obok niego kolega, którego nie widziałem, ale z opisu wiadomo, że to Luigi. W klatce księżniczka Peach, a może Beach?
Tę ilustrację przygotował wczoraj Maks specjalnie dla mamy, bo ona w ogóle nic nie wie na temat Super Maria, więc muszę jej wszystko pokazać.
Wprowadziliśmy powakacyjne porządki i teraz Maks może grać tylko i wyłącznie w sobotę i niedzielę - i to nie więcej niż do godziny dziennie. Oczywiście jemu to nie wystarcza, bo przy każdej rowerowej wycieczce przerabiam z nim tę jego zabawę: "Zadaj mi pytanie dot. Maria, a ja Ci udzielę wyczerpującej odpowiedzi". Spróbujcie kiedyś przez godzinę zadawać dziecku pytania np. o pieska Reksia. I co?
Boję się czasem, że ten Mario już mu zaszkodził. Wczoraj mówi do mnie tak (Maks nie Mario): Miałem sen. Śniło mi się, że Bauzer zaatakował Maria, Luigiego i Peach. Ale potem oni połączyli się i razem mieli moc dwóch Bauzerów i go w końcu pokonali. I opowiadałem mamie mój sen, ale ona nic nie rozumie.
Faktycznie, mama nic nie rozumie. A to oczywiste, że taki Bauzer ma super moc i pojedyńczo wykończy każdego, nawet mamę.

wtorek, 4 września 2012

Maks podroznik

Jestesmy przed kolacja na placu zabaw.
Maks: ustalilismy z Wiktorem, ze jutro o 7 rano wylatujemy do Afryki.
- Po co? - pytam.
- Zeby zobaczyc jak tam jest.
- i gdzie jeszcze chcecie pojechac?
- Chcemy jeszcze do Polski, do Warszawy.
- Dlaczego?
- A no nie wiem. Ale zeby do Warszawy.
- Do Warszawy po Afryce?
- Nie, najpierw do Warszawy.
- Na tym koniec podrozy?
- Na koniec podrozy wracamy - nie zrozumial mnie do konca - Tylko same dzieci tam jada. Zadnej mamy ani taty. Bo my sami tam bedziemy robic, co chcemy! - trzasnal prawdziwy manifest.
- i na pewno wylatujecie o 7 rano? Bo to wczesnie, zwykle jeszcze spicie.
- Tak, bo my chcemy przyjechac z powrotem po poludniu.
Sprawdze rano, czy aby na pewno zwinal sie z domu. Na wszelki wypadek udalem, ze nie slysze ostatniego zdania: tato, a Meksyk jest duzy?

sobota, 14 lipca 2012

Vader i Andrus

Jesli ktos z Was jeszcze nie sluchal "Mysliwieckiej" Artura Andrusa, to goraco zachecamy do zakupu (zeby bylo jasne - nie mamy z tego zadnej prowizji).
Na wakacjach caly czas towarzyszy nam wytatuowany jelen i Teresa. Odsylam raz jeszcze do plyty, jesli chcecie wiedziec, o co chodzi. Aga, ostatnia piosenka to "Glanki i pacyfki" o skinach i punkowcach-b.fajna, motto przewodnie: najwazniejsza jest rodzina!
Maks dostal czerwony 'laserowy' miecz z gwiezdnych wojen. Mial juz maske Vadera, wiec teraz jest po stronie zla niestety...
Dopytuje mnie, ktory miecz jest mocniejszy: czerwony czy zielony (Luke). Tlumacze przytomnie, ze liczy sie technika, umiejetnosci, spryt - to jest najwazniejsze. A on dodaje:
- No i rodzina!
:)

środa, 11 lipca 2012

Zolwie tempo

Co decyduje o udanych wakacjach? Np. wybor wlasciwego biura podrozy (w naszym przypadku to "mama&tata"), pogoda (w tej chwili suszymy sie po deszczu), a przede wszystkim tempo zdarzen. Powinno sie slimaczyc (zolwic).

Przez caly rok sniadanie jemy w podgrupach (Maks przy stole, ja przy kuchni, a mama podgryzie, jak juz wyjdzie spod prysznica). Na wakacjach mozemy nareszcie zjesc razem. Smakuje niezle. Pod warunkiem, ze Maks obudzi sie o wakacyjnej porze...

Takie zolwie na codzien sie slimacza. Wiem, co mowie, widzielismy wczoraj sporo zolwi. Widzielismy tez 3 z 40 zyjacych na swiecie aligatorow albinosow (bialusienkie). Oczywiscie Maks byl najbardziej zainteresowany sklepikiem przy wyjsciu - chyba kazde muzeum, zoo itp. ma na koncu sklepik z chinszczyzna, zeby wydoic rodzicow do konca. Jedyne, co na chwile odwrocilo jego uwage od sklepu to para zolwi: "O patrzcie! Te zolwie robia WALKE! Uuuu, ten mniejszy przegrywa"



piątek, 6 lipca 2012

Super Mario!

Stało się. Po rocznej przygodzie ze wściekłymi ptaszkami na tablecie – w limitowanej wersji nr 1 „możesz pograć pół godziny do kolacji, ale wtedy nie oglądasz bajek” lub wersji nr 2 „nie ma mowy, bo w weekendy nie gramy w ptaszki, a dziś jest sobota; (..) nie, jutro też nie będziesz grał” odleciały do ciepłych krajów jeszcze przed wakacjami, bo oto zamieszkał w domu super MARIO!!!!!


Odkąd Mateusz dostał to małe coś (konsola?) z grą w super Mario, Maks nie mógł oderwać wzroku, ilekroć jego kumpel pogrywał. Nie było wyjścia i na swoje (nieprawdziwe) urodziny dostał od innych dzieci małego skocznego super Mario w kapeluszu. Tym, którzy nie wiedzą, kto to jest super Mario – polecam mały research w sieci.

Robi się niebezpiecznie w naszym domu, bo odkąd zaczął grać dialog wygląda tak:
- Maks! Kolacja!
- Już idę, tylko skończę ten świat.
- Synu, parówka wystygnie.
- Hrrrr, no zabij się!
- Hej, idziesz w końcu, czy nie?
- Idę do zamku Bauzera!

(nie)prawdziwe urodziny

Każde kilkuletnie dziecko pamięta datę swoich urodzin. Powinno przynajmniej. Jeśli nie docieka, kiedy będą („w końcu”) urodziny, czy lipiec jest po czerwcu, a listopad przed grudniem, to znaczy, że albo ma dopiero roczek i wszystko przed nim (Wami), albo … właściwie to nie ma drugiego albo.



Nie inaczej z Maksem, który datę 10 lipca ma wyrytą w głowie i na temat swoich urodzin raczy nas opowieściami od marca. Przy czym, skubany wie, że obchodzi je 2 razy: nieprawdziwe – to wtedy, gdy wypadnie sobota i będzie można zaprosić innych małych gangsterów i te prawdziwe, kiedy my mu złożymy życzenia. Babcia zdradziła, że niedawno się jej zwierzył i przyznał, że zawsze dostaje prezenty od innych, a rodzice to w sumie mu nic na urodziny nie dają. Czy rzeczywiście sam to zauważył, czy to babcia wypatrzyła, że rodzice wycwanili się – niech rozstrzygnie historia, fakt faktem, że będziemy musieli coś wykombinować – a Maks powiedział, że generalnie czeka na jakiś duży prezent. Może czterotomową encyklopedię? Nie wiem, mam nadzieję, że mama wymyśli – z natury mamy lepiej szukają prezentów.


Tata co najwyżej wymyślić może fontannę w ogródku na przyjęciu urodzinowym.

Sto lat synku!

piątek, 22 czerwca 2012

Jak żyć, czyli Revolver piątego Beatle'a

Oczywiście, że mogliśmy się wcześniej odezwać. Jak powiem, że czekaliśmy, aż wszyscy zapomną, to i tak mi nie uwierzycie. I słusznie, bo od pół roku nawet babcie nie pytają: Dlaczego nie ma bloga. Jak żyć?
Okazji było mnóstwo i pewnie o nich napiszę, wliczając tę, po której wujek Chemik stwierdził: to teraz chyba zaczniesz znowu pisać. Jeśli nie straciliście nadziei, to miło.Na początek rys historyczny: dawno temu żyło sobie czterech muzykantów, którzy szarpiąc po strunach i waląc w bębny zapisali się na kartach historii muzyki XX wieku. Od lat mówiło się o piątym członku Wielkiej Czwórki, ale przecież cztery to 4. 'Nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne' - możnaby dopowiedzieć. Piąty miał być Brian E., ksywka 'menadżer', George M. pseudo 'producent'. Dociekliwi dorzucą Stu S. zwanego 'malarzem', a ja wtrącę, że tego piątego trzeba szukać gdzie indziej.