czwartek, 14 października 2010

Jak to dobrze, że jest mama


Zaprzeczyć sie nie da: rozleniwiliśmy się okropnie. Celowo używam liczby mnogiej, bo wychodzi, że winnych jest więcej niż ja jeden. Po paru tygodniach od ostatniego wpisu, w końcu nawet mama Maksa zareagowała i wierci dziurę w brzuchu. Trzeba pisać. Jak to dobrze, że jest mama.

Mógłbym Wam opisywać wiele godzin, co się u nas działo, ale pamięć ulotna i nie dam rady sobie przypomnieć, gdzieśmy nie byli i czego nie robili. Ooo, np. oficjalną parapetówkę w końcu zoorganizowaliśmy z ponad półrocznym opóźnieniem. Udało się, bo jesień łaskawa. Ooo i grzybów trochę mamy na zimę zasuszonych. Ooo i najważniejsza zmiana - przecież Maks od paru tygodni chodzi do PRZEDSZKOLA - to jednak zasługuje na oddzielny wpis.

Od paru nocy wcielamy w życie wojskowy dryl. Maks, który jest przyzwyczajony do spania we własnym pokoju, bo przebudzeniu o trzeciej, czy piątej nad ranem ryczy jak lew z reklamy batonów i autorytarnie stwierdza, że dalej to on będzie spał, ale z nami. Twardo go przekonujemy, że to se ne da. Odnosi to skutek, ale co się trzeba nachodzić i nanegocjować... Dziś, po raz kolejny obudził nas lew nad ranem i nie mając sił na wędrówkę kopnąłem w kostkę mamę, która ruszyła na pożarcie do klatki, w której trzymamy Maksa, a ja mogłem przykryć głowę jej poduszką i spróbować odpaść na nowo w krainę snu. Jak to dobrze, że jest mama.

Brak komentarzy: