piątek, 26 listopada 2010

Czym kończy się szczepienie?


Tutejsi lekarze (jeszcze do wczoraj) prowadzili akcję protestacyjną z nieznanych mi powodów. Biorąc pod uwagę, ile przychodzi płacić za wizytę choćby u lekarza rodzinnego, zakładam, że nie chodzi o pieniądze. A jeśli nawet im brakuje, to znam miejsce, gdzie można je znaleźć: ginekolog mamy Maksa, nawet jeśli pracuje na ćwierćstrajkowego gwizdka: fju-fju.

Ostatnio musieliśmy mimo strajku udać się z wizytą (metodą kto pierwszy, ten lepszy, zamiast umówionej godziny). Kiedy już znaleźliśmy się u pani doktor, Maks tradycyjnie sprawdził stan techniczny zabawek, planując, którą tym razem będzie chciał schować pod pazuchą. Tyle, że nie było okazji, bo wizyta krótka - szczepienie przeciw grypie. Pani doktor fachowo wkłuła się w Maksiowe udo i po minucie (i nie strajkowej kwocie) już nas nie było.

W drodze powrotnej tłumaczę misiowi (na otarcie tych dwóch łez w gabinecie), że dzięki szczepionce będzie zdrowy i silny. Maks przyjął to ze zrozumieniem i pochwili dodał od siebie: "No właśnie i będę miał długie nogi!".

Brak komentarzy: