niedziela, 13 grudnia 2009

Dawniej 'lokotototywa'


Przed pójściem spać Maks życzy sobie wysłuchać dwie bajki. Pierwsza to Mała Żółta Książeczka. Rymowana, krótka, zapada szybko w pamięć, dlatego czytamy na spółę: ja jeden wers, Maks drugi.

Sprawa się komplikuje przy drugiej lekturze. Do niedawna było pod górkę, bo no stop musieliśmy przerabiać jedynego Franklina, jaki do nas trafił. Po paru tygodniach zaczęliśmy go dramatycznie skracać, z około 7-8 minut, przez 5-minutówkę do rekordowych 2 minut. Wystarczy najpierw nie czytać co drugiego zdania (pewnego słonecznego dnia mała żółwinka wybrała się...), a potem w ogóle pomijać całe, mniej ciekawe fragmenty (droga nad jezioro zajmuje cały dzień...). Być może nie jest to dobry przykład dla Maksa, bo jak będzie czytał Orzeszkową, to w naturalny sposób opuści opisówkę, czego nauczyciele mogą nie zaakceptować.

Na ratunek pośpieszył nam Tuwim i jego nieśmiertelna Lokomotywa (dawniej Lokotototywa). Jaka to radość dla taty zmierzyć się z tym wierszem, najpierw powoli, jak żółw ociężale, potem ruszyła maszyna i potem turkoce i puka i stuka, ciągnie ze czterdzieści lat minęło wagonów, których nie uniosłoby nawet 1000 Pudzianów, tłusta oliwa i pot spływa, to tak to, to tak to, to tak to, to tak...
Pięć minut po wyjściu z pokoju Maksa, zza drzwi dobiega jego głos: Cięęęężka, ogroooomna... uffffff - jak gorąco...

Brak komentarzy: