


Nie było mnie parę dni w domu i kiedy nad ranem pakowałem Maksa do samochodu nie zwróciłem specjalnej uwagi na to, co ma w ręku. Weszliśmy do przedszkola, drugie piętro, Maks już w kapciach, gdy nagle słyszę: Zostawiłem Franklinaaaaaa! Oż ty… no dobra. Przyniosę, a syn będzie szczęśliwy. Akurat… To znaczy będzie, ale musi koniecznie ze mną pójść do samochodu. Ubieram go szybko, zakładamy buty i do auta. Jest, czeka uśmiechnięta zielona mordka. Bierzemy i do przedszkola. Szybko, bo pada. Nagle: Franklin spaaaaadł! Oż ty… na dodatek cały teraz brudny. Chyba Franklinowi niepisane pobawić się w przedszkolu. Co robić? Zawracamy do auta. Zostawiamy zwierzaka i obiecuję go wyprać wieczorem. Wchodzimy na drugie piętro, Maks markotnieje z każdym schodkiem. O co chodzi? No tak, Franklin. Wracamy do auta (żesz ty Franklin ^!_+^%$$#!!!). Biorę żółwia za fraki i do łazienki. Szybkie mycie i na kaloryfer. Tłumaczę Maksowi, że do drzemki Franklin wyschnie, co zostaje przyjęte z uśmiechem. No to buziak i pryskam. Przy aucie na chwilę się odwracam i sprawdzam, przez które okno mogę się dostać, jeśli kiedyś przyjdzie mi szukać Franklina w przedszkolu po północy…
Niedawno byliśmy na nartach. Dojechaliśmy aż do Włoch, bo miało być słońce na stoku i dobre żarcie. Skończyło się na dobrym żarciu. Maestro Carlo, który uczył Maksa jazdy na nartach powiedział, że to najgorszy tydzień w całym sezonie. Właścicielka apartamentu zaklinała się, że czegoś takiego nie było wcześniej. I że oczywiście zaprasza w przyszłym roku. Będzie słonko :)
W środku tygodnia kiedy Maks zadowolony – bo jemu kaszel nie psuje nastroju w przeciwieństwie do opiekuńczej mamy - wrócił z narciarskiego przedszkola, pojechaliśmy zwiedzić Bolzano. W ramach zwiedzania weszliśmy na chwilę do katedry, która nawiasem mówiąc nie zasługuje na większą uwagę. W środku Maks zaczął śpiewać fragment ‘a pokój na ziemi!’ Potem zapytał, czy możemy zapalić świeczkę. To robota babci – pomyślałem.
- Ok, wrzuć monetę do tej skarbonki i wybierz świeczkę. A teraz poprosimy o zdrowie, żebyś już więcej nie kaszlał. Panie Jezu, żebyśmy byli zdrowi.
- Co?
- Jak zapalisz świeczkę to powiedz: Panie Jezu, żebyśmy byli zdrowi.
Nie zastanawiając się zbyt długo Maks podszedł do jakichś babuleniek, która odpalały świeczki i wypalił: Panie Jezu, żebyśmy byli zdrowi! Okazuje się, że nasza babcia jednak ma jeszcze trochę do zrobienia.
Kiedy już nacieszył się świeczką, wyprowadziliśmy go na świeże powietrze. Dopiero po paru głębszych wdechach przestał śpiewać swoją mantrę a pokój na ziemi!
Miarą upływu czasu od ostatniego wpisu na blogu niech będą następujące wydarzenia:
- zakończony sezon narciarski, który przyniósł Maksowi puchar za zdobycie…, no… za udział po prostu,
- nadejście kalendarzowej (a w przypadku naszej okolicy najprawdziwszej, słonecznej) wiosny,
- ostatni oficjalny skok Małysza, bo nie wierzę, że chłopina nie będzie chciał od czasu do czasu wpaść do Wisły Malinki i oddać „dwa równe skoki”.
Z lenistwa tłumaczyć się nie chcę, bo każdy przeżywa na dniach wiosenne przesilenie. Wybudzenie z długiego, zimowego snu zajmuje trochę, a tymczasem Maks zmienia się w prawdziwego chłopa.
Ostatnio powalił mnie swoją groźbą, kiedy zwróciłem mu uwagę, że nie powinien domagać się słodyczy na stacji benzynowej, bo nie po to go wypuszczam z auta, żeby sobie psuł zęby, co najwyżej może powdychać nieco benzyny lub ropy.
- Maks! Więcej proszę tak się nie zachowuj! Nie możesz obżerać się czekoladą, a do tego robić sceny na stacji, kiedy usiłuję sobie przypomnieć PIN przy kasie.
- Jak będziesz tak mówił, to nigdy Cię nie zaproszę do mojego pokoju! – skąd on to wziął – nie wiem.
Ale prawdziwym kamieniem milowym w życiu naszym i Maksa był niedzielny poranek. Nie dość, że całkowicie zignorował zmianę czasu (zwykle przestawiał swój zegar biologiczny i wstawał mimo wszystko o siódmej, lub przed) to po przebudzeniu wymknął się cicho do łazienki bez typowego wrzasku: tata, ja chce siku! – załatwił, co miał załatwić i UWAGA: nie proszony WYMYŁ RĘCE! Nauka nie idzie w las J
Gdyby jeszcze po wyjściu zgasił światło…
Nawet małe dziecko wie, że cukier nie jest zdrowy. Co innego miód. Ponieważ pradziadek Maksa był bardzo dobrym pszczelarzem, Maks ma należyty do miodu szacunek i generalnie obejść się bez niego nie może. Łyżka miodu do michy porannej, druga wprost do buźki i od razu świat jest lepszy.
Na opakowaniu ulubionych płatków uśmiechnięta pszczółka obserwuje Maksa prowokując nieuchronnie dyskusję:
MAKS: Czy pszczoły robią miód?
TATA: Tak. Pszczoły są bardzo pracowite. Cały dzień harują i robią miód.
MAKS: A co robią osy?
TATA: ...hm, się op... balangują...
MAKS: Balanują? (czyt.baranują)
TATA: Nie. Ba-lan-gu-ją!
MAKS: A, bala-kłują!
Są w telewizorni dziennikarze, którzy zadają pytania z częstotliwością 10 na minutę. Widzowie mogą myśleć, że więcej się nie da wycisnąć z minuty, ale nic bardziej mylnego. Maks w ringu z taką Moniką O. zasypałby ją tysiącem pytań i wykończył jeszcze w pierwszej rundzie.
Parę miesięcy temu weszliśmy w erę DLACZEGO. Maksowi się buzia nie zamyka i pyta:
- A dlaczego musisz lecieć do Warszawy?
- A dlaczego musisz pracować?
- A dlaczego będziesz spał w hotelu?
- Ja też chcę jechać do Warszawy. Dlaczego nie mogę z tobą lecieć do Warszawy?
Po całej litani wraca do pytania: A dlaczego musisz lecieć do Warszawy? Może tak bez końca. Ponieważ są to dla nas obu trudne rozmowy – kto lubi rozstania? – wolę, kiedy rozmawiamy o sprawach codziennych. Oczywiście mam swój limit wytrzymałości i po pewnym czasie przyjmuję strategię „odpowiedź powinna być wyczerpująca, szczera i przydługawa” i na pytanie nr 654 (jak również 213, 388 i 461 – bo pytania mogą sie powtarzać) w któryś ze styczniowych poranków: „A dlaczego ten samochód ma włączone światła?” cierpliwie odpowiadam:
„Przede wszystkim dlatego, żeby oświetlał sobie drogę. Dzięki temu będzie mógł w porę dostrzec zakręt, dziurę w drodze i dostosować prędkość do bezpiecznego poziomu. Skoro mowa o bezpieczeństwie, to światła ostrzegają innych uczestników ruchu drogowego. Kiedy np. wyprzedzamy jakiegoś zawalidrogę, musimy zachować zwiększoną ostrożność, a samochód nadjeżdżający z naprzeciwka jest nawiększym zagrożeniem. Jeśli będzie miał włączone światła, zobaczymy go z większej odległości. Ponadto w niektórych krajach przepisy drogowe wymagają, aby samochód miał zawsze włączone światła.”
Cisza. Jedna sekunda, dwie, trzy.
„Ej, tato! A dlaczego tamten samochód nie ma włączonych świateł?”
Mógłbym się tu rozpisać, ale sami zobaczcie, jak Maks rozpoznaje. Wystarczy?