poniedziałek, 14 lipca 2008

Niech mnie kule


Prezenty dzielimy na małe i wielkie. Małe to te, które mieszczą się w dłoni - jak zegarek komunijny, albo kluczyki do kabrioleta. Takie prezenty przysługują chłopcom większym niż Maks, którzy potrafią liczyć przynajmniej do dziesięciu. Maluchom zostają jedynie wielkie prezenty.
Jedna z cioć wręczyła Maksowi dmuchany basen ze zjeżdżalką i tysiącem piłeczek. No i zaczęło się. Maks wymyślił, że będzie nimi rzucał po całym pokoju. Żeby sobie nie przytrzaskiwał palców, drzwi zabezpieczyliśmy wcześniej przed zamknięciem, dlatego piłeczki wypadły wesoło na schody. Po paru dniach ubyło piłek i zabawa przy baseniku nie dość że mniej ciekawa to i niebezpieczna. Zaczęliśmy zbierać piłeczki, początkowo z Maksem, ale po tym jak je wyrzucał jeszcze dalej, przełożyliśmy to na późny wieczór, kiedy małe dzieci i miś puchatek idą spać.
Gdzie nie było tych piłeczek... dwie za telewizorem, cztery w szufladzie, kolejne trzy pod łóżkiem - co zawsze zachęca Maksa do czołgania się po podłodze - następnie pojedyncze egzemplarze pod kojcem, pod basenikiem, puszką po kawie. Tych w spiżarni nie liczę, bo to z definicji miejsce do składowania.
Ale po jakimiś czasie zacząłem się zastanawiać, zupełnie jak ten komunista z kawału z Lenininem, co zobaczę po otwarciu lodówki...

Brak komentarzy: