piątek, 12 czerwca 2009

Reportaż

W życiu każdego chłopaka musi przyjść taki moment, kiedy oderwie się od mamy i taty i ruszy w świat. Ewentualnie, to mama i tata ruszą w świat, a on ląduje w Rabce.

Nasz eksperyment się chyba udał: zaproponowaliśmy babciom wyjazd w góry z Maksem, jedna z babć dorzuciła 4-letnią Matyldę - kuzynkę Maksa, a my w tym czasie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość za ocean. Było z tym trochę kłopotu, bo mama przez to, że nie je mięsa, nie akceptuje świńskiej grypy, poza tym w ostatnią noc, kiedy kładliśmy Maksa, powiedziała, że chyba nie jest gotowa go zostawić, Maks jakby podskórnie czuł, że go opuścimy i trochę potrząsał łóżeczkiem zanim zasnął, a ja byłem chory, tak jak przed wakacjami 3 lata temu, podczas których złapałem ospę.

Mimo wszystko wyjechaliśmy do kraju, w którym zamawiając kawę ryzykuje się otrzymanie 4-litrowego wiaderka, sztućce nawet w hotelu są plastykowe, croissant jest wielkości przyzwoitego bochenka chleba, a każdy kierowca musi przejść kurs szybkiego czytania, bo żaden ze znaków drogowych nie przypomina europejskich symboli, tylko jest pełen opisów.

Podczas gdy my byliśmy zajęci oblatywaniem muzeów, wdychaniem miejskiego powietrza, leżakowaniem w parku, objadaniem się NAJLEPSZYMI NA ŚWIECIE ciachami sernikowymi w Magnolia Bakery


Maks najzwyczajniej w świecie zapomniał, że ma mamę i tatę i w ogóle nie przejawiał oznak tęsknoty - tu opieram się na babcinej relacji.

Nasz syn stworzył z Matyldą (ku wielkiej radości obu babć) grupę taneczno-wokalną pod nazwą "Bawimy się od rana do wieczora". Kakilka, jak nazywa ją Maksio, była odpowiedzialna za jego rozwój językowy i ruchowy. Maks rozgadał się na całego, zdania coraz częściej składają się z 3 słów, z których przynajmniej 2 są w miarę zrozumiałe.
Maks z wdzięczności pokazał jej, co to znaczy mieć koński apetyt i od teraz mała Kakilka, kiedyś niejadek, nie odmawia zupy, parówek czy chleba.
To dowodzi, że nasz eksperyment się udał.

Również nam, bo od 2 lat nie czuliśmy się tak swobodnie. Do tego stopnia, że sam B.O. pozazdrościł nam wakacji i zaprosił małżonkę na sobotnią randkę do NY. Zrobiło się dość głośno niedaleko naszego hotelu i chyba pierwsza para przeciągnęła tę randkę do późnego ranka, bo jeszcze w niedzielę, parę pobliskich ulic było zablokowanych. Ech chłopie, jak się bawić, to się bawić!

Brak komentarzy: