wtorek, 21 lipca 2009

Koza i autobus

Co można robić w weekend? Wszystko, byleby tylko rozerwać Maksa. Z perspektywy czasu wydaje się, że tym razem nam się udało. W sobotę nareszcie dojechaliśmy do Brukselki; mimo że nie mamy daleko, od roku nam nie wychodziła wizyta u Litwinów. W międzyczasie Dominikas zaczął gadać po francusku, a na świecie pojawił się Gabrielus. Wizyta u D&G obfitowała w niezapomniane zdarzenia, w tym wizytę na placu zabaw, przy którym mieszkają żarłoczne kozy.

koza brukselka

W niedzielę rano przyjechał, w drodze z wakacji, mały Iwo z tatą. Miło zjeść śniadanie w towarzystwie starych przyjaciół. Gorzej zobaczyć Maksa boksującego się z Iwo. Cóż, każdy chłopak kiedyś musi zacząć walić pięścią.

Najlepszy jednak był autobus. Mama wymyśliła, żebyśmy pojechali do miasta, było nie było stolicy, na spacer i lody. Niby nic takiego w niedzielne, leniwe popołudnie, ale... Zamiast naszych czterech kółek pojechaliśmy autobusem - a trzeba wiedzieć, że zaraz po pociągu, koparce i śmieciarce, to jest ulubiony pojazd Maksa. Ile radości z kilkunastominutowej jazdy. Pomyślicie, że to dlatego, że z racji wieku załapał się na darmowy przejazd. Nie, wcale nie. Żeby się tak cieszyć z jazdy jak Maks, trzeba przede wszystkim przesiadać się z siedzenia na siedzenie na każdym przystanku. 15 razy! Oczywiście zapinając pasy.

Brak komentarzy: