czwartek, 25 lutego 2010

"nie ma takiego miasta"


Mamie trafiają się różne pomysły i kiedy się okazało, że tata poleci do Lądka Zdroju, powiedziała, że ona też, no i że Maksa - a jakże - zabieramy. Wiadomo: w grupie weselej.

W sobotę wylądowaliśmy dokładnie na zerowym południku. Czesi, których odwiedziliśmy tego dnia, mieszkają rzut herbacianą torebką (najlepiej Earl Grey) od Greenwich. Bardzo ciekawe miejsce, jak już przestaje padać, można sie potaplać w kałuży, jeśli w dalszym ciągu brakuje komuś wilgoci ,można zawsze wybrać się nad rzekę. Dla mnie bomba. Maks korzystał z wody i kalosze zdarł do skarpetki. Co dzieci widzą w tym chlapaniu?


W niedzielę pożegnaliśmy rudego Daniela i zamieszkaliśmy niedaleko Waterloo. Stąd dwa rzuty herbatką do wielkiego akwarium, w którym mama próbowała jak mogła, ale zrobiła tylko jedno zdjęcie, na którym cokolwiek widać.

Tata służbowo nie zwiedzał, więc wieczorem słuchał relacji Maksa:
- Maksio jechał metrem!
- Maksio jechał autobusem!
- Maksio nie jechał na rowerze...
Najwidoczniej nie każdy dostrzega uroki wielkiego miasta takie jak parki, zabytki, mosty.

Przez kilka dni, Maks absolutnie nie dopuszczał do myśli popołudniowej drzemki i spał tylko wtedy, kiedy wsiadaliśmy do taksówki - może dlatego, że nie chciał płacić...

Najlepsze było jednak w samolocie. W drodze powrotnej, najwidoczniej w skutek nadmiernej wilgoci, pomieszał mu się start z lądowaniem i krzyczał już od kołowania na płycie lotniska 'wylądowaliśmy' - dopóki nie osiągnęliśmy kilku tysięcy metrów nad ziemią i pani nie przytkała go kanapką z serem.

1 komentarz:

edyta pisze...

Moje dzieci też widzą tylko tramwaje i autobusy,nic więcej się nie liczy:)