

Albo zabawa w jąkanie. We wtorek przyszedł ze żłobka i cokolwiek popopopowiedział, to to to specjalnienienie się ją-ą-ą-ąkał i przykrywał co chwilę buzię jak ryczący indianie. Stawiam orzechy przeciwko fasolce, że podłapał to od jakiegoś super fajnego kolegi i chciał nam zaimponować. Na myśl o szukaniu polskojęzycznego logopedy w rozsądnej odległości poniżej 1000km od domu (gdyby mu to zostało), zadrżałem i przeprowadziłem wychowawczą rozmowę z synem. W środę w domu, kiedy po powrocie ze żłobka włączył swoje trajkotanie, zaczął od małego popisu pt. 'jestem grzecznym synem mojego ukochanego tatusia' i oświadczył, że nie wo-wo-wo-wolno ta-ta-ta-tak mó-ó-ó-wić, tylko TRZEBA MÓWIĆ TAK WŁAŚNIE DOBRZE BARDZO.
PS. Obydwie babcie pewnie zauważyły, że udało nam się go znowu dorwać i obciąć. Znaleźliśmy dobry sposób: Maks dostaje golarkę taty i jest zajęty goleniem taty facjaty, a mama skraca czuprynę młodego. Wszelkie prawa autorskie NIEzastrzeżone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz