niedziela, 26 grudnia 2010

Kawa po wiedeńsku

W przedświątecznej atmosferze (w zeszłą niedzielę) wpadliśmy w drodze do PL do starego Franciszka Józefa, a naprawdę do małego Fabiana, którego Maks już kiedyś poznał, ale zdążył był zapomnieć. Przez całą drogę z gór Maks, pamiętając panią przedszkolankę z hotelu, dopytywał, czy aby ciocia i wujek i Fabian mówią po polsku :) Na szczęście mówią.

Chłopaki wykorzystali tradycję świąteczną i spoili się grzanym winem, zaliczyli parę kolejek na karuzeli przy 10-stopniowym mrozie i porządnie pokłócili o krokodyla, który wpadł oko Maksowi a stanowi własność Fabiana.

Biorąc
pod uwagę, jak bardzo Maks przypomina krokodyla czołgając się po ziemi, rozdziawiając szeroko paszczę - jemu taki krokodyl się po prostu należy! I co się okazało po paru dniach? Że spod choinki wypełznął jeden taki zielony i siadł na plecach Maksiowi. Radości nie było końca.

Brak komentarzy: