wtorek, 6 maja 2008

Katar


No i stało się. Parę dni w żłobku i mamy katar. Na szczęście nie wylewa się z nosa litrami i ciągle widać buźkę Maksa, ale gromadzi się go na tyle, że nos puchnie jak avocado.

Zanim zakropimy musimy oczyścić nochala korzystając ze specjalistycznego sprzętu. Zwyczajna grucha odpada, co najwyżej Ąckiemu się może przydać. Od paru dni w użyciu jest Frida, technologicznie następca gruchy. Ma mały zbiorniczek z lejkiem i 25-cio centymetrowy wężyk zakończony ustnikiem. Odsysanie kataru jest jak najbardziej grą zespołową - jesteśmy z mamą w jednej drużynie i gramy do jednej bramki, na której stoi Maks. Ma chłop krzepę, ale dopóki nie zacznie chodzić na siłownię i jego sylwetki nie będzie zdobił wielki kark, nie ma szans.

W żadnym z poradników nie mogłem znaleźć instruktażu Fridy. Dlatego opracowaliśmy własną metodę walki z katarem. Poniżej ogólny opis naszego postępowania: Mama podchodzi od tyłu, powala go na ziemię, unieruchamia jego szybkie rączki, a główkę jak w imadle ściska nogami. Ja swoim ciężkim maratońskim udem przygniatam wierzgające nogi. Lejek w nos Maksa, ustnik w buzię taty, zaciągam się jak papierosem na przerwie w liceum i ... łaaaaaaa, urozmaicamy wieczór mieszkańcom całej gminy. Prawa autorskie zastrzeżone.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

hihi..no to my Wam polecamy "katarek" - rewelacyjny czeski wynalazek!!! Wygląda jak Frida ale podłącza się go do...tadaaam!! ODKURZACZA!!! Jest o wiele skuteczniejszy i zupełnie bezpieczy, choć przy okazji warto zainwestować w dźwiękoszczelne ściany :D

Anonimowy pisze...

To pisałam ja - Ola Semik :D

tataimaks pisze...

A Orzeszek nie boi sie potem odkurzacza? Wiele sobie obiecuję po znajomości Maksa z odkurzaczem. Już niebawem - mam nadzieję - przejmie część domowych obowiązków... no i pójdzie do pracy :)