sobota, 24 maja 2008

Telewizja i zagrożenia


Od jakiegoś czasu Maks samodzielnie wstaje. Musi znaleźć jakieś oparcie, ale jak już tylko je dorwie, wstaje w sekundzie. Po sekundzie rozmyśla się i siada, ale znów wstaje, bo pokusa tego, co zauważył na sofie albo stoliku jest silniejsza. A jeśli na stoliku, na wyciągnięcie ręki, stoi telewizor...

Kiedy tata był mały, elektronika sprzyjała rodzicom, a nie dzieciom, jak to ma miejsce teraz. Weźmy taki telewizor. Pod koniec lat siedemdziesiątych, w naszym domu stanął wielki Rubin 714p. To „p” ponoć oznaczało „palny”, bo statystycznie palił się częściej niż suszarki. Kiedy trzeba było dać głośniej albo zmienić kanał z pierwszego na drugi, lub z drugiego na pierwszy, nikt nie rwał się do regulacji odbiornika, bo bezpośredni kontakt z tv groził małym porażeniem prądem. Młodszym czytelnikom wyjaśnię, że pilotów nie było w zestawie. Wielki, groźny Rubin, rozdający na lewo i prawo ciężkie (sam ważył z 60kg) kopy. Kto by się do takiego pchał...

Teraz telewizory na plastikowych nóżkach są cieńsze od hamburgera, lżejsze od piłeczki tenisowej, a na ekranach kolorowy świat. Na Maksa działa to jak lep na muchy. Tak jak dzisiaj, kiedy lewą ręką złapał się za stolik, a prawą za telewizor, którym chyba chciał zakręcić jak ruletką. Nie udało się, bo stracił równowagę i się w... wywrócił się.

Właściwie to szkoda, że telewizor ocalał. Na mistrzostwa przydałby się większy, a poza tym i tak potrzebujemy takiego z zabezpieczeniem kanałów dla dorosłych przed dziećmi. I to z hasłem minimum 7-cyfrowym. Złamanie 9.999.999 możliwych kombinacji zajmie Maksowi całe młodzieńcze życie, a nam zapewni święty spokój.

Brak komentarzy: