sobota, 24 stycznia 2009

Namiot

Najgorsze w tygodniu są soboty. Trzeba się wziąć w garść i poruszać (z) miotłą, ścierką, czy jakimś odkurzaczem. Zwłaszcza, jeśli ktoś ma się pojawić. Mamy taką świecką tradycję w domu, że tak na poważnie sprzątamy tylko przed przyjazdem gości, więc najlepiej u nas wygląda na minutę przed ich wejściem. Oczywiście pod warunkiem, że Maks nie chlapnie gdzieś soczkiem, nie rozsypie klocków, nie powyrzuca puzli na schody, czy nie wysmaruje sofy bananem.

Na szczęście Maks już śpi, a my w pocie czoła przygotowujemy dom na przyjazd babci. Nie mamy gwarancji, że Maks rano nie zdąży w pół godziny wszystkiego obrócić do góry nogami, ale próbować trzeba.


Przy okazji widać hektary wolnej przestrzeni po wyprowadzce kojca. Coraz częściej myślę o jakimś małym samochodziku na sterowanie dla mni... Maksa, bo jest gdzie jeździć teraz. Tymczasem mama już pomyślała, jak zagospodarować tę przestrzeń.

- Kupimy namiot dla Maksa - powiedziała.

- Jaki namiot? W domu? Namiot w domu? - czuję nosem problemy.

- Taki mały, dla dzieci. Do zabawy, żeby mógł sobie tam siedzieć, wrzucać graty, wchodzić i wychodzić - tłumaczy mama.

- Ale jaki namiot? Przecież muszę wiedzieć, jak taki namiot się... np. rozkłada - ripostuję - czy trzeba go przewiązać do stołu, przyssać do podłogi, czy powbijać śledzie? - ciągnę, mając nadzieję, że to zniechęci mamę.

- A, no pewnie, że śledzie - odpowiedziała - i nie zapomnij okopać naokoło, na wypadek gdyby lało...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

głos dla Was.
jestem Waszą nową czytelniczką ale juz mnie "kupiliście" sobą :)))
pozdrawiam ciepło

tataimaks pisze...

Wielkie dzięks Szarlotka! Nie zniechęcamy do czytania.

Autor pisze...

No tak czułem, że nie zniechęcisz żony do tego namiotu. Ja to skądeś znam, ale skąd...?
Świetnie Was się czyta.