poniedziałek, 26 października 2009

Masio bawi teraz



Jak przystało na towarzyskiego człowieka, Maks zaprosił do nas Maję i Stasia z rodzicami – bo Stasiek nie potrafi zmieniać biegów, a Maja nie dosięga do sprzęgła. Nie mamy tutaj takich atrakcji jak plaża, na której bawiliśmy się z nimi w Hadze, ale za to nawet najmniejsze wzniesienia odgrywają rolę alpejskich szczytów w ich wyobraźni. W końcu mieszkają na poziomie morza…
To spotkanie było przełomowe, bo ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, Maja z Maksem wydawali z siebie niezrozumiałe dźwięki, podczas gdy teraz sprawnie się dogadują:
- To je moje!
- C’est moi!
- Daj!
- Masio bawi teraz!

Ponieważ kontrolę rodzicielską delegowaliśmy na Stasia, można było się zrelaksować w kuchni, podczas gdy dzieci roznosiły ciastolinę po całym domu, rzucały klockami, skakały po sofie i sprawdzały, czy długopis jest zmywalny jak flamastry.


Najweselej było wieczorem w restauracji, bo dołączył jeszcze Mikołaj. Chyba dlatego kiedy rezerwowaliśmy stolik, pani – słysząc, że przyjdziemy z czwórką maluchów – niepewnie oddała słuchawkę szefowej. Ale udało się! Wpuścili nas. Zgoda, obrusy mają do wymiany, ale nie stłukliśmy żadnego talerza.

Tradycyjnie wieczorem odbyła się oszczędnościowa kąpiel: do wanny wrzuciliśmy całą trójkę. Do spania już oddzielnie, bo tak jak (zapewne) za kilkanaście lat, tak i na razie Maks z Mają tylko by sobie przeszkadzali spaniu. O dziwo, rozłączeni, wcale nie tęsknili za sobą. Z obydwu pokoi dobiegało chlipanie ‘mama’. To był bardzo fajny łikent.

Nie muszę wspominać, że Maks z Mają nie dostosowali się do zmiany czasu…
Aha, a gdyby ktoś Was pytał, to jutro wtorek przyjedzie golfem…

Brak komentarzy: