środa, 30 kwietnia 2008

Idziemy do żłobka

Oczywiście, że podstawową komórką społeczną jest rodzina. Maks jest tego świadomy, ma kłopoty ze zdefiniowaniem swojego miejsca w szeregu, ale wie, że jest mama i tata i że ma być grzeczny. A jak wyjrzeć za okno, to co widać? Społeczeństwo.


Od poniedziałku przysposabiamy Maksa do życia w stadzie. W tym tygodniu zostawiamy go po pół dnia w żłobku, póki jest jeszcze babcia. Musi się przyzwyczajać stopniowo do nowej rzeczywistości, a poza tym z babcią wyjdzie na spacer albo posiedzi w ogródku. Ale po niedzieli – pełna dniówka. Dadzą mu jeść, położą spać, będzie się bawił z innymi dziećmi, pozna fajną dziewczynę i w ogóle będzie git. Choć, jak spojrzeć na mamę, to nie bardzo. Te trzy dni kosztowały ją więcej niż udział w zawodach w strongmanów w zastępstwie Pudziana. Chodzi zasmucona, kierownica w samochodzie zachlapana łzami już chwilę potem, jak go odstawi do żłobka. Ech...

A przecież właśnie zaczyna się dla nas najlepszy okres. Przede wszystkim, choćby nie wiem jak Maks się buntował, nie jest w stanie dać nogi stamtąd. Do domu ma 5 km, tego nawet na miękkim dywanie nie byłby w stanie przeraczkować. No, a my? Nareszcie możemy się podzielić odpowiedzialnością za wychowanie młodego człowieka, tym samym zyskać wspaniałą wymówkę, że zrobiliśmy co w naszej mocy, żeby wyrósł na porządnego człowieka, a to żłobek zrobił z niego twardego, zimnego jak kamień gangstera. Co za ulga.

Brak komentarzy: