wtorek, 9 września 2008

Tu Maks

Czołem! Tu Maks. Tata powiedział, że teraz ja mam coś napisać od siebie, bo on ma teraz więcej pracy w pracy, żeby zakończyć parę spraw przed naszym wyjazdem. No właśnie, jak się nie rozchoruję na dobre, to pojedziemy jeszcze raz nad morze. A że ja nie cierpię podróży samochodem (mama też mówi, że jej niedobrze, kiedy tata prowadzi), obcałowuję w żłobku wszystkie smarkające dziewczyny, kaszlę głośno i od czasu do czasu publicznie rzygnę, żeby tylko zostać w domu i dostawać słodki syrop. W związku z powyższym nie mam za dużo czasu na pisanie, ale tatę kocham, więc piszę.

A co ja mogę takiego napisać? Niewiele jak dotąd przeżyłem, o otaczającym świecie informują mnie rodzice, którym przecież do końca wierzyć nie mogę. Dlatego tym, którzy chcą poczytać, zwłaszcza jeszcze młodszym ode mnie, powiem od siebie, jaki jest ten świat z mojej perspektywy.

WIDZĘ. Rewelacyjnie o każdej porze! Nie wspominam mikroskopijnych paprochów na dywanie, które zbieram za dnia, ale nawet w czarną noc widzę najmniejszy grymas na twarzy rodziców, którzy lecą do mojego pokoju, kiedy krzyczę. A dorośli będą mi pociskać o Egipskich ciemnościach…

SŁYSZĘ, np. budzik nad ranem – kiedy jeszcze kogut śpi, słychać delikatny dzwonek. To komórka taty budzi go do życia. Chwilę później skrada się na palcach koło mojego pokoju, bezszelestnie zamyka moje drzwi i bierze prysznic na leżąco w wannie, żeby jak najmniej było słychać wodę. Oczywiście ja i tak wszystko słyszę o w pół do siódmej i obśmiany jestem po pachy. Niestety tata szybko czmycha, a mama mnie olewa i mój śmiech dociera do niej dopiero godzinę później. Potem nareszcie zaczyna się mój dzień.

CZUJĘ, że coś się święci. Wiem, kiedy tata się zmęczy podrzucaniem mnie w górę i 5 sekund wcześniej róbię podkówkę – smutną minę, żeby dodać mu sił. Dzięki mnie tata ma wielkie bicepsy!

JEM, wszystko to, co na talerzu u mamy. Nie wiem dlaczego męczy się z tym widelcem i nożem. Zupełnie jak Azjaci z pałeczkami. Jakby nie można było rękoma... Od czasu do czasu dostanę też coś dziecinnego jak biszkopty albo banany!

Długo mógłbym Wam tak jeszcze opowiadać o tym co widzę, słyszę, a najchętniej o tym, co jem, np. o bananach. Ale powiem krótko: banany wpieprzam jak opętany! Czołem!

Brak komentarzy: