piątek, 6 lutego 2009

Obserwacja - imitacja


Taki język węgierski. Ktoś z Was słyszał kiedyś, jak oni mówią? Jeśli dobrze się wsłuchacie, powtarzacie przez minimum godzinę dziennie, to po 20 latach, będziecie w stanie co najwyżej policzyć do trzech i powiedzieć 'dziękuję' [Köszönöm]. Oczywiście w Budapeszcie i tak nikt Was nie zrozumie.

Całe szczęście, że mieszkamy kawał drogi od tokajem płynących Węgier. Dzięki temu Maks nie traci czasu na egeszegedre i poświęca się innym zajęciom. Jego ulubione to obserwacja-imitacja. Ponoć jest to charakterystyczne dla dzieci. I tak: tata siada do komputera, żeby skrobnąć bloga - Maks musi zagrać na klawiaturze; mama siada z książką - Maks musi ją przekartkować. My na kolację sałatę dość doprawioną - Maks, choć mu nie podchodzą poszczególne przyprawy po prostu musi zatkać się zielonym liściem. I tak z wszystkim.

Z kolei dla rodziców charakterystyczne jest dziecinnienie. Dlatego coraz częściej siedzimy na podłodze z klockami duplo wpijającymi się (a jakże!) w tyłek, ja dogryzam kawałki jabłek spod kanapy, mama maże kredką po gazecie. Temu wszystkiemu przygląda się Maks, by zaraz dołączyć do zabawy. I tylko ktoś z zewnątrz może określić kto tak naprawdę kogo naśladuje...

Brak komentarzy: