piątek, 13 lutego 2009

Spóźnieni


Choremu tacie przypadła tygodniowa obsługa naszego małego robota MAKS: ubrać, nakarmić, zawieźć do żłobka. Potem samoobsługa: wrócić do domu, wziąć lekarstwo, pod kołderkę i spać.

No właśnie, przez to tygodniowe spanie zaliczyliśmy poważne (oficjalne prawie) spóźnienie. Zgodnie z regulaminem dzieci mają stawić się w progach żłobka między 7.15 a 9.00. Zwykle to nic trudnego, chyba że:
- tata nie nastawi budzika i dopiero gęganie robota obudzi go grubo po ósmej,
- Maks nie da zmienić sobie pieluchy na lżejszą i spędzi kwadrans na szukaniu traktora za oknem (był tam raz na polu w zeszłym tygodniu, tzn. traktor był, nie Maks)
- Maks będzie przymierzał czapkę mamy, potem taty...
- Maks będzie wiercił się w foteliku przy śniadaniu, zapaćka sobie spodenki i prawie wyskoczy na główkę, bo na podłodze zobaczy 2 czerwone klocki,
- Maks nie da sobie ubrać kurtki, bo musiałby tym samym wypuścić z rąk klocki i balonik szwędający się na schodach.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, pani zapytała, czy jest jakiś szczególny powód, dla którego Maks przychodzi spóźniony.
'Nie' - odpowiadam. '...a właściwie jest. Zaspałem.' I pomyśleć, że w szkole nauczyciele nigdy w to nie wierzyli.

Brak komentarzy: