czwartek, 5 marca 2009

24 na dobę

Po ostatniej przerwie Maks znowu jest w żłobku, który mu dostarcza tyle radości. Mama mówiła, że dziś rano, o mało nie zsikał się ze szczęścia, jak przy wejściu zobaczył jednego z kolegów. Może i nawet się zsikał, ale nie mamy czujnika w pieluszce, który by o tym doniósł.

Kiedy go odbieram po południu, rzuca mi się na szyję i zaczyna opowiadać, pokazywać, pokrzykiwać i śmieje się przy tym od ucha do ucha. Mały wariat... Ale kiedy wracamy do domu, włącza już pięć minut po wejściu swoją upierdliowość i płaczliwość głośną, obliczoną na litość rodzicielską w postaci: 'co tylko zechcesz mój mały, dostaniesz'. Jak to się dzieje, że w kilka minut zmienia się z radosnego chłopaka w gburowatego malucha?

Od dłuższego czasu powtarzam, że wszystkim nam wyszłoby na dobre, gdyby żłobek był otwarty przez 24h/7d. Wtedy byśmy mogli przychodzić do niego 2-3 razy dziennie, rzucałby się nam na szyję, śmiał i wracał do gier i nauki. A my z dumą byśmy mogli opowiadać o tym, jak dobrze żłobek wpływa na naszą pociechę.

Nie wierzycie? A jak inaczej, jak nie uzdrowicielskim działaniem żłobka, wytłumaczyć fakt, że nocnik odrzucony kategorycznie przez Maksa przed kilkoma tygodniami (praktycznie w parę dni po zakupieniu) od wczorajszego popołudnia wrócił do łask i Maks sam próbuje się rozebrać i rozsiąść na nim wygodnie? O ile w tym przypadku w ogóle może być mowa o jakiejś wygodzie...

Brak komentarzy: