Babcia prawie zawału dostała słysząc, że będziemy wmawiać Maksowi, że to ona zabrała smoka. W trosce o babcię i jej przyjaźń z Maksem, przyjęliśmy inną podręcznikową taktykę: zepsucie smoczka. Obcięliśmy końcówkę i próbowaliśmy namówić syna do pozbycia się uszkodzonej zatyczki. W życiu nie widziałem takiego smutku na jego twarzy. Złamaliśmy się i odszukaliśmy rezerwowego. No i Maks dalej, nie wiedzieć czemu, rzuca smokiem na oślep, a my wysłuchujemy wrzasków towarzyszących tej zabawie.
Jako że nasza strategia poszła w las, postanowiliśmy opracować nową. I tak oto Maks ma prawo do smoczka tak długo, jak pozostaje on w jego rękach bądź buzi. Z chwilą gdy go wyrzuci, zawieszamy jego prawo do wieczystej dzierżawy do następnego wieczora.
I nie powiem, to działa. Dziś po trzeciej, kiedy się rozdarł i przez wzgląd na sąsiadów zainterweniowałem, w podziękowaniu za moją czujność rzucił smokiem tak mocno, że aż ściana się zatrzęsła, po czym liczba decybeli dobiegających z jego gardła potroiła się. Mama spała jak kamień, ja czym prędzej wróciłem do łóżka i nakryłem się poduszką i prawdopodobnie Maks zasnął już przed wpół do siódmej, bo kiedy wstawałem do pracy, nie było nic słychać. Inna rzecz, że nie widziałem jeszcze sąsiadów. Wyjechali na majówkę czy dosypiają?
