poniedziałek, 30 czerwca 2008

Za kratami

Viva España! Zuch chłopaki!


Ilekroć jestem z Maksem w ogródku relaksując się, o co ja mówię - w pocie czoła pilnując trawy i płotu przed taranującym synem, przypominam sobie nie tak odległe w sumie czasy, kiedy można było uwalić się na trawie i posłuchać ćwierkających ptaszków, wypić spokojnie kawkę lub browarka - po prostu najzwyczajniej w świecie sobie dychnąć. Każdy tata marzy o chwili spokoju i pewnie dlatego kiedyś wynaleziono kojec - źródło szczęścia wielu rodziców.

Nie będę ukrywał, że kojec stoi u nas w domu i że wrzucamy tam od czasu do czasu Maksa dla świętego spokoju, czyt. rozpakowania zmywarki, zaparzenia kawy, wyjścia do łazienki, pozbierania gratów w ogródku, nastawienia prania, rozwieszenia prania i tysiąca innych czynności, w których Maks nie powienien na razie pomagać. Żeby mu się nie nudziło, ma tam w środku sporo zabawek, a każdorazowo dla zmyłki (żeby nie patrzył tęsknym wzrokiem za tatą albo mamą) zapodajemy jakąś melodię z żyrafy, magicznej kuli, czy innego gadającego tygrysa. Swoją drogą, nie przypominam sobie, żeby w moim dzieciństwie tyle zabawek grało, śpiewało albo mruczało.

No więc jak już wrzucimy tam Maksa, to jest chwila spokoju. Do wczoraj. Kiedy byliśmy sami w domu, a mama wyskoczyła na miasto, Maks zapragnął znaleźć się w kojcu - przynajmniej tak odczytałem jego machanie rękami i pomrukiwania marudne. Dobrze wiedział, że nie zareaguję na wołanie z kojca i zaczął ordynarnie wyrzucać cały dobytek z kojca. No po prostu niezła zabawa. Poleciały piłeczki, książeczka, dmuchany wałek do raczkowania, pomarańczowa małpka, trzy kółeczka i papuga. Rabanu narobił, wystraszył mnie nieźle, bo siedziałem w kuchni spokojnie, cichutko sącząc soczek i czytając gazetkę.

Dlatego już w przyszły łikent Roosveltowski New Deal. Żadnych zabawek w środku, teraz tylko pusty kojec, wyściełany papierem ściernym, na wprost tv i Discovery na cały regulator. Niech się teraz bawi!

Brak komentarzy: