czwartek, 10 stycznia 2008

Najważniejsze jest planowanie


Nie jest łatwo. Myli się ten, kto twierdzi, że zajmowanie się dzieckiem to piece of cake. Po kilku dniach wyrobiłem sobie już opinię. A przede mną jeszcze dobre osiem tygodni. Aby zapanować nad żywiołem (Maks w rękach taty) postanowiłem działać metodycznie. Zaplanowac każdy krok w ciągu dnia.
I tak zgodnie z planem powininem wstawać przed 7 rano, zanim Maks się obudzi na dobre. Oczywiście nie wstaję, bo kto zdrowy na umyśle wstawałby wcześnie podczas urlopu.Czas pomiędzy śniadaniem a poranną drzemką Maksa (tata nie śpi, tata czuwa) z założenia spędzamy osobno. On ma za zadanie bezpiecznie się bawić, ja sprawdzam, czy postępuje wg naszych reguł – nie rzygamy mleczkiem leżąc na brzuchu, jeśli dojdzie do rzygania, nie leżymy twarzą w mleczku, jeśli już leżymy twarzą w mleczku - nie awanturujemy się. Tata musi nastawić pranie, wyparzyć butelki i smoczki, sprawdzić e-maile, obejrzeć przez chwilę TVN24, wypić kawę i wymyć zęby. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o planowanie, bo zimną kawę dopijam podczas wyparzania, a pranie nastawiam jeszcze dogryzając kromkę ze śniadania. Zęby myję po północy na zapas, żeby rano już nie zawracać sobie głowy zbędnymi czynnościami. O sprawdzeniu skrzynki pocztowej nie ma mowy, bo Maks domaga się towarzystwa. Zresztą to nie problem, bo większość mojej poczty to spam oferujący Rolexy po 5 dolców lub chirurgiczne przedłużanie jednej części ciała.
Zbliża się 11, to pora drzemki. Maks cholernie nie lubi zasypiania i bywa, że protestuje. Na szczęście protestów porannych nie słyszę, bo w tym czasie biorę prysznic. Błoga cisza po wyjściu z łazienki trwa około kwadrans. Czujnie przygotowuję składniki do produkcji kaszki, przegotowuję wodę mineralną, szukam śliniaka i jeszcze z mokrą głową wyczekuję sygnału ze strony głodnego. Nie wiem, jak można jeść kaszkę, ale najwidoczniej można. Trzeba ją tylko dobrze przygotować. Niestety, moje szczegółowe planowanie nie zawiera informacji, że 3 łyżki kaszki miały być stołowe a nie od herbaty. Poza tym, kto by rozróżnił opakowanie kaszki kukurydzianej od bananowej. Maks juz po kilku łyżeczkach odmawia współpracy, robi podkówkę i zaczyna buczeć. Głaszczę go po głowie jedną ręka, drugą sięgam po kolejną butelkę i zaczynam przygotowywać właściwą kaszkę. Miałem w planie oddanie Maksa mamie do pracy i wyskok na basen, ale teraz już za późno. Potem chwila zabawy razem, bo jak go gdzieś zostawię, to zaraz się obróci na brzuch i rzyganko pewne. Robię się głodny. Co można przygotować w 5 minut? Zaczynam coraz poważniej myśleć o robieniu podwójnej porcji kaszki...
Popołudnie to najważniejsza część dnia. Spacer. To najdłuższa chwila ciszy i samo zdrowie dla Maksa, bo mieszkamy przy lesie. Podczas spaceru mogę poczytać gazetę. Jeśli nie pada, a pada zawsze, więc cały plan znowu na nic... Powrót zawsze cichaczem, bo a nuż pośpi jeszcze w wózku w przedsionku, a ja na chwilę do internetu. A jak nie pośpi... Pora zupki, tu sprawa jest prosta. Zawartość słoika powinna być pomarańczowa. Smakuje mu marchewka, dynia z różnymi warzywami. Ale to co zielone nie. Właściwe planowanie pozwala zabezpieczyć odpowiednią ilość zupek w pomarańczowych kolorze. Gorzej, jeśli w porze karmienia okazuje się, że zostały tylko szpinaki i brokuły. Nie ryzykuję mieszania z chili, choć kolor by mu sie spodobał. Mam nauczkę. Następnym razem kupię kontener marchewki.
Jeszcze 2 godziny i przyjdzie mama, która mnie zwolni. Jakoś to przetrzymamy z Maksem. Zanim przyjdzie, my poczytamy, oczywiście razem, bo Maks jeszcze nie zna liter. Mój plan na najbliższe 2 tygodnie zakłada naukę czytania, tak abym nareszcie miał chwilę dla siebie. W końcu najważniejsze jest planowanie.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Jezuuu, skąd mu to znamy....
Ja też chcę na wychowawczy!