środa, 6 lutego 2008

Potop szwedzki



Nadja zamieszkała u nas na tydzień. Normalnie mieszka w Sztokholmie, ale od czasu do czasu pracuje tutaj i przenocowujemy ją w tym miesiącu. Jeździ do pracy razem z mamą, więc w Maksa i moim rozkładzie dnia nie zmienia to nic. Baby do roboty, a chłopy w domu. Super. Jak każda Szwedka czuje się w każdym domu jak u siebie, bo niech w pierś się uderzy ten, kto nie ma przynajmniej 323 produktów z IKEA. Szafki, stoliki, pufy, podstawki, kubki, szklanki, garnki, sztućce, szczotki do wc, pudła tekturowe, pokrowce na marynarki, wieszaki, lampki z 20W żarówkami, przy których można oślepnąć, kończąc na krótkim ołówku, którym nie da się pisać, ale dają za darmo.

Oczywiście Maks się zorientował, że nie jesteśmy sami. Nie żeby powstrzymywał się od typowych numerów typu bączki lub plucie, ale dostrzega kogoś nowego, szybciej przebiera nóżkami; uśmiecha się zalotnie, choć Nadja ma już narzeczonego. Na dodatek słyszy, że rozmawiamy po angielsku i jest nieco zaniepokojny. Co innego, kiedy Nadja bawi się z Maksem i mówi do niego po szwedzku. Maks zdaje się rozumieć doskonale, co mówi nowa ciocia, bo ma taką minę, jak wtedy, kiedy oglądamy TVN24.


I nie powinno to nikogo dziwić, bo przecież szwedzki to prawie jak polski. Na przykład HEJ – znaczy „cześć/hej”, albo KOMPOTT – oczywiście „kompot”. Albo TACK – brzmi swojsko jak „tak” – choć oznacza „dziękuję” – słowo mimo wszystko używane w języku polskim. A to, że KNÄCKEBRÖD oznacza „pieczywo chrupkie”..., cóż... w każdym języku są jakieś wyjątki.

3 komentarze:

Unknown pisze...

A piwo, nie podałeś jak po szwedzku jest piwo.

tataimaks pisze...

ÖL

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.