środa, 20 lutego 2008

Teoria spaceru 2


Przeczytałem gdzieś, że małe dziecko nie płacze z zimna. Instynktownie unika mazgajstwa, by nie tracić sił potrzebnych do utrzymania resztek ciepła. Zdębiałem, Maks nigdy mi nie powie, że mu zimno, a ja nie jestem w stanie określić, czy jego ubrania są wystarczająco ciepłe, bo gdybym je tylko przymierzył, to trzeba by było kupić nowe. Dlatego temperatura Maksa na spacerze to prawdziwa loteria. Trochę zimna nikomu zresztą nie zaszkodziło; ponoć z niższą temperaturą ciała żylibyśmy dłużej. Ale co nieco trzeba małemu ubrać. I z tego powodu najgorsza pora roku to zima.

Ryzykowne jest na przykład zakładanie rajstopek. Nauczyłem się już zwijać nogawkę przed nałożeniem na nogę, bo raz jakaś paskudna nitka o mało nie rozcięła skóry między palcami i Maks zrobił się purpurowy na buzi. Z reguły Maks chowa tę nogę, dla której mam przygotowaną nogawkę. Ewentualnie wymierza mi kopa w szczękę.

Dalej bluza - oby miała zamek. Maks nie lubi zakładania ubrań przez głowę. Oczywiście jedyna czysta dzisiaj, ma wąski jak rurka do napojów dekolt i żadnego zamka albo guzika. Pomagam sobie piosenką z repertuaru Czerwonych Gitar i groźną miną z wytrzeszczem oczu. Takie miny rozbawiają syna najszybciej, choć nie zawsze...

Czapka – koniecznie zawiązywana pod brodą, bo jak się kręci tak głową jak Maks, to długo by miejsca nie zagrzała.

Odzież wierzchnia – i tu nigdy nie wiadomo. Możliwości mamy dwie: 1) biały kombinezon, z którego Maks wyrasta z zastraszającym tempie (oby kwiecień plecień nie przeplatał zimy w tym roku) na temperaturę poniżej 5 stopni; 2) kurtka z kapturem dość mocno krępująca ruchy ramion na temperatury wyższe i/lub porę deszczową. Sprawdzam termometr: 4 na plusie, czyli kombinezon. Kiedy już cały zgrzany wyprowadzam wózek z domu, na dworze zaczyna padać. Wracamy. Trzeba będzie ubrać osłonkę i przebrać małego w kurtkę. Pot spływa mi po plecach i łydkach, dlatego jeszcze szybciej przebieram Maksa, nie znajdującego w ogóle zrozumienia dla tych kombinacji (stękanie). W międzyczasie dzwoni pomyłkowo telefon do jakiegoś Stefana. Wreszcie wychodzimy, a tam po deszczu ani śladu, świeci słonko. Wracamy zdjąć osłonkę i posmarować kremem buźkę. Wtedy właśnie Maks zaczyna - mocno sapiąc – robić popołudniową kupę. Rezygnujemy ze spaceru. Pooglądamy coś na Discovery...

Brak komentarzy: